— Ktoś popełnił samobójstwo, rzucając się pod pociąg. Czas postoju nieokreślony, przepraszamy za utrudnienia. Prosimy o nieotwieranie drzwi — ogłoszono mechanicznym tonem przez głośniki w pociągu.
— O Boże, to chyba żart. Już i tak mamy siedemdziesiąt minut opóźnienia — mówi do mnie oburzona pasażerka siedząca obok. Ma wściekle różową szminkę, której cukierkowość wydaje mi się kontrastująca z zaistniałą sytuacją.
Siedzę w drugim wagonie i zastanawiam się, jak daleko mogło zostać wciągnięte ciało pod koła pociągu. Ile czasu minęło między zatrzymaniem się pociągu a skokiem pod niego? Czy może ciało albo jego fragment znajduje się kilkadziesiąt centymetrów pode mną? Rozglądam się po wnętrzu pociągu – zaskakująco nowoczesnym jak na polskie standardy. W środku jest ciepło i czysto. To nie jest najgorsze miejsce, by siedzieć przez czas nieokreślony. Wcześniej czekałam na pociąg przez ponad godzinę, siedząc na mrozie. Nowoczesność i wygoda pociągu tworzą niezniszczalną barierę między mną a rozszarpanym ciałem.
Dzwonię do brata, który czeka na mnie na dworcu, że nie wiem, za ile czasu przyjadę.
— No przepraszam, ale przecież takich rzeczy nie przewidzisz.
— Co za debil, nie mógł tego zrobić w domu!? Nie mam na to dzisiaj czasu.
Dookoła mnie wszyscy wykonują praktyczne telefony do bliskich, że opóźnienie pociągu jeszcze się zwiększy. Atmosferze irytacji towarzyszą czasami ironiczne parsknięcia śmiechu. Co za niepraktyczna śmierć. Pociąg jest wypełniony w jakiś trzydziestu procentach – przewiduję około stu pasażerów. Sto grafików dnia ulega właśnie przesunięciu o ponad godzinę.
— Na pewno nie zdążę już na przesiadkę. Co za dramat z tym pociągiem dzisiaj.
— Miałam wizytę u lekarza, na którą już chyba się nie wyrobię. — Słucham wkurzonych pasażerów i cieszę się w duchu, że nie miałam żadnych planów na dzisiaj.
— Proszę Państwa, już za momencik ruszamy. Policja właśnie przyjechała i wyciągają ciało. — Konduktor swoim donośnym głosem kojarzy mi się ze sprzedawcą kukurydzy chodzącym po plaży nad morzem („Promocja! Trzy kukurydze w cenie dwóch!”). Jest niski z okrągłym brzuszkiem, a jego krótkie nogi szybko prą do przodu alejką wagonu.
Stoimy już około dziesięciu minut. Mam nadzieję, że śmierć samobójcy była dużo szybsza. Zastanawiam się, czy on też czuł się zirytowany, ile czasu zajmuje pociągowi pojawienie się na torach. Czy był to pierwszy pociąg, który zobaczył, czy może przyglądał się zza drzew, jak przejeżdżają i inne, ale coś mu w nich nie pasowało? Przed oczami mam obraz czterdziestoparoletniego mężczyzny, który siedzi przy oknie i pije czarną kawę, wsłuchując się w dźwięki przejeżdżających pociągów po torach blisko jego domu. Kiedyś ten dźwięk przywodził mu na myśl atmosferę podróży, ale ostatnimi dniami wyobrażał sobie tylko moment znalezienia się pod kołami tych szybko mknących maszyn. Przez ich ilość zdają mu się one nieosobowe, nie umie wyobrazić sobie, że w tych metalowych puszkach mogą siedzieć ludzie. Nie wiem, skąd jest we mnie pewność, że samobójca jest mężczyzną. Myślę, że kobieta wybrałaby cichszą śmierć. Tabletki popite czterdziesto procentowym alkoholem wydają mi się bardziej kobiece i nienarzucające.
Widzę innych pracowników kolei, jak ze zmieszanymi minami przechodzą w ciszy przez pociąg. Myślę, że żaden z nich nie jest maszynistą. On pewnie siedzi w pierwszym wagonie i patrzy intensywnie w okno, analizując ostatnie sekundy przed zatrzymaniem pociągu. Czy próbował wyhamować, gdy tylko zobaczył sylwetkę rzucająca się pod tory, czy jakiś dziwny impuls sprawił, że nie chciał walczyć z wolą tego nieznanego człowieka? Nie wiem, co bym zrobiła, bo w dziwny sposób obie opcje wydają mi się równe sobie na poziomie moralnym.
— Proszę Państwa, ruszamy! Przepraszamy za opóźnienie! — wykrzykuje konduktor przypominający mi kukurydziarza.
Posprzątanie po końcu czyjegoś życia trwało około dwadzieścia pięć minut. Dziękujemy za efektywność pracowników polskich kolei.
— O Boże, to chyba żart. Już i tak mamy siedemdziesiąt minut opóźnienia — mówi do mnie oburzona pasażerka siedząca obok. Ma wściekle różową szminkę, której cukierkowość wydaje mi się kontrastująca z zaistniałą sytuacją.
Siedzę w drugim wagonie i zastanawiam się, jak daleko mogło zostać wciągnięte ciało pod koła pociągu. Ile czasu minęło między zatrzymaniem się pociągu a skokiem pod niego? Czy może ciało albo jego fragment znajduje się kilkadziesiąt centymetrów pode mną? Rozglądam się po wnętrzu pociągu – zaskakująco nowoczesnym jak na polskie standardy. W środku jest ciepło i czysto. To nie jest najgorsze miejsce, by siedzieć przez czas nieokreślony. Wcześniej czekałam na pociąg przez ponad godzinę, siedząc na mrozie. Nowoczesność i wygoda pociągu tworzą niezniszczalną barierę między mną a rozszarpanym ciałem.
Dzwonię do brata, który czeka na mnie na dworcu, że nie wiem, za ile czasu przyjadę.
— No przepraszam, ale przecież takich rzeczy nie przewidzisz.
— Co za debil, nie mógł tego zrobić w domu!? Nie mam na to dzisiaj czasu.
Dookoła mnie wszyscy wykonują praktyczne telefony do bliskich, że opóźnienie pociągu jeszcze się zwiększy. Atmosferze irytacji towarzyszą czasami ironiczne parsknięcia śmiechu. Co za niepraktyczna śmierć. Pociąg jest wypełniony w jakiś trzydziestu procentach – przewiduję około stu pasażerów. Sto grafików dnia ulega właśnie przesunięciu o ponad godzinę.
— Na pewno nie zdążę już na przesiadkę. Co za dramat z tym pociągiem dzisiaj.
— Miałam wizytę u lekarza, na którą już chyba się nie wyrobię. — Słucham wkurzonych pasażerów i cieszę się w duchu, że nie miałam żadnych planów na dzisiaj.
— Proszę Państwa, już za momencik ruszamy. Policja właśnie przyjechała i wyciągają ciało. — Konduktor swoim donośnym głosem kojarzy mi się ze sprzedawcą kukurydzy chodzącym po plaży nad morzem („Promocja! Trzy kukurydze w cenie dwóch!”). Jest niski z okrągłym brzuszkiem, a jego krótkie nogi szybko prą do przodu alejką wagonu.
Stoimy już około dziesięciu minut. Mam nadzieję, że śmierć samobójcy była dużo szybsza. Zastanawiam się, czy on też czuł się zirytowany, ile czasu zajmuje pociągowi pojawienie się na torach. Czy był to pierwszy pociąg, który zobaczył, czy może przyglądał się zza drzew, jak przejeżdżają i inne, ale coś mu w nich nie pasowało? Przed oczami mam obraz czterdziestoparoletniego mężczyzny, który siedzi przy oknie i pije czarną kawę, wsłuchując się w dźwięki przejeżdżających pociągów po torach blisko jego domu. Kiedyś ten dźwięk przywodził mu na myśl atmosferę podróży, ale ostatnimi dniami wyobrażał sobie tylko moment znalezienia się pod kołami tych szybko mknących maszyn. Przez ich ilość zdają mu się one nieosobowe, nie umie wyobrazić sobie, że w tych metalowych puszkach mogą siedzieć ludzie. Nie wiem, skąd jest we mnie pewność, że samobójca jest mężczyzną. Myślę, że kobieta wybrałaby cichszą śmierć. Tabletki popite czterdziesto procentowym alkoholem wydają mi się bardziej kobiece i nienarzucające.
Widzę innych pracowników kolei, jak ze zmieszanymi minami przechodzą w ciszy przez pociąg. Myślę, że żaden z nich nie jest maszynistą. On pewnie siedzi w pierwszym wagonie i patrzy intensywnie w okno, analizując ostatnie sekundy przed zatrzymaniem pociągu. Czy próbował wyhamować, gdy tylko zobaczył sylwetkę rzucająca się pod tory, czy jakiś dziwny impuls sprawił, że nie chciał walczyć z wolą tego nieznanego człowieka? Nie wiem, co bym zrobiła, bo w dziwny sposób obie opcje wydają mi się równe sobie na poziomie moralnym.
— Proszę Państwa, ruszamy! Przepraszamy za opóźnienie! — wykrzykuje konduktor przypominający mi kukurydziarza.
Posprzątanie po końcu czyjegoś życia trwało około dwadzieścia pięć minut. Dziękujemy za efektywność pracowników polskich kolei.