Myślę o pandach, które Chińska Republika Ludowa ma prawo wezwać do domu. Ta myśl nie ratuje mnie od niczego i niczego nie wyjaśnia. Po prostu jest.
— Andrij Bondar, „Bez końca” („Cerebro”)
Andrij Bondar i jego mózg
Andrij Bondar (ur. 1974) jest ukraińskim pisarzem, literaturoznawcą i tłumaczem. Pisze poezje, felietony, eseje i opowiadania. Ma na swoim koncie kilka tomów poetyckich i książek eseistycznych. Bondar był dwukrotnym stypendystą Programu Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego Gaude Polonia (w 2003 i 2016 roku). Dzięki swojej pracy translatorskiej przybliżył ukraińskim czytelnikom dzieła m.in. takich polskich pisarzy, jak Witold Gombrowicz, Sławomir Mrożek czy Bohdan Zadura. W 2017 roku zostaje opublikowane „Cerebro”, za które w 2018 roku Andrij Bondar otrzymuje nagrodę Książki roku BBC News Ukraine w kategorii Eseistyka. W 2020 roku książkę, przetłumaczoną na język polski przez Walerego Butewicza i Macieja Piotrowskiego, wydało wrocławskie Wydawnictwo Warstwy przy wsparciu programu Translate Ukraine.
„Cerebro” to zbiór szesnastu krótkich form prozatorskich z pogranicza eseju i opowiadania. Pograniczność można przypisać również samej treści, gdzie w opisywaną codzienność wplecione zostają elementy absurdu i groteski. Bondar każde z szesnastu tekstów traktuje jak eksperymentalne pudełko, w którym zamyka pewien wydrążony fragment zastanej rzeczywistości i powoli sączy do środka dawkę oparów surrealistycznych, obserwując przy tym bacznie, co z tego się lęgnie. Wszystkie bowiem przepoczwarzenia, mutacje, odchylenia opatrzone są mniej lub bardziej wyraźnym komentarzem filozoficznym narratora-bohatera. Tytułowe „cerebro” oznacza mózg. Konteksty do pełniejszego zrozumienia, dlaczego autor zdecydował się na ukoronowanie zbioru tym konkretnym słowem przybliża nam Walery Butewicz w filmiku promującym książkę. Mózg traktowany jest w opowiadaniach Bondara jako bohater sam w sobie. To jego [mózgu] przygody, jego poczynania obserwujemy i oceniamy. Butewicz poszerza nam również „pole widzenia” o aspekt nieprzekładalny na inne języki. Cerebro ma być w języku ukraińskim grą słów, w wyniku której ujawnia się dodatkowe znaczenie: „to jest żebro”. Stanowi to nawiązanie do biblijnego wątku niewiernego Tomasza, który staje się już zupełnie czytelny w momencie, gdy sprawdzimy, jak wygląda oryginalna okładka książki Bondara wydana w Ukrainie. Przedstawia ona trzy postaci zastygłe w charakterystycznym układzie: Andrij Bondar z Tomaszem Mannem pochylają się nad obnażonym torsem Alberta Einsteina, przy czym prawy wskazujący palec Manna nakierowany ręką samego Einsteina dotyka tatuażu („E=mc²”) na ciele tego ostatniego, by przekonać się, czy jest prawdziwy. Zbierając wszystkie elementy razem układa się z tego szesnaście historii, co do których podpowiada się nam, że mamy być wyczuleni na wyczyny literackiego mózgu. Może chodzi też o to, żeby włączyć w ten projekt i nasze mózgi (czytelników). Koniec końców, każdy ma wypracowaną swoją własną rozciągliwość tego, co prawdopodobne/nieprawdopodobne. Czytanie „Cerebro” to tomaszowanie, czyli niedowierzam trochę w żebro Bondara, trochę w moje własne. Ziugam. Sprawdzam.
Antyzłotarączkanizm
Motyw przewodni, jaki będzie towarzyszył mojemu odczytywaniu tego zbioru opowiadań-esejów nazywam antyzłotarączkanizmem, czyli konsekwentnym niedopuszczaniem sytuacji, problemu, bohatera do osiągnięcia poziomu rozwikłania, dokręcenia, zespawania ostatecznego etc. Po lekturze pozostaje wrażenie, że po każdym z tekstów musi coś dalej przeciekać, rzęzić, nie domykać się. Jakiś guzik po wciśnięciu ma tylko kwiknąć i nic już więcej nie robić. Ma nas zawieść, ma skompromitować nasze oczekiwania, że, gdy coś się zepsuje, to to się da, ot tak, zaraz naprawić, rozwiązać w jakiś prosty, powszechnie znany sposób, ryk-cyk-cyk i problem z głowy. Antyzłotarączkanizm to, owszem, naprawianie, ale w wiecznym stanie niedokonania. To trwanie potrzeby naprawy. To czekanie przy warsztacie samochodowym na wymianę części, której już (albo jeszcze) nie produkują. Andrij Bondar bierze jakiś problem, opisuje, jak ten się wykluwa, rozwija, jak pęcznieje, by często zostawić go potem w stanie tego utuczenia rozwojem sytuacji, odbiorcę posadzić w przeciągowo otwartym punkcie i przejść do kolejnego literackiego eksperymentu. Następuje zarysowanie problemu, ale nie jego rozbrojenie. Czytelnik dostaje cynk, że coś się święci, że coś jest kombinowane, tylko nie wiadomo dokładnie, co i gdzie i w sumie: radź sobie sam. Może to jest tak, że Bondar jako autor odgrywa trochę rolę szambiarza „konserwatysty” z opowiadania „Ahmad”, który przekazuje „szlaucha czynu” czytelnikowi jako nastawionemu na bierne przyglądanie się beneficjentowi usługi. A tu nie, a tu nie…
Co moje, to twoje
Moje cerebro, to może być równie dobrze i twoje cerebro. Ja ci pożyczę na chwilę tę myśl – w ten sposób interpretuję zmienność sposobów narracji, jaka dokonuje się na przestrzeni danych opowiadań. Warto dodać, że bohaterem w historiach składających się na „Cerebro” jest często alter-ego autora – Andrij. Jeśli zatem Bondar ma zamiar na potencjalnym odbiorcy treści eksperymentować, to robi to na uczciwych warunkach. Twój mózg za mój mózg – operacja będzie się odbywać najpierw na Andriju, żebyśmy zobaczyli, jak to działa. W otwierającym zbiór tekście „Delfiny i szynszyle” – utrzymanym w trybie zwrotu do adresata (Pana) – znajduję podpowiedź, wyjaśnienie dla tego, co będzie się działo w dalszej części książki: A zatem zwracając się ku Tobie, Panie, tak naprawdę przemawiam do samego siebie. Tak jest mi łatwiej. Wydaje mi się wtedy, że nie jestem samotny, że istnieje jeszcze ktoś poza mną, że tak naprawdę jesteśmy we dwóch. A gdy są dwie osoby, to jest to już dialog, nawet gdy mówi jedna. Bo w kolejnych opowiadaniach zdarza się tak, że następuje przeskok między narracją w pierwszej osobie liczby pojedynczej a narracją w drugiej osobie. Najsilniej uwidacznia się to w „Via Dolorosa”, w którym zmiana następuje nieraz z akapitu na akapit, tworząc ciekawą przeplatankę raz czyjegoś, raz projektowanie mojego doświadczenia. Na przykład początkowy fragment (Uczyłem się jeździć samochodem, ale mi to nie szło. Miałem prawo jazdy, ale lepiej, gdybym go nie miał.) dostaje swoją drugą wersję jeszcze na tej samej stronie: Jednak nie miałeś doświadczenia. Był nowy samochód, droga do domu przez całe miasto i trema. I prawo jazdy. Jednak lepiej byłoby, gdybyś go nie miał. I tak dalej. Podobnie w opowiadaniu „Geje najlepszymi przyjaciółmi dziewczyn”, gdzie: Idziesz i zatrzymujesz się przed piekarnią. Do przejścia został ci jeszcze kawałek. i późniejsze: Masz chleb, to dobrze. Masz, co trzymać w rękach. krzyżuje się z: Więc tak, i powiem do niej: „Dzień dobry” (...). Zatem skoro jest jakiś „Ja” i jest jakiś „Ty” i funkcjonują jednocześnie na tych samych zasadach fabuły, miejsca i czasu akcji, to zdaje się to pewną próbą odsamotnienia tekstu. Narrator jest tobą i mną, jesteśmy w to [historię] uwikłani razem. Udostępnia się czytelnikom doświadczenie posiadania prawa jazdy czy wychodzenia na spotkanie z żoną w mieście, które się zna od podszewki. Przytoczona wyżej myśl z „Delfinów i szynszyli” znajduje swoją realizację w materiale pozostałych tekstów.
Naprawy tymczasowo wstrzymane
Powracając do wątku antyzłotarączkanizmu, chciałabym w tym miejscu przejść przez kolejne opowiadania, wskazując palcem tam, gdzie sytuacje zostały najpierw zachęcone do rozrośnięcia się, skomplikowania, a potem zostawione w stanie rozdęcia, rozkręcenia, nienaprawialności.
We wspomnianych już „Delfinach i szynszylach” mamy do czynienia z bohaterem, który wytyka Panu (kreatorowi świata) dezaktualizację zasad, na których tamten budował porządek wszechrzeczy. Odczuwana jest pewna niechęć nadawcy do nie do końca przemyślanej roboty, jakiej podjął się adresat. Pojawia się zarzut, że jeśli już coś tworzyć, to konsekwentnie. Nie skąpić nanoszenia poprawek tam, gdzie sytuacja tego wyraźnie wymaga. Nie zostawiać swojego dzieła, które wymyka się spod kontroli. Bohater-nadawca przyznaje, że jest to trudne zadanie, duża odpowiedzialność i jemu samemu brak pomysłu, jak rozwiązać to w sposób, który przyniósłby rzeczywisty porządek, trwałą korzyść. Ostatecznym apelem bohatera-nadawcy jest: Panie, zrób wszystko, jak należy. Albo nie rób nic. Nie dostajemy jednak przepisu „jak należy” i nie jesteśmy w stanie przewidzieć konsekwencji kompletnego porzucenia projektu przez Pana. Nie wiemy wcale, co z tego ultimatum będzie lepsze i czy jest w ogóle szansa na jakiekolwiek „lepsze”.
W „Via Dolorosa” poznajemy historię bohatera, który walczy ze świadomością swojej maskowanej nieudolności w prowadzeniu samochodu. Czuje, że doprowadzi go to do klęski (fatum), ale nie jest w stanie zatrzymać biegu wydarzeń. Poddaje się i robi to, czego wymaga od niego społeczeństwo. Prowadzi to do przeczuwanej przez całe opowiadanie kolizji, w czasie której rejestruje swój stan jako dystansujący się od katastrofy, której był źródłem. Zniszczenie samochodu jest nieodwołalne, ale w bohaterze projektuje się iluzja cofnięcia biegu wydarzeń. Pojawia się poczucie umiejscowienia się obok zamiast w centrum wypadku. Irracjonalność reakcji bohatera na to, co się dzieje dystansuje również samego czytelnika. Los zmasakrowanego samochodu staje się mało ważnym tłem dla tego, co w tym czasie dzieje się w umyśle kierowcy.
W trzecim z kolei opowiadaniu – „W pierwsze Boże Narodzenie w willi S.O.W.A.” – można zaobserwować postać, która w miarę rozwoju akcji demaskuje się jako anty-złota-rączka. Historia skupia się wokół dwóch par, które znajdują się zimową porą w odizolowanym od świata domku. W pewnym momencie odkrywają, że nie mają już dostępu do wody i że przyczyną tego są najpewniej zamarznięte rury. Mężczyźni wyruszają w poszukiwaniu pomocy. Wybawicielem miał okazać się Paweł Fedorowycz – napotkany w okolicy pracownik renomowanego Instytutu Cybernetyki – który u pozostałych bohaterów budzi automatyczne zaufanie (domyślamy się, że ze względu na status uczonego zajmującego stanowisko w poważanej organizacji). Wrażenie, że Fedorowycz jest człowiekiem działającym na wskroś rozumnie, zgodnie z posiadaną wiedzą i doświadczeniem utrzymuje się, mimo podsuwanych przez niego nielogicznych rozwiązań. Wiara w słuszność jego działań i bezrefleksyjne oddanie, z jakim gotowi są realizować kolejne pomysły uniemożliwiają bohaterom zrozumienie, że ich sytuacja pogarsza się z minuty na minutę. Kolejne porażki nie dyskwalifikują anty-złotej-rączki, wręcz przeciwnie: jego rola wzrasta wraz z pogłębiającą się beznadziejnością sytuacji. Fedorowycz ze swoimi absurdami jest akceptowany bez większych zastrzeżeń. Nawet jego finalne zaniechanie rozwiązania problemu zamarzniętych rur i propozycja, aby zająć się raczej libacją alkoholową znajdują uznanie u zapatrzonych w niego bohaterów. – Macie wódkę? – Tak! Może trudno w to uwierzyć, ale przez milisekundy myślałem, że zaraz zaproponuje, żebyśmy rozlali alkohol wokół plastikowego ustrojstwa i podpalili. (...) Jednak nic takiego już nie padło. Powiedział coś innego: – Napijmy się. Zasłużyliśmy. Staraliśmy się. Chociaż to mogliśmy zrobić. W końcu „naprawialiśmy” i „naprawiliśmy” różni zaledwie jedna litera. Prawie, prawie. Bliziutko.
Tytułowa „Ahmad” z czwartego opowiadania to herbata, którą piją Andrij – właściciel domu jednorodzinnego i Andrij – szambiarz, który do domu przyjechał, żeby opróżnić zbiornik. Grzecznościowe zaproszenie na poczęstunek, które wysuwa Andrij Pierwszy zostaje, ku jego zaskoczeniu, przyjęte przez Andrija Drugiego i w ten sposób nawiązuje się między nimi intrygująca rozmowa momentami zmieniająca się raczej w wizjonerskie monologi tego ostatniego. Deklarowane na początku zafascynowanie Andrija Pierwszego szambiarzami, ich rzemiosłem, ich potencjałem symbolicznym zostaje przez Drugiego wychwycone, przejrzane i wyszydzone. Gość – ordynarny, grubiański, a przy tym cechujący się wyjątkową przenikliwością umysłu – nie zgadza się z wyimaginowaną figurą szambiarza, nad którą filozofował gospodarz. Andrij Drugi prześwietla sylwetkę Andrija Pierwszego, dekonstruuje jego wizję świata i roli, jaką w nim odgrywa, przedziera się bezlitośnie przez jego utajone motywacje, wyławia jak przez sitko jego klęski wypychane poza świadomość i przyszczypuje sztucznie napompowane osiągnięcia. Jesteś ty i jest baba na bazarze. Co między wami wspólnego? No powiem ci. To, że babka bez ciebie letko przeżyje, a ty bez babki, kurwa, nie. (...) Tobie zwykli ludzie są potrzebni, a ty zwykłym ludziom – koło chuja latasz. I semiotyka twoja – koło chuja lata. To musisz se uświadomić i przyswoić. Andrij Drugi celnymi diagnozami, które skwierczą jak trzaśnięcia w metalowy blat, rozwala system funkcjonowania Andrija Pierwszego. – I czym mam się teraz zająć? – zapytałem cichutko. – A ja wiem? A co ja, wróżka? Czytelnik dostaje na końcu przykład mocnego zagrania antyzłotarączkańskiego. Problem raz wyszarpnięty na światło dzienne, nie będzie się znów dało zakopać tak łatwo i schludnie. Andrij-szambiarz wychodzi zadowolony po wypiciu herbaty Ahmad. Andrij-właściciel domu jednorodzinnego zostaje w środku. Co prawda, pił tę samą pyszną herbatę Ahmad, ale dla niego posmak był już całkiem inny.
„Menel” to tekst-trwanie, tekst zamrożony. To opis udręki utknięcia w niezdecydowaniu, niezdolności do podjęcia rozstrzygającego akcję ruchu. W „Słońcu nowego dnia” śledzimy rozwój dialogu między menadżerem kultury a gościem festiwalu. Rozmowa ta kończy się dokładnie w punkcie wyjścia, zatacza bełkotliwe koło, które do niczego ich nie doprowadziło. Wymiana zdań na temat istnienia i funkcjonowania była sama reprezentacją istnienia bez konkretnej funkcji. W „Profesorze logistyki” dwóch podróżujących pociągiem Ukraińców dzieli skrajne podejście do tego, czy kulturę rodzimą można przenieść razem ze sobą do kraju emigracji. Narrator pyta: Jak nas pogodzić? Jak? Rozwiązania nie ma, jest unik – zmiana tematu na coś, co pozwoli im przez pewien czas nawiązać nić porozumienia.
Jednym z najbardziej interesujących opowiadań wydaje mi się tekst „Klonidyna”. W swoim potencjale snu we śnie, sennego koszmaru, który (gdyby pozwolić sobie na nieco może daleko posuniętą interpretację) mógłby być obrazem matki dotkniętej traumą, nie radzącej sobie z tym, co spotkało jej syna. Czytelnik jest świadkiem groteskowych deformacji bohatera, wobec których jego matka, nie mogąc zatrzymać procesu i nie znając nawet jego źródła, coraz bardziej oddziela się emocjonalnie. W końcu mówi, coś, co wyjątkowo zapada w pamięć: – Sama sobie będę synem. A ty śpij. Tytułowa klonidyna, którą, jak dowiadujemy się z opowiadania, zażywa kobieta, ma działanie uspokajające i przeciwlękowe. Cały tekst można by więc potraktować jako oniryczny zapis duchowych przeżyć nie mężczyzny-narratora a kobiety, którą nawet po zażyciu lekarstw dręczą koszmary o skrzywdzonym w jakiś sposób dziecku. Wielowarstwowy sen byłby więc w istocie projekcją trawionej lękami matki, która śni perspektywą syna. W odbiorze w taki sposób tego opowiadania utwierdza mnie końcowy fragment: I pozostajesz na zawsze świadomym szwem. Szwem po wiecznej ranie na matycznej głowie błąka się niewidzialny ból.
Z kolei w ostatnim opowiadaniu „Bez końca” poznajemy bohatera w momencie domniemanego porwania. Dwóch mężczyzn rozkazuje mu iść przed siebie. W pewnym momencie ofiara orientuje się, że tym, którzy go pilnują jest zupełnie obojętne, gdzie idzie byleby szedł. Zdobywa się na apel, aby go wypuścić. Tamci odpowiadają, że nikt go przecież nie trzyma. Gdy mówi zaś, żeby rozwiązać mu ręce, dostaje odpowiedź: To nie my je związaliśmy, więc i my nie będziemy ich rozwiązywać. Bohater nie widzi sensu w sytuacji, w jakiej się znalazł. Sam nie potrafi (czy nie ma dość sił), żeby podjąć się działania prowadzącego do wyzwolenia z tego absurdalnego położenia. Poddaje się woli, którą narzucają mu samym słowem tamci dwaj. Nikt nie będzie niczego próbował. Tu się, widocznie, nie rozwiązuje problemów.
Czyli co, czyli jak
Język jakim posługuje się Bondar wyobrażam sobie jako kota dachowca. Nie elegantuje się, raczej unika formalnych ozdobników. Czai się, żeby, ostrząc pazury na niepozornych słowach, zaskoczyć nagle wydrapanym zdaniem. Zawarte w książce teksty poddawane ocenie pojedynczo nie wydają mi się równe. Są takie, które zapadły mi w pamięć, wbiły pewne kategorie, obrazy, do głowy, tworząc kolejne odnogi myślowe, popychały do zupełnie nowych refleksji na dany temat. Bywały też momenty, które oceniam gorzej jako nie dość przekonujące, słabo rozwinięte albo których zwyczajnie nie zrozumiałam. Mimo wszystko „Cerebro” jako całość jest dla mnie literackim doświadczeniem wartym zawracania głowy. Kto ma czas i chęci, niech bierze mózg pod pachę i idzie zgłębiać tajemnicę Antyzłotarączkawiska.
Źródła Butewicz Walery, Mordeczki, jeśli jeszcze nie zdążyliście (...) [video], https://www.facebook.com/walery.butewicz/videos/10219384668907288 (dostęp: 15.05.2022). Gaczkowski Marcin, Wyżej mózgu nie podskoczysz (Andrij Bondar, „Cerebro”), Popmoderna, https://popmoderna.pl/wyzej-mozgu-nie-podskoczysz-andrij-bondar-cerebro/# (dostęp: 15.05.2022). Andrij Bondar, Biuro Literackie, https://www.biuroliterackie.pl/autorzy/andrij-bondar-2/ (dostęp: 15.05.2022). Andrij Bondar nagrodzony!, Narodowe Centrum Kultury, https://www.nck.pl/dotacje-i-stypendia/stypendia/programy/gaude-polonia/blog/andrij-bondar-nagrodzony (dostęp: 15.05.2022). Cerebro, https://wydawnictwowarstwy.pl/ksiegarnia/97-cerebro-9788365502469.html (dostęp: 15.05.2022).