
Emma nie rozmawiała z Orsonem już od kilku dobrych dni. Pochłonęło ją poszukiwanie Darcy’ego. Nie mogła uwierzyć, że zniknął tak bez śladu, a co gorsza, z tyloma cennymi informacjami. I to właśnie te informacje były powodem troski Emmy. Ta sprawa wydała jej się co najmniej podejrzana. Najtrudniejsze dla niej było to, że została kompletnie sama i zdana tylko na siebie. Pomyślała, że Orson wiedziałby, co robić. Ona w ciągu pięciu dni przeleciała pół kraju i nie udało jej się zdobyć żadnych poszlak. Łączyła ciągłe podróże z prowadzeniem prokuratury. Była zmęczona. Nie spała już kilka nocy. W końcu nie wytrzymała i zdecydowała się zadzwonić do Orsona. Spróbowała raz, drugi i trzeci, ale sygnał urywał się po kilkunastu sekundach. Nie wydało jej się to dziwne. Przypuszczała, że po prostu nie ma dla niej czasu lub w ogóle pozbył się telefonu. Przez kolejne trzy dni próbowała wciąż – raz dziennie, ale nadal bez odpowiedzi. Nie miała wielkiej nadziei, że usłyszy jego głos, ale z jakiegoś powodu nie chciała przestać próbować. Gdy trzeciego dnia udała się do łóżka i w końcu udało jej się zasnąć – obudził ją dzwonek. Zerwała się z nadzieją na zobaczenie ukochanego imienia. Tak też było. Jednak, gdy podniosła słuchawkę, nie usłyszała głosu Orsona. To był znajomy głos, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd go znała.
— Halo! Orson?! Kto mówi?
— Gdybyś częściej dzwoniła, to może poznałabyś mój głos. — Po tych słowach Emma zastygła ze strachu. Po chwili otrząsnęła się i rozłączyła. Telefon zaczął dzwonić ponownie. I tak kilka razy.
Emma siedziała na łóżku zapatrzona w imię Orsona na wyświetlaczu – przerażona, bo wiedziała, kto jest po drugiej stronie. Przesiedziała w ten sposób całą noc. Gdy słońce zaczęło wyłaniać się ponad wieżowce, wzięła ponownie telefon do rąk i zadzwoniła do znajomego, którego zamierzała poprosić o drobną przysługę. Była pewna, że czeka ją najcięższa misja w życiu – powrót do domu.
***
Christina i Connor zdawali się już w ogóle nie potrzebować Matta. Zabierali go ze sobą, gdy gdzieś wychodzili, ale rozmawiali po cichu. Mieli pełno sekretów, w które nie zamierzali wtajemniczać przyjaciela. Ten jednak zdawał się już tym nie przejmować. Chodził z nimi dla utrzymania pozorów. Jego głowę zaprzątały jednak inne myśli. Po wizycie rzekomego przyjaciela Emmy w pokoju Connora i Christiny, Matt pokłócił się z nimi i wybiegł za mężczyzną, aby ubłagać go o pomoc. Jednak zatrzymał się przed szklanymi drzwiami hotelu. Przeraziła go scena, która właśnie rozegrała się na chodniku. Jak tylko wysoki mężczyzna wciągnął ciało do samochodu, Matt przerażony schował się przy ścianie, a następnie pobiegł schodami do pokoju i zaryglował drzwi. Od tamtej pory chodził jak na szpilkach, ciągle obracał się za siebie. Mimo usilnego ignorowania jego zachowania, Connor w końcu nie wytrzymał i zapytał go co się z nim dzieje. W odpowiedzi usłyszał – inaczej niż to Matt miał w zwyczaju – krótką i wymijającą odpowiedź. Connor znał go na tyle, aby stwierdzić, że stało się coś naprawdę poważnego. Musiał pomóc Mattowi – niezależnie od uciążliwości jakie powodował. Tego dnia, po powrocie do hotelu, zaciągnęli go z Christiną do swojego pokoju i oznajmili, że nikt stąd nie wyjdzie, dopóki Matt nie powie, co się z nim dzieje. Przez około dwie godziny patrzył w okno, i nie odezwał się ani słowem. Connor podszedł do niego, pochylił się, a ich spojrzenia spotkały się w bliskiej odległości. Patrzyli się w ten sposób na siebie przez kilka minut, aż w końcu Matt się poddał, a Connor odszedł na fotel z uśmiechem zwycięstwa na twarzy.
— Okej, powiem wam. Już. – Poprawił swoją pozycję, ponieważ do ponad dwóch godzin siedział w bezruchu. – Pamiętacie tego faceta, który podobno znał Emmę? – Connor i Christina przytaknęli głowami. – Po tym, jak od nas wyszedł, wybiegłem za nim. To znaczy po naszej krótkiej rozmowie.
— W jakim konkretnie celu za nim pobiegłeś? — Connor spytał delikatnie podniesionym głosem.
— Teraz to nieistotne. A więc, dobiegłem do drzwi i zobaczyłem… zobaczyłem, jak ktoś go udusił. — Po tych słowach Matt poczuł ulgę, natomiast teraz to Connor i Christina nie odzywali się przez dłuższą chwilę, aż Connor zabrał głos.
— Przykro mi, że musiałeś to zobaczyć. Masz teraz traumę, ale to normalne po pierwszym razie. Też tak miałem.
— Pierwszym razie? Czy to oznacza, że będą kolejne?!
— Nie mówię, że na pewno będą, ale biorąc pod uwagę towarzystwo, w jakim się obracasz, mogą się zdarzyć.
Matt zbladł do koloru ściany.
— Ale czy nie niepokoi was ani trochę fakt, że ten facet chciał nam pomóc, a kilka minut później już nie żył?
— Powiem ci z doświadczenia, że – choć to bolesne – nie można się przejmować śmiercią każdej jednostki. Zwłaszcza mężczyzny, którego poznałeś kilka godzin wcześniej.
— Ale Connor, nam też może coś grozić. Uważam, że powinniśmy dać sobie spokój i wracać do Seattle.
— Matt. — Connor niemal parsknął ze śmiechu. — To miasto jest jednym z najniebezpieczniejszych na świecie, takie sytuacje jak ta, którą zobaczyłeś – są tutaj na porządku dziennym. Skąd mamy niby wiedzieć, że to akurat ma jakiekolwiek powiązanie z nami?
— Akurat w tej kwestii zgodzę się Mattem. — Christina w końcu zabrała głos. Connorowi wymalowała się wściekłość na twarzy. — To nie może być przypadek, że facet wyszedł akurat po ostrzeżeniu nas przed jakimiś niebezpiecznymi ludźmi, akurat przed naszym hotelem, akurat w całkiem dobrej dzielnicy – i został kropnięty.
— Was coś chyba opętało. — Connor wybuchł ze wściekłości. — Wiecie co, mam was gdzieś! Wracajcie sobie do tych waszych Stanów! Doskonale sobie bez was poradzę! — Wyszedł z pokoju i ostentacyjnie trzasnął drzwiami. Matt wstał z fotela i zwrócił się do Christiny.
— Naprawdę chcesz wrócić do domu?
— Sama już nie wiem. Do tej pory we wszystkim się z Connorem zgadzaliśmy, a teraz… . Że też akurat ty musiałeś to zobaczyć.
— A co to by była za różnica. On i tak by zginął.
— No tak, ale by to nas tak nie przestraszyło.
— Czyli co robimy? Sam już nie wiem.
— Ja też nie wiem. — Spojrzeli na siebie, i siedzieli tak jeszcze przez chwilę.
***
Emma musiała być czujna po przybyciu do Brazylii. I bardzo sprytna. Przyleciała więc samolotem do Asuncion w Paragwaju, a granicę z Brazylią przekroczyła autobusem – i tak też dostała się do São Paulo. Zatrzymała się na obrzeżach miasta w motelu dla kierowców ciężarówek. Zameldowała się jako Emma Hudson, w nadziei pozostania anonimową. Była jednak świadoma możliwości swojego ojca i nie mogła być niczego pewna. Znała lokalizację telefonu Orsona sprzed dwóch dni – bo tyle minęło od ostatniego wykonanego połączenia. Nie miała jednak pojęcia, czy Orson znajduje się akurat tam. Tak naprawdę nie wiedziała, czy nadal żyje – i to przerażało ją najbardziej. Nie posiadała żadnych innych poszlak. Udała się więc na miejsce. Dobrze znała każdy zakamarek tego miasta. Obmyśliła sprytny plan dostania się do biura ojca. Weszła do windy i skierowała ją na odpowiednie piętro. Teraz wystarczyło tylko ominąć hordę jego ochroniarzy. Postanowiła użyć do tego wentylacji. W dzieciństwie spędziła tu dużo czasu, więc znała wszystkie zakamarki: każdy schowek na szczotki, każdy korytarz, każdą kamerę monitoringu. Nie sądziła, aby coś się zmieniło – wiedziała jak bardzo ojciec nie lubi zmian. Włamała się do schowka na szczotki. I weszła do szybu wentylacyjnego. Gdy czołgała się przez wąskie ciągi, pomyślała, że przez Connora musi się zniżać do takiego poziomu – skradanie w wentylacji wydawało się być żenujące. Ale nie miała innego pomysłu. Musiała działać w pojedynkę, co również ograniczało jej możliwości. Przystanęła na chwilę, aby dobrze wsłuchać się we wszechobecne dźwięki i wyfiltrować ten właściwy. Szła za ciężkim oddechem. Nikt inny by go nie usłyszał. W budynku było zbyt głośno, ale Emma wiedziała, co chce usłyszeć. Zobaczyła niewielką strugę światła i udała się w kierunku jej źródła. Dotarła do kratki wentylacji. Z góry zobaczyła gabinet ojca. Nikogo nie było w środku. Przypomniała sobie o sekretnym pomieszczeniu z tyłu. Boa Vista był pewien, że nikt poza nim i kilkoma jego ludźmi, nie ma o tym pojęcia. Jednak dziesięcioletnia Celia, bawiła się kiedyś z bratem w chowanego. Gdy Ricardo szukał jej w holu, ona skuliła się pod biurkiem taty, pewna, że tam jej nie znajdzie. I wtedy zobaczyła jak dwóch pracowników otwiera sekretny pokój. Oczywiście nie było go na planie budynku, ani na planie wentylacji. Pomyślała, że musi tam być jakieś inne wejście. Cofnęła się kilka metrów i spojrzała na metalowe ścianki ciągu. Zaczęła je delikatnie popychać, aby nie wydać żadnego dźwięku. Szła w ten sposób najpierw w lewo, ale wróciła się i poszła drugą stronę.
— Jest. — Szepnęła podekscytowana – bowiem jej oczom ukazało się zagłębienie. Złapała za nie i przesunęła płytę, ale za nią nie było nic, prócz dalszej części wentylacji. Jednak z drugiej strony znajdowało się takie samo zagłębienie. Zasunęła ściankę za sobą, aby delikatnie i w mroku otworzyć tę przed sobą. Jej oczom ukazało się, jak mniemała, sekretne pomieszczenie usytuowane za gabinetem. Panował w nim półmrok. Natrafiła na moment, gdy ktoś właśnie wychodził. Pomyślała, że ma szczęście, bo akurat mają przerwę. Uśmiech z jej twarzy uciekł, gdy tylko trafiła wzrokiem na krzesło pod ścianą. Założyła okulary termowizyjne, które do tej pory zwisały z jej szyi. W duchu zaczęła płakać, ale nie odważyła się wydać żadnego dźwięku. Na owym krześle siedział Orson. Wyglądał bardzo źle. Był cały we krwi, ze spuchniętą twarzą. Nigdy go takiego nie widziała.
— Żyjesz. Mój kochany. — Wiedziała co tu się dzieje. Chcieli wyciągnąć od niego informacje o jej miejscu pobytu. A gdy już je wyciągną – zlikwidować zdrację. Milczał. I tylko dlatego jeszcze żył. Jednak bardzo cierpiał, a ona nie mogła go zostawić samego. Upewniła się, że w pomieszczeniu jest tylko on i powiedziała ściszonym głosem:
— Uratuję cię Orson. Musisz być silny. Wyciągnę cię stąd. — Na dźwięk tych słów podniósł głowę w stronę dźwięku. I powoli wykrztusił imię Emmy. — Tak. To ja. Obiecuję, że znowu stąd uciekniemy. Razem. — To były ostatnie słowa, które zdążyła wypowiedzieć, bo ktoś zaczął otwierać drzwi. Niestety nie udało jej się już zobaczyć kto wszedł do środka. Postanowiła, że przeczeka noc w szybie wentylacyjnym.
— Halo! Orson?! Kto mówi?
— Gdybyś częściej dzwoniła, to może poznałabyś mój głos. — Po tych słowach Emma zastygła ze strachu. Po chwili otrząsnęła się i rozłączyła. Telefon zaczął dzwonić ponownie. I tak kilka razy.
Emma siedziała na łóżku zapatrzona w imię Orsona na wyświetlaczu – przerażona, bo wiedziała, kto jest po drugiej stronie. Przesiedziała w ten sposób całą noc. Gdy słońce zaczęło wyłaniać się ponad wieżowce, wzięła ponownie telefon do rąk i zadzwoniła do znajomego, którego zamierzała poprosić o drobną przysługę. Była pewna, że czeka ją najcięższa misja w życiu – powrót do domu.
***
Christina i Connor zdawali się już w ogóle nie potrzebować Matta. Zabierali go ze sobą, gdy gdzieś wychodzili, ale rozmawiali po cichu. Mieli pełno sekretów, w które nie zamierzali wtajemniczać przyjaciela. Ten jednak zdawał się już tym nie przejmować. Chodził z nimi dla utrzymania pozorów. Jego głowę zaprzątały jednak inne myśli. Po wizycie rzekomego przyjaciela Emmy w pokoju Connora i Christiny, Matt pokłócił się z nimi i wybiegł za mężczyzną, aby ubłagać go o pomoc. Jednak zatrzymał się przed szklanymi drzwiami hotelu. Przeraziła go scena, która właśnie rozegrała się na chodniku. Jak tylko wysoki mężczyzna wciągnął ciało do samochodu, Matt przerażony schował się przy ścianie, a następnie pobiegł schodami do pokoju i zaryglował drzwi. Od tamtej pory chodził jak na szpilkach, ciągle obracał się za siebie. Mimo usilnego ignorowania jego zachowania, Connor w końcu nie wytrzymał i zapytał go co się z nim dzieje. W odpowiedzi usłyszał – inaczej niż to Matt miał w zwyczaju – krótką i wymijającą odpowiedź. Connor znał go na tyle, aby stwierdzić, że stało się coś naprawdę poważnego. Musiał pomóc Mattowi – niezależnie od uciążliwości jakie powodował. Tego dnia, po powrocie do hotelu, zaciągnęli go z Christiną do swojego pokoju i oznajmili, że nikt stąd nie wyjdzie, dopóki Matt nie powie, co się z nim dzieje. Przez około dwie godziny patrzył w okno, i nie odezwał się ani słowem. Connor podszedł do niego, pochylił się, a ich spojrzenia spotkały się w bliskiej odległości. Patrzyli się w ten sposób na siebie przez kilka minut, aż w końcu Matt się poddał, a Connor odszedł na fotel z uśmiechem zwycięstwa na twarzy.
— Okej, powiem wam. Już. – Poprawił swoją pozycję, ponieważ do ponad dwóch godzin siedział w bezruchu. – Pamiętacie tego faceta, który podobno znał Emmę? – Connor i Christina przytaknęli głowami. – Po tym, jak od nas wyszedł, wybiegłem za nim. To znaczy po naszej krótkiej rozmowie.
— W jakim konkretnie celu za nim pobiegłeś? — Connor spytał delikatnie podniesionym głosem.
— Teraz to nieistotne. A więc, dobiegłem do drzwi i zobaczyłem… zobaczyłem, jak ktoś go udusił. — Po tych słowach Matt poczuł ulgę, natomiast teraz to Connor i Christina nie odzywali się przez dłuższą chwilę, aż Connor zabrał głos.
— Przykro mi, że musiałeś to zobaczyć. Masz teraz traumę, ale to normalne po pierwszym razie. Też tak miałem.
— Pierwszym razie? Czy to oznacza, że będą kolejne?!
— Nie mówię, że na pewno będą, ale biorąc pod uwagę towarzystwo, w jakim się obracasz, mogą się zdarzyć.
Matt zbladł do koloru ściany.
— Ale czy nie niepokoi was ani trochę fakt, że ten facet chciał nam pomóc, a kilka minut później już nie żył?
— Powiem ci z doświadczenia, że – choć to bolesne – nie można się przejmować śmiercią każdej jednostki. Zwłaszcza mężczyzny, którego poznałeś kilka godzin wcześniej.
— Ale Connor, nam też może coś grozić. Uważam, że powinniśmy dać sobie spokój i wracać do Seattle.
— Matt. — Connor niemal parsknął ze śmiechu. — To miasto jest jednym z najniebezpieczniejszych na świecie, takie sytuacje jak ta, którą zobaczyłeś – są tutaj na porządku dziennym. Skąd mamy niby wiedzieć, że to akurat ma jakiekolwiek powiązanie z nami?
— Akurat w tej kwestii zgodzę się Mattem. — Christina w końcu zabrała głos. Connorowi wymalowała się wściekłość na twarzy. — To nie może być przypadek, że facet wyszedł akurat po ostrzeżeniu nas przed jakimiś niebezpiecznymi ludźmi, akurat przed naszym hotelem, akurat w całkiem dobrej dzielnicy – i został kropnięty.
— Was coś chyba opętało. — Connor wybuchł ze wściekłości. — Wiecie co, mam was gdzieś! Wracajcie sobie do tych waszych Stanów! Doskonale sobie bez was poradzę! — Wyszedł z pokoju i ostentacyjnie trzasnął drzwiami. Matt wstał z fotela i zwrócił się do Christiny.
— Naprawdę chcesz wrócić do domu?
— Sama już nie wiem. Do tej pory we wszystkim się z Connorem zgadzaliśmy, a teraz… . Że też akurat ty musiałeś to zobaczyć.
— A co to by była za różnica. On i tak by zginął.
— No tak, ale by to nas tak nie przestraszyło.
— Czyli co robimy? Sam już nie wiem.
— Ja też nie wiem. — Spojrzeli na siebie, i siedzieli tak jeszcze przez chwilę.
***
Emma musiała być czujna po przybyciu do Brazylii. I bardzo sprytna. Przyleciała więc samolotem do Asuncion w Paragwaju, a granicę z Brazylią przekroczyła autobusem – i tak też dostała się do São Paulo. Zatrzymała się na obrzeżach miasta w motelu dla kierowców ciężarówek. Zameldowała się jako Emma Hudson, w nadziei pozostania anonimową. Była jednak świadoma możliwości swojego ojca i nie mogła być niczego pewna. Znała lokalizację telefonu Orsona sprzed dwóch dni – bo tyle minęło od ostatniego wykonanego połączenia. Nie miała jednak pojęcia, czy Orson znajduje się akurat tam. Tak naprawdę nie wiedziała, czy nadal żyje – i to przerażało ją najbardziej. Nie posiadała żadnych innych poszlak. Udała się więc na miejsce. Dobrze znała każdy zakamarek tego miasta. Obmyśliła sprytny plan dostania się do biura ojca. Weszła do windy i skierowała ją na odpowiednie piętro. Teraz wystarczyło tylko ominąć hordę jego ochroniarzy. Postanowiła użyć do tego wentylacji. W dzieciństwie spędziła tu dużo czasu, więc znała wszystkie zakamarki: każdy schowek na szczotki, każdy korytarz, każdą kamerę monitoringu. Nie sądziła, aby coś się zmieniło – wiedziała jak bardzo ojciec nie lubi zmian. Włamała się do schowka na szczotki. I weszła do szybu wentylacyjnego. Gdy czołgała się przez wąskie ciągi, pomyślała, że przez Connora musi się zniżać do takiego poziomu – skradanie w wentylacji wydawało się być żenujące. Ale nie miała innego pomysłu. Musiała działać w pojedynkę, co również ograniczało jej możliwości. Przystanęła na chwilę, aby dobrze wsłuchać się we wszechobecne dźwięki i wyfiltrować ten właściwy. Szła za ciężkim oddechem. Nikt inny by go nie usłyszał. W budynku było zbyt głośno, ale Emma wiedziała, co chce usłyszeć. Zobaczyła niewielką strugę światła i udała się w kierunku jej źródła. Dotarła do kratki wentylacji. Z góry zobaczyła gabinet ojca. Nikogo nie było w środku. Przypomniała sobie o sekretnym pomieszczeniu z tyłu. Boa Vista był pewien, że nikt poza nim i kilkoma jego ludźmi, nie ma o tym pojęcia. Jednak dziesięcioletnia Celia, bawiła się kiedyś z bratem w chowanego. Gdy Ricardo szukał jej w holu, ona skuliła się pod biurkiem taty, pewna, że tam jej nie znajdzie. I wtedy zobaczyła jak dwóch pracowników otwiera sekretny pokój. Oczywiście nie było go na planie budynku, ani na planie wentylacji. Pomyślała, że musi tam być jakieś inne wejście. Cofnęła się kilka metrów i spojrzała na metalowe ścianki ciągu. Zaczęła je delikatnie popychać, aby nie wydać żadnego dźwięku. Szła w ten sposób najpierw w lewo, ale wróciła się i poszła drugą stronę.
— Jest. — Szepnęła podekscytowana – bowiem jej oczom ukazało się zagłębienie. Złapała za nie i przesunęła płytę, ale za nią nie było nic, prócz dalszej części wentylacji. Jednak z drugiej strony znajdowało się takie samo zagłębienie. Zasunęła ściankę za sobą, aby delikatnie i w mroku otworzyć tę przed sobą. Jej oczom ukazało się, jak mniemała, sekretne pomieszczenie usytuowane za gabinetem. Panował w nim półmrok. Natrafiła na moment, gdy ktoś właśnie wychodził. Pomyślała, że ma szczęście, bo akurat mają przerwę. Uśmiech z jej twarzy uciekł, gdy tylko trafiła wzrokiem na krzesło pod ścianą. Założyła okulary termowizyjne, które do tej pory zwisały z jej szyi. W duchu zaczęła płakać, ale nie odważyła się wydać żadnego dźwięku. Na owym krześle siedział Orson. Wyglądał bardzo źle. Był cały we krwi, ze spuchniętą twarzą. Nigdy go takiego nie widziała.
— Żyjesz. Mój kochany. — Wiedziała co tu się dzieje. Chcieli wyciągnąć od niego informacje o jej miejscu pobytu. A gdy już je wyciągną – zlikwidować zdrację. Milczał. I tylko dlatego jeszcze żył. Jednak bardzo cierpiał, a ona nie mogła go zostawić samego. Upewniła się, że w pomieszczeniu jest tylko on i powiedziała ściszonym głosem:
— Uratuję cię Orson. Musisz być silny. Wyciągnę cię stąd. — Na dźwięk tych słów podniósł głowę w stronę dźwięku. I powoli wykrztusił imię Emmy. — Tak. To ja. Obiecuję, że znowu stąd uciekniemy. Razem. — To były ostatnie słowa, które zdążyła wypowiedzieć, bo ktoś zaczął otwierać drzwi. Niestety nie udało jej się już zobaczyć kto wszedł do środka. Postanowiła, że przeczeka noc w szybie wentylacyjnym.
Grafika: Joanna Ryba