Strach
Kiedy tylko myślę o pandemii, lockdownie, kwarantannach i emocjach z nimi związanych, pierwszym co przychodzi mi na myśl jest strach. Chociaż zawsze uważałam, że nie należę do osób szczególnie bojaźliwych, to ten czas ewidentnie to zweryfikował. Zaczęło się już od przedednia tego wszystkiego. Od dnia, w którym dowiedziałam się, że szkoły zostaną zamknięte, że sytuacja w kraju i na świecie jest zła i że mamy uważać na siebie bardziej niż kiedykolwiek. Już wcześniej słyszało się o ludziach robiących zapasy żywnościowe, o wielu chorujących i umierających na covida, o podobnych środkach ochrony podejmowanych w innych państwach. Jednak dopiero w tamtym momencie powoli zaczynało docierać do mnie i do moich znajomych, że sytuacja naprawdę jest poważna i nietypowa. Zaczęliśmy się zastanawiać czy i kiedy w jakimś stopniu ten dramat dotknie nas i naszych bliskich. Zrobiło się bardzo nerwowo.
Początkowo w miarę spokojnie czekałam aż miną dwa tygodnie, pandemia ustanie i na starych zasadach powrócimy do normalności. Kiedy jednak sytuacja nie ulegała poprawie i każdy kolejny dzień przynosił tylko kolejne pytania, zamiast odpowiedzi, zaczęłam się bać. Mój strach wynikał z niepewności i bezradności. Każdego dnia, kiedy ja bezpiecznie pozostawałam w domu na zajęciach zdalnych, a moi rodzice musieli chodzić do pracy, na zakupy, spotykać się z dziesiątkami ludzi, obawiałam się o ich zdrowie. Jednocześnie wiedziałam, że nic nie mogę zrobić i w żaden sposób nie zaradzę temu, że mogą oni zachorować. Bałam się też o starszych członków mojej rodziny, którym od dłuższego czasu dokuczały inne choroby i nagle ich kontakt ze specjalistami został znacznie ograniczony co bardzo utrudniało, a nawet w niektórych przypadkach uniemożliwiało potrzebne im leczenie. Myślę, że strach przed stratą i przed tym, co może nastąpić po niej jest czymś bardzo powszechnym i dotyka wielu osób, zwłaszcza młodych, które nie miały jeszcze do czynienia ze śmiercią i chorobami w takim stopniu jak ludzie starsi. Poczucie, że jeszcze tyle może się wydarzyć, oraz że nie jesteśmy w stanie sami zapanować nad naszym życiem sprawia, że nawet nikła możliwość utraty bliskich jest koszmarem. Koszmarem, który w tamtym czasie wydawał się bardziej realny niż kiedykolwiek i towarzyszył nie tylko mi, ale też wielu osobom z mojego otoczenia.
Kolejnym wcieleniem tych wszystkich obaw, które mi towarzyszyły był strach o moją przyszłość. Jako licealistka, w trakcie kursu na prawo jazdy, dopiero rozpoczynająca swoje dorosłe życie nagle zostałam zamknięta w czterech ścianach, z ograniczonym kontaktem ze światem i znajomymi.
W pewnym momencie okazało się, że nie mogę kontynuować kursu, który już zbliżał się ku końcowi. Nauczyciele, pomimo ogromnych starań, w różnym stopniu radzili sobie z nową sytuacją, a uczniowie czuli się jak na wakacjach, przez co nauka była znacznie utrudniona. Nie wiedzieliśmy, czy wrócimy do szkoły za dwa tygodnie, miesiąc, rok, czy nigdy. Nie można było niczego zaplanować ani przewidzieć. Miałam wrażenie, że stoję w martwym punkcie i nie wiedziałam kiedy z niego wyjdę. Przerażało mnie to, że mijają tak cenne tygodnie mojej młodości i to, że nigdy nie odzyskam tego czasu. Bałam się, że te kolejne miesiące w zamknięciu znacznie wpłyną na wyniki mojej matury i przez to na dalszą przyszłość.
Strach zawładnął również moim życiem towarzyskim i znacznie wpłynął na moje zdolności poznawcze. To, że chcąc spotkać się ze znajomymi po długim czasie rozłąki musieliśmy się ukrywać i unikać miejsc odwiedzanych przez policję, było czymś niewyobrażalnym i sprawiło, że powoli odzwyczajałam się od obcowania z innymi ludźmi. Z czasem wykonanie telefonu do urzędu, czy nawet do pizzerii, było dla mnie problemem, ponieważ stresowała mnie rozmowa z ludźmi, których nie znam. Początkowo nie zauważyłam zmian, które we mnie zaszły, ponieważ zawsze byłam stosunkowo nieśmiała i nie czułam się komfortowo w pobliżu nieznajomych. To znamię pozostawione przez okres izolacji uwidoczniło się dopiero po czasie, kiedy szykowałam się do wyjazdu na studia. To, że będę musiała wyjechać w nowe miejsce i poznawać nowe osoby przerażało mnie jak nic innego. Bałam się, że nie będę wiedziała o czym i jak z nimi rozmawiać, bo w końcu przez ostatnie miesiące ekran telefonu zapewniał mi pewnego rodzaju swobodę: nie musiałam nikomu patrzeć w oczy, odpowiadać od razu, nikt nie widział moich reakcji, jeżeli nie umieściłam w wiadomości odpowiedniej emotikony. Przez pierwsze tygodnie każdy kontakt z nowymi ludźmi, nowe sytuacje, nowe miejsca sprawiały, że coś we mnie się skręcało w obawie, że mogę powiedzieć coś niestosownego albo zrobić coś co wystawi mnie na pośmiewisko. Świat to w końcu nie komunikator, na którym można opuścić spotkanie po jakiejkolwiek wpadce. W świecie postpandemicznym trzeba rozmawiać z ludźmi w czasie rzeczywistym i patrząc im w oczy, a nawet mierzyć się z konsekwencjami swoich działań praktycznie w chwili przewinienia. I chociaż teraz już się nie boję, a całe moje życie wróciło do normy, to wiem, że właśnie strach już do końca życia będzie tym uczuciem, które będzie przysłaniało moje myśli o czasie pandemii, która spadła na mnie nagle w marcu 2020 roku.
Gniew
Pandemia była czasem bardzo gniewnym. Mnie również dotknął ten gniew i bezradność. Nie był to już jednak ten sam rodzaj bezsilności, który powoduje strach, wycofanie i zamknięcie się w sobie. Było to coś o wiele większego. Coś, co popchnęło ludzi do działania. Coś, co sprawiło, że tysiące młodych osób w całej Polsce poczuło się jednością i razem walczyło o to, co dla nich naprawdę ważne. Uważam, że poczucie bycia częścią grupy o tak wielkiej mocy sprawczej, było czymś naprawdę wyjątkowym i zasługuje na to, aby poświęcić mu kilka słów.Na początku zapewne warto zaznaczyć z czego właściwie wynikał mój gniew. Chociaż ciężko ubrać mi to w słowa, moje odczucia najlepiej opisuje stwierdzenie, że gniew wynikał z uciekającego czasu, który już nie wróci. Jak to interpretować? Już spieszę z odpowiedzią.
Pierwszym znakiem uciekającego czasu był coraz szybszy upływ dni do matury. Im bliżej maja, tym wszyscy robili się coraz bardziej nerwowi. Ja też. Czułam, że nie udało się nam zrobić wszystkiego co było konieczne, aby dobrze przygotować się do tego najważniejszego w życiu egzaminu. Jednocześnie nie wiedziałam na co się nastawiać, ponieważ ominęło nas nawet przeprowadzenie próbnych matur w szkole. Czułam okropny gniew na zaistniałą sytuację. Nie obwiniałam za to, co się dzieje szkoły ani nauczycieli, ponieważ oni robili co mogli, aby przygotować nas najlepiej jak potrafią, pomimo tych niecodziennych warunków. Nie obwiniam też rządzących, którzy stojąc przed pierwszym tego typu wyzwaniem w swojej karierze starali się gasić kolejne wybuchające pożary tak, aby jak najwięcej osób było zadowolonych. Nie mam również pretensji do osób układających matury ani do nikogo innego. Nie gniewam się też na siebie, ponieważ przygotowałam się tak dobrze, jak potrafiłam. Nerwy wzbudzała we mnie sama sytuacja, w jakiej się znalazłam, a konkretnie to, że spadła na mnie w takim, a nie innym momencie mojego życia. Czy inny moment byłby lepszy? Teraz mogę stwierdzić, że pewnie nie, ale wtedy wydawało mi się, że każdy byłby korzystniejszy.
Kolejnym przykładem tego jak świetny czas uciekł mi sprzed nosa jest oczywiście studniówka. Piękny dzień, pełen wrażeń, wspomnień i wzruszeń, który nigdy nie doszedł do skutku. Początkowo nic nie wskazywało na to, że może się tak stać. Wszyscy wierzyliśmy, że jakoś się nam uda. Zaczynaliśmy planować, kto będzie grał, kto będzie robił nam zdjęcia i kogo zaprosimy na imprezę. Trwały już poszukiwania idealnych sukienek, które będą niepowtarzalne i sprawią, że tego jednego dnia wcielimy się w prawdziwe księżniczki. Na mojej liście “to do” znalazły się takie rzeczy jak: umówić się do kosmetyczki czy zadzwonić do fryzjera. Już nawet znalazłam księcia z bajki, który chciałby mi towarzyszyć tego wieczoru. Cały czar jednak prysł, kiedy okazało się, że covid znów jest w natarciu a studniówka nie może się odbyć. Myślę, że każdy z nas potrafi zrozumieć co czuła nastolatka postawiona w takiej sytuacji. Był to oczywiście gniew. Gniew na to, co się dzieje. Wtedy wszyscy zastanawialiśmy się: jak długo jeszcze będzie to trwało i jak wiele nas przez to ominie. Podobnie zresztą było z imprezami z okazji osiemnastych urodzin. Wiele takich spotkań zostało odwołanych właśnie ze względu na pandemię. Tak jak wiele wycieczek, czy innych wydarzeń organizowanych przez szkołę. Dlatego właśnie w tamtym czasie dość często towarzyszył mi gniew. Wiedziałam, że ja już nie opowiem swoim dzieciom o tym wszystkim co moi rodzice przedstawiali mi jako najlepsze lata ich życia.
W opisywanym czasie w Polsce młodzi i gniewni strajkowali też walcząc o prawa kobiet co przez długi czas wywoływało u mnie bardzo mocne emocje. Jednak to jest całkiem inna opowieść. W tym momencie chciałabym wrócić do początku, kiedy to opisałam jak piękną i wspierającą się społeczność stworzyła młodzież z całego kraju. Wsparcie, którego udzielaliśmy sobie przez Internet pomimo tego, że nie znaliśmy się wcześniej i wiedzieliśmy, że prawdopodobnie nigdy nie zobaczymy się na oczy, było naprawdę nieocenione. Mogłam smucić się, denerwować, ale też cieszyć z ludźmi, którzy byli w takiej samej sytuacji jak ja. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam tak owocnego i budującego gniewu jak wtedy. Dał mi on siłę, którą przerodziłam w działanie i to przyniosło mi wiele korzyści, których skutki odczuwam do dziś.
Samoakceptacja
Pomimo że czas pandemii i powszechnej izolacji był jednym z najtrudniejszych miesięcy mojego życia, a z dużym prawdopodobieństwem nawet najtrudniejszym, to był też czasem przełomowym. To właśnie wtedy zmieniłam całe swoje życie o 180 stopni. Wtedy też zmieniły się moje priorytetyi sposób postrzegania świata. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że okres ten zakończyłam będąc innym człowiekiem.
Wszystko zaczęło się dosyć niepozornie. Okazało się bowiem, że kiedy nie muszę poświęcać kilku godzin dziennie na dojazdy do szkoły, godziny na przygotowanie się do wyjścia z domu i nie potrzebuję drzemki po powrocie z zajęć, to w moim życiu pojawiło się bardzo dużo czasu wolnego, który mogłam spożytkować jak tylko chciałam. Jako że podstawowe czynności takie jak jedzenie, nauka, czy sen udawało mi się całkiem dobrze łączyć z lekcjami zdalnymi, to ten nadmiar czasu postanowiłam poświęcić na swój rozwój. O dziwo, chęci te nie wynikały z powszechnego wtedy w Internecie przechodzenia glow-upu przez wszystkich. Po prostu zaczęłam zajmować się tym, co sprawiało mi przyjemność i pozwalało wyłączyć na chwilę głowę, a jednocześnie się zrelaksować. Czytałam wtedy bardzo dużo książek, zwiększyłam swój poziom aktywności fizycznej dwukrotnie, zaczęłam też pisać krótkie teksty takie jak recenzje i zainteresowałam się tematem copywritingu. To wszystko sprawiło, że bardzo szybko zaczęłam zauważać duże zmiany w mojej osobie: widziałam jak wykształcają się kolejne mięśnie na moim ciele, zauważyłam bardzo pozytywny odbiór moich tekstów-zostawały wyróżniane, kontaktowali się ze mną autorzy recenzowanych pozycji, wszyscy ludzie dzielący ze mną pasję do książek byli bardzo chętni do rozmów i odnosili się do mnie miło.
W tamtym okresie zakochałam się też w teatrze i ambitnym kinie oraz zaczęłam szlifować języki.
Z dnia na dzień czułam jak rozkwitam i staję się coraz szczęśliwsza sama ze sobą. Nie potrzebowałam już w swoim życiu ludzi, którzy będą chwalić to, co robię, ponieważ sama przed sobą potrafiłam przyznać, że obrałam najlepszą z możliwych dróg. Jeszcze w kwietniu pamiętnego 2020 roku byłam osobą stosunkowo samotną, przeciętną i bez szczególnych zainteresowań. Im dłużej jednak rozwijałam siebie i swoje umiejętności, tym lepsze były moje relacje z rodziną i przyjaciółmi. Zaczęłam bardzo doceniać ludzi, którzy są przy mnie i spędzałam z nimi więcej czasu niż kiedykolwiek. To właśnie wtedy udało mi się odnowić kontakt z dawną grupą przyjaciół z gimnazjum i ten stan rzeczy utrzymuje się do dziś. Postawiłam wtedy na kontakty z osobami, które znałam już wcześniej i zawsze czułam się przy nich dobrze. Nie musiałam szukać akceptacji u obcych ludzi, ponieważ znalazłam ją u siebie i uważam, że jest to najlepsze uczucie, jakiego można doświadczyć-pokochanie samego siebie, ze wszystkimi swoimi wadami i niedoskonałościami, pokochanie każdej cząstki tworzonej przez nas postaci. To właśnie to sprawia, że jestem gotowa ruszyć na podbój świata za każdym razem, kiedy tylko mam okazję i z pewnością to właśnie ta rodząca się pewność siebie sprawiła, że mimo pewnych obaw zdecydowałam się podjąć kilku wyzwań. Gdyby nie to, że zaczęłam wierzyć w siebie i w swój sukces, nie pisałabym dzisiaj tego tekstu.
Przyjaźń
Czy można przyjaźnić się z kimś kogo nie widziało się przez kilka miesięcy? Czy można przyjaźnić się z kimś z kim nie rozmawiało się przez kilka miesięcy? Czy przyjacielem można nazwać kogoś z kim rozmawia się jedynie o sprawdzianach i zadaniach domowych? Podejrzewam, że wiele osób, które szkołę ukończyły jeszcze przed wybuchem pandemii na pytania te odpowiedziałoby przecząco. Jednak ostatnie wydarzenia wiele zmieniły w postrzeganiu podstawowych pojęć takich jak chociażby przyjaźń. Dawniej przyjacielem nazywało się osobę, z którą można było wyjść do kina albo na pizzę. Ludzie nie odczuwali potrzeby bycia ze sobą w ciągłym kontakcie, ponieważ wystarczały im regularne spotkania. Później jednak zabrano nam możliwość wspomnianych spotkań i wszystko diametralnie się zmieniło. Obecnie przyjaciółmi nazywam osoby, z którymi mogę zawsze i o wszystkim porozmawiać przez różnego rodzaju komunikatory. Zdarza się, że nie widuję ich przez kilka miesięcy, a i tak wiem, że mogę na nich liczyć i są jednymi z najbliższych mi osób.Jednak to nie ludziom chciałabym poświęcić ten tekst. W czasie pandemii okazało się, że moim najlepszym i najwierniejszym przyjacielem jest pies. Początkowo był on swego rodzaju przepustką, która umożliwiała mi swobodne wyjścia z domu. Później jednak zaczęłam spędzać z nim (a właściwie z nią) coraz więcej czasu. Już nie tylko chodziłyśmy na spacery, ale też bawiłyśmy się w ogrodzie i przytulałyśmy codziennie przed snem. Okazało się, że jest moim małym klonem w postaci psa i za każdą chwilę, którą jej poświęcam, ona oddaje mi coraz większą część swojego serca.
Muszę przyznać, że czas pandemii był dla mnie strasznie trudny. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić i czułam, że nie ma na świecie nikogo dla kogo byłabym najlepszym przyjacielem. Początkowo spędzałam czas głównie sama albo z rodziną. Moment, w którym postanowiłam zakumplować się z moim psem stał się najlepszą chwilą w moim życiu. Pomijając wszystkie aspekty zdrowotne codziennych spacerów, warto wspomnieć, iż to właśnie one pomogły mi poukładać sobie wszystko w głowie i jakoś przejść przez ten niecodzienny okres. Do teraz kiedy widzę jak mój pies się uśmiecha, patrzy na mnie z miłością i jest szczęśliwy czuję jak moje serce się topi. Nie wiem, czy komukolwiek ze znanych mi ludzi potrafiłabym okazać tyle czułości, zrozumienia i miłości co jej. Nie wyobrażam sobie tygodnia bez zabawy z nią a na każdym wyjeździe umieram z tęsknoty do tego stopnia, że przed snem oglądam jej zdjęcia. To szczególnie interesujące, ponieważ całe życie panicznie bałam się psów. Jednak już nigdy nie chciałabym do tego wrócić i stracić tej grubiutkiej, leniwej i rozpieszczonej miłości mojego życia.
Nadzieja
Pomimo wszystkich licznych trudności, jakie przyniósł nam okres izolacji, uważam że był on dla mnie też świetną lekcją. Buzowało we mnie wtedy wiele sprzecznych emocji i byłam bardziej zdenerwowana i przerażona niż kiedykolwiek. Mimo to właśnie wtedy stałam się najlepszą wersją siebie, nauczyłam się wykorzystywać każdą sekundę życia i zrozumiałam co i kto jest dla mnie naprawdę ważne. Mam wrażenie, że w tym czasie wyrzuciłam ze swojego życia tyle toksyczności ile tylko było możliwe i nauczyłam się więcej niż przez cały czas spędzony stacjonarnie w szkole. Chociaż wiele straciłam, to czuję że jeszcze więcej zyskam dzięki temu w przyszłości. Pandemia pokazała mi, że wszystko jest możliwe, ale czasami trzeba na to troszkę dłużej poczekać. Chociaż okrutna i przerażająca, dała mi nadzieję na to, że kiedyś wszystko się ułoży tak jak to sobie wymarzyłam. Staram się znajdować pozytywne aspekty tego co było i okazuje się, że jest ich naprawdę sporo. Być może właśnie przeżycie tego wszystkiego było mi potrzebne, aby ułożyć sobie wszystko w głowie i w życiu.W całym tym chaosie, od samego początku do końca, nieustannie towarzyszyła mi muzyka. Nie była ona jakoś szczególnie ambitna ani piękna. Słuchałam albumów, które miały wtedy swoją premierę, ale też piosenek odnalezionych po latach. Smutnych i powolnych, ale też skocznych
i szybkich. Nie jestem w stanie przywołać tutaj wszystkich utworów, które wtedy leciały na moich głośnikach, ale na playliście poniżej umieściłam pierwsze dziesięć dzieł, które wpadły mi do głowy kiedy wspominałam sytuacje i nastroje z tamtego okresu.
https://open.spotify.com/playlist/1gAIKm4Ypeca7DIt1sFKw2?si=6442d3d23b244870