Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Archiwum tekstów

Nowe miłości

Optyka
Kazuo Ishiguro pojawia się w moim życiu znienacka. Jednego wieczoru siedzę z przyjaciółmi w chłodny, październikowy wieczór i ktoś mimochodem poleca mi „Nie odchodź”, a następnego dnia nieśmiało włączam audiooboka tej powieści. I od tak, zupełnie po prostu, zakochuję się w literaturze po raz kolejny.

A jednak fascynacja akurat jego twórczością nie jest wcale taka prosta. Nie jest to nawet miłość od pierwszego wejrzenia. Kazuo zabiera mnie w równie fascynującą, co niepokojącą podróż do dystopijnego świata zawieszonego gdzieś pomiędzy moimi marzeniami i lękami dotyczącymi rozwoju technologii i nauki. Najpierw w „Nie odchodź”, a później „Klarze i Słońcu” opowiada mi o wizjach przyszłości, których się nie spodziewam, których nie mogę się doczekać i których niesamowicie się boję.

Jako pierwsze zaskakuje mnie to, z jaką lekkością, czułością i okrutną bezstronnością Ishiguro opowiada mi historię „tej drugiej strony”. Pierwsza książka, którą czytam to opowieść o tych, którzy mieliby nam (zwykłym, żyjącym ludziom) zapewniać organy, które znacząco wydłużałyby nasze życie. Są to swego rodzaju klony żyjących osób, których jedynym życiowym zadaniem jest wydłużenie życia ludzi, którzy urodzili się w sposób „naturalny”. Są to jednak osoby w pewnym tego słowa znaczeniu – myślą, kochają, uczą się, tworzą sztukę, boją się, kłócą i kochają życie. Kazuo poświęca im całą opowieść w „Nie opuszczaj mnie” i jest to opowieść nie tylko o tej grupie, ale również wszystkich tych, których ludzkość kiedykolwiek potraktowała przedmiotowo. Tych, którzy ze względu na swój kolor skóry, posiadane przez siebie majątki, płeć czy orientację seksualną byli traktowani jak stworzenia innej, gorszej kategorii, a historii łatwo przychodziło zapominanie ich opowieści, imion, uczuć i tragedii. Autor tworzy science fiction w najlepszym tego wyrażenia znaczeniu – zabiera nas do abstrakcyjnego, dalekiego świata, który okazuje się być dla nas zdecydowanie bliższy i bardziej bolesny, niż moglibyśmy się tego spodziewać.

A później zaskakuje mnie koniec. Wychowała mnie kultura europejska i amerykańska – historie, które przez większość życia chłonęłam, były pełne, skończone, satysfakcjonujące. Ukryte znaczenia, drugie, trzecie i dziesiąte dna znajdowałam z większym lub mniejszym trudem już po poznaniu i zrozumieniu opowieści, które przekazywali mi autorzy i autorki. Kazuo był pierwszym autorem azjatyckiego pochodzenia, którego dzieło trafiło w moje ręce i absolutnie rozłożył mnie na łopatki zakończeniem swojej opowieści, które nie tylko nie dawało mi odpowiedzi, ale zostawiało mnie z jeszcze większą ilością pytań. Nie podsunął mi niczego na tacy, nie stworzył powieści skończonej i zamkniętej. I chociaż w pierwszym odruchu wywołało to we mnie ogromne morze frustracji, jak na ironię okazało się, że otwarte zakończenie oznaczało też, że moja głowa po lekturze też została otwarta. Po skończeniu książki jeszcze długie dni (tygodnie?) jej bohaterowie i bohaterki zaprzątały mi głowę, a możliwe zakończenia i interpretacje mnożyły się w niej właściwie bez końca. Nie miałam tak z żadnym dziełem kultury, żeby nie powiedzieć – nigdy.

Tak było nie tylko z pierwszą książką, ale również każdą kolejną, których zresztą pochłonęłam naprawdę sporo. Kazuo okazał się twórcą nie tylko skupionym na temacie science fiction i niepokojącej przyszłości – jego powieści obyczajowe, również osadzone w rodzinnej Japonii, absolutnie nie zawiodły moich oczekiwań. Ishiguro za każdym razem zabiera mnie w niesamowitą podróż, którą z całego serca polecam również Wam.