Sesja jeszcze się nie skończyła, ale nie umiem już się nią martwić. Co będzie, to będzie. Jestem świadkiem ostatniego wiosennego zachodu słońca, siedząc na zboczu pagórka. Zjadłam dzisiaj truskawki ze śmietaną, ale trochę owoców mi zostało, więc mam je ze sobą. Szypułki odrywam od owoców i wyrzucam za siebie, popijam kawą z termosu. Wykręciłam się z imprezy u znajomych i siedzę sama. Nie mogłabym dzisiaj być z ludźmi, nie czułabym się dobrze. Jest mi jakoś dziwnie, ten trwający moment przejściowy zasiał kłujący niepokój między moimi żebrami i chciałabym się go pozbyć. Może truskawki, kawa i zmierzch dookoła pagórka pomogą.
Jak spędzę letnie dni tego roku? Lato dopiero się zaczyna, a ja już czuję, że za nim nie nadążam. Przecież nie mam zbyt wiele planów. Rozciągają się przede mną tygodnie, na które mogę patrzeć z nadzieją. Wiem jednak, że ta nadzieja powinna być ostrożna. Pojawia się każdego roku i stopniowo zanika wraz z końcem sezonu na truskawki, agrest i porzeczki. Na początku października zostaje często tylko irytacja na siebie i jakiś żal, że to już koniec. Moja głowa napchana jest oczekiwaniami. Mam w niej zakładkę podpisaną „lato” i wypełnioną obrazami. Są tam sceny z książek, zdjęcia nadające się na plakaty filmowe, plamy po roztopionych lodach na koszuli, obtarte pięty, znoszone sandały, teksty piosenek z przekręconymi słowami, pomarańczowy kolor widoczny pod powiekami i mnóstwo innych okruszków minionych czerwców i lipców. Pełno scenariuszy interakcji z ludźmi, planów spotkań, pomysłów na inteligentne odpowiedzi.
W mojej głowie są też oczywiście zakładki, podpisane nazwami innych okazji, pór roku, ale żadna z nich nie jest tak wyraźna i znacząca jak lato.
Wiele z tych wyobrażeń i oczekiwań dotyczy jednak jakby innej osoby. To chyba nie czas ucieka mi przez palce, tylko ona. Szepce mi do ucha: „Wiesz, jak szybko biegną miesiące, wykorzystaj ten czas, bądź odważna i stwarzaj dla siebie możliwości, bądź jak ja”. Niestety, ona tylko szepcze, nie chce zostać ze mną. Jeśli w ogóle pojawia się, to tylko od czasu do czasu, kiedy samotnie spędzam wieczory. Wtedy umiem rzeczywiście poczuć, że nią jestem. Otwieram zeszyt, włączam komputer, planuję, spisuję pomysły. Tworzę w głowie scenariusze rozmów z ludźmi, zastanawiam się, jak to będzie, gdy kiedyś wydam książkę, zagram w sztuce. Widzę siebie w Montrealu albo w Dublinie, jak zakładam włosy za ucho, pochylając się nad ważnym, ciekawym i zawsze nieokreślonym projektem. Ktoś dotyka moich pleców, śmiejemy się razem i łatwo nam się śmieje, bo znamy się i lubimy, bo za chwilę oboje wychodzimy spotkać się z naszymi przyjaciółmi w pobliskim klubie, gdzie pracuje znajomy barman i dlatego spędzamy tam kilka wieczorów w miesiącu, nie przejmując się ilością wydawanych pieniędzy, bo mamy pieniądze, mamy siebie, mamy ładne, nie za duże mieszkania, mamy pewność, że to, co robimy, jest ważne, i że jesteśmy dla siebie ważni. Czytamy nawzajem swoje prace, dzielimy się przemyśleniami, dyskutujemy o napisanych przez siebie esejach i wierszach, nie boimy się krytykować i przyjmować krytyki. Mamy dwadzieścia kilka lat i pewność, że mamy dobre życie. Nie ciąży na nas ciężar ratowania świata, a jeżeli ciąży, to podnosimy go bez specjalnej trudności. Wieczorem, idąc do przytulnego domu z szerokimi parapetami, wiem, że moje szczupłe, długie nogi wyglądają dobrze w znoszonych spodniach, że moja twarz jest ładna, że moje niemyte od tygodnia włosy układają się dobrze, że to tylko jeden wieczór z długiego ciągu pełnych satysfakcji dni.
Wizja kończy się zawsze z momentem położenia się do łóżka. Jutro zacznę tak żyć – z energią i zapałem, z zuchwałymi decyzjami, bez strachu przed opiniami, stwarzając swoją rzeczywistość z zamysłem i świadomie.
Problem jest tylko taki, że rankiem marzenia wydają się nie tylko nierealne, ale też niezbyt pociągające. Nie dotyczą przecież mnie, moich wakacji. To życie tej ładnej, pewnej siebie dziewczyny, która wie, jak spędzać czas w klubach. Nigdy w tych szalonych wizjach nie ma miejsca na moich prawdziwych przyjaciół, rodzinę, mieszkanie, na pobliskie jezioro, w którym kiedyś podobno pływał martwy koń, na nie do końca dopasowane ubrania z mojej szafy, na krzywe nogi, pracę inżynierską, konieczność picia dwóch litrów wody dziennie, czekanie aż włączy się mój nie najnowszy komputer, moje rzeczywiste myśli i zachowania.
Mam wyobrażenia z filmów, z książek – tak powinno wyglądać lato, tak powinno wyglądać życie. Gra mi stale w głowie teledysk, w którym występują atrakcyjni ludzie, małe włoskie miasteczka, lniane koszule z jednym rozpiętym guzikiem za dużo. Ja doświadczająca wakacji nie jestem sklejką ładnych obrazów wypatrzonych w telewizji. To ta dziewczyna w mojej głowie jest zestawem cech, które zaobserwowałam u innych, zachowań skopiowanych z ukochanych książek, relacji i interakcji, które wydawały mi się pociągające. Nie ma własnej osobowości.
Moje życie nie zmierza do punktu kulminacyjnego, nie jest częścią większej narracji, nie ma na celu uczyć, bawić, prowokować do przemyśleń. Jest doświadczaniem i próbowaniem. Wszystko dzieje się dla mnie pierwszy raz. Nie ma próby generalnej i nie wiadomo, co powiedzieć po czyjejś kwestii.
Nie umiem uwierzyć, że ja jestem równie ciekawa albo ciekawsza od postaci, które znam z opowieści. Czasem mam wrażenie, że te historie mnie pochłaniają. Historie i osobowości osób, które spotkałam, które obserwuję w internecie, wtapiają się we mnie i już sama nie wiem, co robię dlatego, że to gdzieś zauważyłam, a co dlatego, że tak chcę. Ale przecież to ja jestem prawdziwa i indywidualna, moje decyzje wynikają z moich przemyśleń, a nie z wizji reżysera.
Zbyt dużo historii doświadczam, potrzebuję czasu w ciszy, potrzebuję myśleć za siebie, potrzebuję mieć wobec życia realne wymagania. To takie ciepłe, ciche noce jak ta, kiedy siedzę pod drzewem i próbuję uporać się z sobą, trzymają mnie w rzeczywistości. Ta noc mija szybko, jest przecież najkrótsza w roku.
To nie lato jest groźbą, moje wyobrażenia są. Chyba powinnam osadzać prawdziwą siebie w moich marzeniach i planach, biorąc pod uwagę rzeczywiste cechy mojego charakteru. Moje życie jest przecież równie bogate i ciekawe jak życie innych, tylko nauczyłam się patrzeć na nie jako na trochę przypadek, trochę niepowodzenie, trochę normę. Jak na zupełny brak wyrazu. Na moją osobowość jako na brak osobowości. Na moje doświadczenia jak na coś, czego mógłby doświadczyć każdy. Ale czy ta zwykłość jest zła? Wiele z moich ulubionych opowieści dotyczy normalnego życia. Jestem tak samo wyraźna, określona, niezdecydowana i dziwna jak bohaterowie tych historii, jak ludzie, których mijam na ulicy.
To będzie normalne lato. Ucieknie mi wprawdzie przez palce, ale tak dzieje się zawsze. To tylko pora roku, nie chcę czuć presji, że źle ją wykorzystałam.
Rankiem pierwszego dnia lata powietrze jest chłodne, ale, siedząc w krótkim rękawku, nie marznę. Kawa dawno się skończyła. Pachnie czarnym bzem, ziemią i kolorem niebieskim – to przez całe to niebo. Słychać ptaki. Wszystko wygląda jak z pocztówki: moment zupełnego spokoju, wypełnionego jakimiś kipiącymi uczuciami, których nie umiem nazwać ani wyrazić. Pod kilkoma stronami przemyśleń w notatniku w moim telefonie miga kursor, moje palce przestały skakać po literkach. Zastanawiam się nad wszystkim naraz, nie dochodząc do żadnych konkretnych wniosków. Argumenty wysuwane na poparcie jakiejś tezy równocześnie ją podważają. Nie chcąc powiedzieć nic głębokiego, konstruuję w głowie pomysł na opowiadanie albo na wiersz. Jak spiszę je kiedyś na kartce, będą pretensjonalne. Nie mam zupełnie pojęcia, jak należy je zakończyć. Nie mają żadnego sensu, a jeśli kiedyś je komuś pokażę, nabiorą dla niego zupełnie obcych znaczeń. Nawet dla mnie nabiorą jakichś, innych, kiedy przeczytam je jutro albo pojutrze. Jeśli w ogóle je napiszę. Mam do powiedzenia tyle różnych rzeczy, że w końcu nie mówię nic. Rozpoczyna się lato, rozpoczyna się życie, idealny czas na snucie nie do końca spójnych wywodów.