Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Archiwum tekstów

O pracy z dziećmi i dla dzieci opowiada Anna Przyrowska – logopeda z pasją

Portrety Spojrzenia
Zdjęcie autorstwa Volodymyra Hryshchenko pochodzi ze strony Unsplash.
Logopeda, terapeuta integracji sensorycznej, instruktor masażu Shantala niemowląt i obecnie również studentka oligofrenopedagogiki – Anna Przyrowska o rozwoju dziecka uczy się już od ponad dziesięciu lat i zamierza nadal się kształcić. Zaciekawiona jej pracą oraz pasją i troską, jaką obdarza swoich małych podopiecznych, postanowiłam poprosić ją o rozmowę na temat tego, co robi i o tym, jak wygląda praca z małymi dziećmi.

Natalia: Na stronie facebookowej Domu Bajki – żłobka, w którym pracujesz jako logopeda – można dowiedzieć się, że prowadzisz również zajęcia z logorytmiki oraz jesteś terapeutą integracji sensorycznej. Czy mogłabyś opowiedzieć, na czym polega twoja praca?

Anna: Moja praca polega głównie na diagnozowaniu wszystkich zaburzeń komunikacji u dzieci w wieku od roku do pięciu lat (wiek dzieci uczęszczających do żłobka i przedszkola – przyp. red.) oraz prowadzeniu terapii tych zaburzeń. Na początku roku szkolnego zawsze przeprowadzam diagnozy, spisuję je, informuję rodziców, że jakieś zaburzenia komunikacji występują. Są to przeróżne zaburzenia – od wad wymowy jak seplenienie międzyzębowe czy różne substytucje głoskowe, po zaburzenia komunikacji ogólnej, czyli brak mowy, opóźniony rozwój mowy, zaburzenia komunikacji towarzyszące wadom genetycznym lub spektrum autyzmu.

Później, w trakcie roku szkolnego, według otrzymanej diagnozy, prowadzę zajęcia z danymi dziećmi – w zależności od potrzeb – raz lub więcej w tygodniu. Uczymy się mówić, poprawiamy mowę, uczymy się komunikacji, zachęcamy do komunikowania się, do nawiązywania kontaktów z rówieśnikami.

Wspomagam też rodziców, jeśli chodzi o proces karmienia, rozszerzania diety u takich maluszków żłobkowych, eliminowanie szkodliwych nawyków, czyli zbyt długie korzystanie z butelki ze smoczkiem, czy ssanie kciuka, korygowanie nieprawidłowej pozycji spoczynkowej języka. To wszystko przekazuję rodzicom.

Dodatkowo jako terapeuta integracji sensorycznej staram się pod tym kątem obserwować dzieci – czy nie występują jakieś zaburzenia przetwarzania sensorycznego, czy nie ma potrzeby konsultacji z innym specjalistą, np. fizjoteraputą, neurologiem.

Prowadzę też zajęcia z logorytmiki. To są zajęcia, które łączą muzykę, ruch, logopedię, więc dużo na tych zajęciach śpiewamy, tańczymy, ruszamy się do rytmu, ale też ćwiczymy aparat artykulacyjny, a u mniejszych dzieci próbujemy inicjować komunikację i po troszeczkę rozszerzać ich zasób głosek języka polskiego.

Natalia: Wydaje mi się, że pojęcie integracji sensorycznej jest mało znane. Sama, przygotowując się do rozmowy, spotkałam się z nim pierwszy raz. Czy mogłabyś wyjaśnić, co to takiego właściwie jest?

Anna: Integracja sensoryczna to jest teraz bardzo modne pojęcie z tego względu, że dużo dzieci ma specyficzne zaburzenia i trudności rozwojowe, które często są rozpoznawane jako zaburzenia przetwarzania sensorycznego. Także rodzice są bardziej uświadomieni pod tym kątem, bo obecnie dużo informacji można na ten temat znaleźć.

Integracja sensoryczna to jest taki proces, który polega na odbieraniu, odpowiednim sortowaniu, integrowaniu, przetwarzaniu i reagowaniu na wszystkie bodźce, które docierają do naszego organizmu, do naszego mózgu, przez wszystkie zmysły. Zmysłów mamy więcej, niż zazwyczaj się o tym mówi. Czyli mamy wzrok, mamy słuch, mamy węch, mamy smak, mamy dotyk, ale mamy też zmysł przedsionkowy – inaczej nazywany też zmysłem równowagi – i zmysł proprioceptywny, czyli czucie głębokie oraz czucie trzewne, które polega na odbieraniu wszystkich informacji, które są wysyłane z organów wewnętrznych.

W każdej minucie dociera do nas jednocześnie mnóstwo informacji. Prawidłowy proces integracji sensorycznej polega m.in. na tym, że my, funkcjonując w danym momencie, potrafimy sobie wyselekcjonować tylko te bodźce, które są dla nas istotne. Czyli, na przykład, ja nie skupiam się w obecnej chwili na tym, że mam na sobie ubranie i ono mnie dotyka. Tę informację zsuwam sobie na dalszy plan, natomiast skupiam się na tym, że z kimś rozmawiam i docierają do mnie bodźce słuchowe i dla mnie te bodźce w danym momencie są najbardziej istotne. Potrafię także informacje te prawidłowo przetworzyć i odpowiednio na nie zareagować – na tym, w bardzo dużym skrócie, polega mniej więcej proces integracji sensorycznej.

Zaburzenia tego procesu – mówimy wtedy o zaburzeniach przetwarzania sensorycznego – polegają na tym, że na różnych poziomach tego procesu występują jakieś nieprawidłowości. Mogą one pojawić się na poziomie odbioru bodźców, ich przetwarzania lub reagowania na nie. Na przykład mówimy o nadwrażliwości dotykowej, kiedy dziecko nie jest w stanie znieść dotyku nowych faktur lub ubrań z niektórych materiałów.

W przypadku podejrzenia, że zaburzenia występują, przeprowadzamy diagnozę. Jeżeli diagnoza występowanie takich zaburzeń potwierdzi, rozpoczynamy terapię w specjalnych salach SI, które są wyposażone w różne huśtawki, zjeżdżalnie, drabinki, itd. Ma to na celu pomóc dziecku „poukładać” sobie wszystkie doświadczenia, bodźce i uczyć je odpowiednio na nie reagować. Używamy do tego takich sprzętów, aby dziecko miało okazję doświadczać bodźców, które nie zawsze ma okazję doświadczać w środowisku domowym, a są one potrzebne do odpowiedniego kształtowania procesu integracji sensorycznej.

Natalia: To teraz takie trochę mniej teoretyczne pytanie. Jak wygląda przygotowanie do zajęć z maluchami? Czy wymaga dużo czasu?

Anna: Tak. [śmiech] Bardzo dużo czasu. To zależy też, o jakich zajęciach mówimy. Czy mówimy o zajęciach logopedycznych, czy mówimy o zajęciach logorytmicznych, czy o zajęciach integracji sensorycznej. Na czym polega różnica? Na zajęciach logopedycznych każde dziecko idzie swoim programem, w zależności od zaburzenia, które u niego występuje. Zawsze na początku terapii spisuje sobie plan i pracujemy według niego. Dla przykładu, jeżeli dziecko nie wymawia głoski „sz” – to plan pracy wygląda następująco: przygotowujemy aparat artykulacyjny do realizacji głoski, później wywołujemy tę głoskę, utrwalamy w sylabach, utrwalamy w wyrazach, w wyrażeniach, zdaniach, tekstach i w mowie spontanicznej. Dla każdego dziecka mam przygotowany taki ogólny plan. Wiadomo, że bywa różnie – z niektórymi dziećmi trzeba więcej zajęć poświęcić na jakiś etap wywoływania głoski.

Mimo że plan jest gotowy już na początku terapii, to potrzeba dużo czasu, żeby stworzyć materiały, żeby je wydrukować, zalaminować czy wkleić później do zeszytu i to wszystko robię sama. Oczywiście są też materiały wielorazowe, przeróżne gry logopedyczne. W porównaniu z początkami mojej pracy czy edukacji teraz można wszystko przygotować dużo szybciej, bo Internet jest pełen płatnych i darmowych pomocy logopedycznych. Ale muszę dla każdego dziecka, co tydzień przygotować nowe materiały, żeby też się dziecko nie nudziło na zajęciach, żeby były one ciekawe, a nie polegały tylko na siedzeniu i powtarzaniu materiału językowego. Staram się też zawsze te zajęcia zaopatrzyć w dodatkowe wsparcie funkcji poznawczych, czyli jakieś odnajdywanie różnic, podobieństw, analizę i syntezę wzrokową, żeby przy okazji wesprzeć kilka umiejętności.

Jeśli chodzi o zajęcia logorytmiczne, to tutaj też jak dla mnie wysiłek jest spory, ponieważ muszę te dzieci czymś zainteresować. Muszą być ciekawe piosenki, ciekawe ćwiczenia, przede wszystkim dostosowane do wieku i możliwości dzieci.

Natomiast jeśli chodzi o integrację, to tutaj najmniej jest przygotowywania materiałów, bo właściwie większość rzeczy, które robimy na zajęciach z integracji sensorycznej, jest wykonywana na gotowych sprzętach, huśtawkach, materacach itd. . Muszę mieć jakiś zarys zajęć, natomiast to są zajęcia, które podążają za dzieckiem, za jego potrzebami. Więc często jest tak, że tak naprawdę pomimo przygotowanego scenariusza – zajęcia wychodzą zupełnie inaczej, bo dziecko reaguje w inny sposób, niż ja sobie to gdzieś tam przemyślałam czy wymarzyłam, że dziecko według jakiegoś schematu podąży.

Natalia: W jaki sposób udaje ci się budować relacje z dziećmi? Czy masz jakieś metody?

Anna: Hmm… To jest chyba najtrudniejsze i to jest taka podstawa pracy nie tylko logopedy, ale też każdego terapeuty: czy to pedagogicznego, czy to oligofrenopedagoga. Obecnie jestem właśnie w trakcie studiów z zakresu oligofrenopedagogiki i tym bardziej na tym budowaniu relacji mi zależy, bo będę pracować z dziećmi niepełnosprawnymi intelektualnie. Natomiast wytworzenie relacji to jest podstawa i pierwszy krok do sukcesu terapeutycznego.

Gotowego przepisu na to nie mam. Podejrzewam, że nikt nie ma, no bo każde dziecko jest inne – nawet jeśli jest na tym samym etapie rozwoju, w tym samym wieku rozwojowym itd. Tutaj składa nam się na to szereg zmiennych, a są to charakter, temperament, składają się zaburzenia i, w zależności od tego, jak komunikacja jest zaburzona, czasami utrudniony kontakt dzieckiem. Natomiast nie jest tak, że jeżeli dziecko nie mówi w ogóle, to nie da się relacji zbudować. Czasami bywało tak, że miałam mocniejsze relacje z dziećmi niemówiącymi, niż z dziećmi, które radziły sobie dobrze z komunikacją, ale miały do skorygowania jakieś lekkie kwestie artykulacyjne.

Jestem, myślę, osobą otwartą i bardzo plastyczną. Lubię wygłupiać się z dziećmi – uważam, że trzeba to robić, bo dzieci dostrzegają to, że ktoś uśmiecha się do nich, że ktoś lubi się z nimi pobawić. Próbuję dostosować się do ich potrzeb, ale też uczę stawiać granice – i dzieci to czują. Mają jasno określone zasady na moich zajęciach, co też jest dla nich ważne, bo to buduje u nich poczucie bezpieczeństwa, wiedzą, czego się mogą spodziewać, na co mogą sobie pozwolić. Od samego początku budujemy sobie taką relację na bardzo jasnych zasadach.

Wiem, że tutaj pierwszym kluczem do sukcesu jest po prostu uśmiech i okazywanie dziecku przychylności, ale też zrozumienie, że dziecko też może mieć gorszy dzień, może się gorzej czuć – jak każdy. I trzeba umieć się do tego dostosować. Myślę, że jeśli patrzy się przede wszystkim na dziecko, a nie na zaburzenie – to wtedy mamy już sprawę załatwioną pod względem relacji.

Natalia: Jakie są największe wyzwania w pracy z małymi dziećmi? Jak sobie z nimi radzisz?

Anna: Chyba największym wyzwaniem jest to, że wiedza książkowa nie zawsze ma przełożenie w rzeczywistości. Często jest tak, że układam sobie plan zajęć, programy terapeutyczne, czy nawet plan pojedynczych zajęć – a to nie zawsze zadziała, ponieważ wydarzają się jakieś sytuacje, z którymi nie miałam wcześniej do czynienia, że jakieś zaburzenie „idzie” trochę innym torem niż to, co wyniosłam ze studiów czy z dotychczasowej praktyki zawodowej. Więc chyba największym wyzwaniem w tej pracy jest to, żeby się odnaleźć w nowych sytuacjach, ciągłe poszerzanie swojej wiedzy, uczenie się od praktyków i też uświadomienie sobie tego, że nie zawsze będziemy w stanie pomóc.

Natalia: Piszesz, że swoje doświadczenie w pracy zdobywałaś również w placówkach terapeutycznych dla osób dorosłych. Jakie dostrzegasz różnice pomiędzy pracą z małymi dziećmi a osobami dorosłymi?

Anna: Oj zasadnicze różnice [śmiech], zasadnicze. Przede wszystkim zupełnie inaczej będziemy się komunikować. Dla dzieci będziemy tacy bardziej „na luzie”, chociaż też wiadomo, z pacjentami dorosłymi nie można okazywać zbyt dużego skrępowania, ponieważ oni też będą to odczuwać.

Będziemy korzystać zupełnie z innych materiałów. Dla dzieci wykorzystuję zabawki, wykorzystuję pacynki, wykorzystuję obrazki, jakieś postacie z bajek czy nawet jakieś rysunki tworzone przez siebie. U osób dorosłych to nie przejdzie. Trzeba korzystać z przedmiotów codziennego użytku, zdjęć sytuacyjnych.

Praca z pacjentem dorosłym – w moim przypadku to byli przede wszystkim pacjenci po incydentach neurologicznych, czyli po udarach, po wylewach – jest, według mnie, trudniejsza. Taki pacjent nie zawsze będzie miał motywację do pracy, nie zawsze będzie miał ochotę i na pewno trudniej jest o rezultaty w przypadku takiego pacjenta. To zależy oczywiście od tego, jak incydent neurologiczny przebiegał i gdzie był umiejscowiony, i jak przebiega proces rekonwalescencji, ale często jest tak, że uszkodzenia mózgu są nieodwracalne. Często te zajęcia polegały na podtrzymaniu chęci komunikacji, uspołecznianiu, odbudowywaniu podstawowych umiejętności. Jednak nie zawsze miały później przełożenie w komunikacji słownej. Niektóre rzeczy były już po prostu nie do przejścia. Kilka podstawowych wyrazów, umiejętność ponownego przedstawienia się, podpisania się czy poproszenia o coś do jedzenia lub picia – to dla niektórych pacjentów była już granica możliwości.

Na pewno też w takiej pracy z dorosłymi trzeba mieć pokłady cierpliwości i troszeczkę więcej pokory, ponieważ nie zawsze będziemy w stanie pomóc na tyle, na ile byśmy chcieli.

Natalia: Co sprawiło, co zainspirowało cię do wybrania akurat takiej ścieżki zawodowej?

Anna: Przed studiami, po maturze spędziłam rok jako wolontariusz w fundacji L’Arche. Mieszkałam w ośrodku dla osób niepełnosprawnych, z różnymi zaburzeniami, z upośledzeniem umysłowym, z zespołem Downa, z autyzmem i byłam taką ich opiekunką, troszkę terapeutką, współprowadziłam też zajęcia teatralne i kreatywne w tej fundacji. Wtedy, po tym roku, nie byłam jeszcze przekonana do tego, że chciałabym pracować z osobami niepełnosprawnymi.

Po powrocie z wolontariatu rozpoczęłam studia z zakresu filologii polskiej na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. I właściwie do końca pierwszego roku byłam przekonana, że będę edytorem. Natomiast po prezentacji, podczas której pani profesor rozmawiała z nami na temat dzieci niepełnosprawnych, na temat zaburzeń komunikacji, stwierdziłam, że to jest to. Przypomniałam sobie, jaką radość przynosiła mi opieka nad niepełnosprawnymi – z którymi nadal mam kontakt, a minęło już dwanaście lat od tamtego czasu. Więc wydaje mi się też, że ten wolontariat miał jakieś znaczenie. Wtedy pomyślałam sobie, że warto się poświęcić czemuś, co na pewno przyniesie i mi satysfakcję, i korzyść dla innych osób – mam nadzieję, że przynosi.

Natalia: Poza pracą jako logopeda i terapeuta integracji sensorycznej, studiujesz teraz oligofrenopedagogikę – tak jak wspomniałaś – ale prowadzisz również zajęcia z masażu Shantala w szkole rodzenia. Powiedz mi, proszę, co daje ci motywację do tego ciągłego rozwoju, ale także do pracy z dziećmi?

Anna: Ten zawód wymaga ode mnie tego, że muszę patrzeć na dziecko całościowo, pod różnym kątem. Natomiast wszystkie studia, kursy i szkolenia, które podejmuję, dotyczą tak naprawdę jednej kwestii – rozwoju dziecka.

Motywację do rozwoju daje mi to, że pojawiają się na mojej ścieżce zawodowej dzieci z różnymi zaburzeniami, z którymi, na przykład, nie miałam wcześniej do czynienia. Staram się wtedy od razu doedukować, żeby pomóc temu dziecku, jak umiem najlepiej. Nawet jeśli to będzie jedno jedyne dziecko w trakcie całej mojej drogi zawodowej, to warto dla tego jednego dziecka czegoś nowego się nauczyć, żeby mu pomóc – to chyba jest moja główna motywacja.

Natalia: Co podoba ci się najbardziej w tej pracy, w tym, co robisz? Co przynosi największą satysfakcję?

Anna: Największą satysfakcję przynoszą sukcesy dzieci. Praca logopedy czy jakiegokolwiek terapeuty polega też na współpracy z rodzicami, bo żeby odnieść jakikolwiek sukces, nie wystarczy spędzić w gabinecie trzydziestu minut czy godziny, ale w domu też rodzice muszą poświęcić czas, wszystkie wskazówki ode mnie muszą być zastosowane. To odczuwa się też jako swój sukces, wiadomo, ale tak naprawdę jest to sukces zbiorczy. Nawet najmniejszy postęp, czyli dziecko samodzielne powtórzyło samogłoskę, wypowiedziało pierwsze słowo, ułożyło obrazek z części, a wcześniej tego nie potrafiło – to taki sukces, który chociaż dla osoby postronnej może się wydawać bardzo błahy, to dla terapeuty, który wie, z czym dziecko się zmaga, na pewno przynosi największą radość.

Myślę też, że dużą satysfakcję przynosi mi to, że dzieci z radością przychodzą na zajęcia, lubią je, chwalą się nimi później wśród rodziny czy znajomych – to jest na pewno dla mnie powód do dumy i do radości.

Natalia: Prywatnie jesteś mamą dwulatka. Czy to, czego nauczyłaś się – zarówno w trakcie studiów, szkoleń – ale także już w pracy, przydaje ci się w życiu prywatnym? Czy wykorzystujesz tę wiedzę „na” własnym dziecku?

Anna: Staram się być dla swojego dziecka przede wszystkim mamą i odciąć trochę od bycia terapeutą. Natomiast nie da się tego całkowicie zrobić – i w sumie dobrze, że się nie da, ponieważ moje dziecko też miało problemy rozwojowe i dzięki studiom z integracji sensorycznej byłam w stanie te problemy wychwycić i odpowiednio, o czasie zareagować. Wiadomo, że mając już jakąś wiedzę, obserwowałam dziecko pod kątem rozwojowym, jak sprawa wygląda, czy wszystkie umiejętności pojawiają się w odpowiednim momencie. Staram się jednak nie przesadzać. Jeśli zauważam jakąś trudność rozwojową – od razu udaję się do innego specjalisty, żeby moje dziecko nie kojarzyło mnie bardziej z terapeutą niż z mamą. Natomiast informacje, które uzyskałam w trakcie drogi zawodowej, na pewno się przydały i wyszło nam to na dobre.

Natalia: Czy jest coś, na co szczególnie powinni zwracać uwagę rodzice małych dzieci? Chodzi mi tutaj głównie o prawidłowy rozwój dziecka z perspektywy terapeuty.

Anna: Prowadzę wykłady w szkole rodzenia z zakresu masażu Shantala niemowląt i od niedawna też wykład od strony logopedycznej – na co rodzice powinni zwrócić uwagę już od początku.

Od urodzenia występują w rozwoju dziecka tzw. kamienie milowe rozwoju, które powinny pojawić się w odpowiednim okresie i jeżeli takie punkty kluczowe się nie pojawiają, to na pewno rodzice powinni na to zwrócić uwagę. Oczywiście to też nie jest tak, że norma rozwojowa wskazuje szósty miesiąc jako początek gaworzenia, więc dziecko zaczyna szósty miesiąc i w ten dzień musi zacząć gaworzyć i koniec. Jedno dziecko zacznie gaworzyć wcześniej, drugie troszkę później, ale ważne jest, aby zmieściło się w określonych oknach rozwojowych, czyli okresach pojawiania się danej umiejętności. Chodzi mi na przykład o gaworzenie, kontakt wzrokowy, odwracanie głowy w kierunku dźwięku, gest wskazywania palcem i pierwsze słowa, które w okolicach roku powinny się pojawić.

Drugi rok życia to już jest etap wyrazu – dzieci będą sobie budować słownik w komunikacji z drugim człowiekiem, więc dużo do dziecka mówimy, staramy się, aby dziecko widziało naszą twarz w trakcie mówienia. Ważne jest też, aby wystrzegać się szkodliwych nawyków. Mówię tutaj o źle dobranych i zbyt długo stosowanych smoczkach i butelkach ze smoczkiem, kubkach niekapkach, ssaniu kciuka. Uważamy też na wysokie technologie. Do drugiego roku życia zaleca się, aby dziecko z wysokich technologii w ogóle nie korzystało.

Ostrożnie podchodzimy także do zabawek edukacyjnych, które grają, świecą, śpiewają, jeżdżą. Bardzo często dziecko, zamiast być wyedukowane przez te zabawki, po prostu jest przebodźcowane.

I przede wszystkim ufamy swojej intuicji. Jeśli rodzic ma wrażenie, że dziecko ma jakąś trudność, że nie pojawiła się jakaś umiejętność, a według norm powinna się była pojawić – to nie słuchamy rodziny, która mówi, że „chłopcy mówią później” albo „ma jeszcze czas”, „w przedszkolu się rozgada”, tylko idziemy do specjalisty. I nawet jeśli specjalista nas odeśle i powie, że rzeczywiście żadnej trudności nie ma, to przynajmniej jesteśmy uspokojeni, że niczego nie przeoczyliśmy. A jeżeli specjalista stwierdzi, że w odpowiednim momencie przyszliśmy, że rzeczywiście czegoś brakuje w rozwoju dziecka, to mamy szansę, aby odpowiednio zareagować.

Do końca pierwszego roku już występuje kilka umiejętności, które są diagnostyczne – takie jak gaworzenie, czy gest wskazywania palcem. Ich brak może wskazywać na występowanie zaburzeń. Wiadomo, że w tym okresie dziecko przebywa najczęściej w domu, z rodzicami – i to rodzice powinni zareagować, jeżeli pierwsze umiejętności się nie pojawią.

Czas dokonania takiej diagnozy ma znaczenie. Podam kilka przykładów. Jeśli chodzi o brak gaworzenia, może mieć on różne podłoże, na przykład wady słuchu. Dzieci nie słyszą, więc nie gaworzą, ponieważ gaworzenie nie jest odruchowe, ale stanowi pierwsze próby naśladowania mowy. Jeżeli w wieku kilku miesięcy zareagujemy na brak gaworzenia, zostanie zdiagnozowany ubytek słuchu, wdrożone leczenie, dziecko ma dużo większą szansę na prawidłowe nabywanie mowy w dalszych etapach rozwoju.

Jeśli chodzi o gest wskazywania palcem, to przyczyny też mogą być różne. Często dzieci ze spektrum autyzmu, które nie mają silnej potrzeby komunikacyjnej – tego gestu nie będą prezentować. Jest to pierwszy etap trójdzielenia uwagi, czyli: ja-ty-przedmiot lub osoba trzecia. Dziecko komunikuje komuś: zobacz, co tam jest, daj mi to. Albo pyta: co to? Takie są mniej więcej znaczenia tego gestu. Gest ten może być także opóźniony lub nie pojawić się ze względów motorycznych – intencja komunikacyjna u dziecka występuje, ale, na przykład przez obecne zaburzenia napięcia mięśniowego, dziecko nie jest w stanie wykonać gestu wskazywania. Stąd kluczowym jest, aby postawić trafną diagnozę i wdrożyć odpowiednią terapię.

Trzeba na dziecko popatrzeć całościowo. W razie wątpliwości skonsultować się z kilkoma specjalistami, którzy potwierdzą lub zaprzeczą, że jakieś zaburzenie występuje.

Natalia: To już wszystkie pytania z mojej strony. Dziękuję bardzo za rozmowę.

Anna: Bardzo dziękuję.