Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Archiwum tekstów

Witamy w Seattle. Rozdział 4

Początki Twory
Matt bał się iść do pracy. Ledwo wstał z łóżka. Po sobotnim incydencie współpracownicy pewnie będą omijać go szerokim łukiem. Wszedł do windy, a gdy ta się zamknęła, przypomniał sobie, że nie wziął telefonu. Wyjechał z powrotem do góry, wszedł do mieszkania i zgarnął go z szafki. Już miał wyjść, ale poczuł się tak bezsilny, że postanowił zostać. Zrzucił płaszcz, buty i torbę i położył się na kanapie. Próbował zasnąć, ale tylko się miotał. Ostatecznie wstał i poszedł zrobić sobie kawę. Stał przed otwartą szafką w kuchni, wpatrując się w puszkę przez dłuższy czas, aż przerwał mu dzwonek telefonu. Nie zamierzał go odebrać. Wyjął kawę z szafki i zaparzył sobie, ale była ohydna, więc wylał ją do zlewu. Telefon ponownie zaczął dzwonić. I tak przez kolejne pół godziny. Matt miał ochotę wyrzucić go przez okno, ale kupił go nie tak dawno i było mu trochę szkoda to robić. Postanowił w końcu odebrać.
— Czego?
— Stary, co ty odwalasz?
— Chyba i tak nie mam tam po co przychodzić.
— Julian chce pozwać Cię za spowodowanie uszczerbku na zdrowiu. Lepiej, żebyś tutaj przyszedł. Nie jest pewne, czy Williams cię zwolni. A nawet jeśli, to przynajmniej odejdź z godnością.
— Nie mam ochoty.
— Okej. Za pół godziny mam przerwę. Przyjadę po ciebie.
— Jak chcesz. — Matt rozłączył się i rzucił telefon na fotel. Poszedł do sypialni i położył się do łóżka. Mimo frustracji udało mu się zdrzemnąć. Spał płytko, bez żadnych snów. Po pół godzinie leżenia na prawej stronie, obrócił się na lewą, otworzył oczy i omal nie wrzasnął, kiedy zobaczył stojącego nad łóżkiem Ashtona.
— Co ty tu do cholery robisz? — Usiadł na boku łóżka.
— Mówiłem, że przyjadę.
— Jak wszedłeś do mieszkania?
— Klucz pod wycieraczką to niezbyt ambitny pomysł na skrytkę.
— Nie wiem, po co tu przyjechałeś. Ja nigdzie nie jadę.
— Wstawaj i ogarnij się!
— Zostaję — Matt zacięcie protestował.
— Wiesz, że jak nie pojedziesz tam teraz ze mną, to możesz w ogóle nie wracać — Ashton postawił przed Mattem ostateczny wybór. Ten uniósł ramiona, żeby wyrazić swoją obojętność i wyszedł do kuchni.
— Kawy? — Teraz już tylko próbował rozdrażnić Ashtona.
— Wiesz co, rób co chcesz, ale prędzej czy później pożałujesz, że odrzuciłeś swoją ostatnią szansę. — Ashton wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Matt wiedział, że rzucenie tej pracy jest głupie, ale był zbyt rozkojarzony i po prostu potrzebował chwili spokoju. Nie miał ochoty rozmawiać z nikim stamtąd, nawet z Ashtonem

***


Emma siedziała w korytarzu obok kilku innych, zdenerwowanych prawników, starających się o tą samą posadę, co ona. Różnica między nią a innymi była taka, że Emma była pewna swojego sukcesu. Wszyscy przeglądali swoje CV w nadziei, że to sprawi je lepszym, bardziej oryginalnym i zwiększy szansę na zdobycie stanowiska. Jedyne co sprawdziła, to czy ma ze sobą wydruk dokumentu, który znaleźli razem z Jessem w aktach prokuratury. Gdyby go zapomniała, to przychodzenie tutaj nie miało żadnego sensu, bo miałaby wtedy takie same szanse, jak reszta aplikujących. Z gabinetu prokuratora wyszła szczupła niska kobieta, blondynka. Na oko miała około pięćdziesiąt lat. Oczy wszystkich aplikantów, w tym Emmy, zawisły na jej ustach. Wezwała do środka jakąś młodą dziewczynę, zapewne dopiero co po studiach. Dziewczyna weszła do środka, a starsza kobieta wróciła do swojego biurka. Oczy całej reszty wróciły do ich CV. Emma spodziewała się, że przez jej dręczące telefony zostanie wezwana jako ostatnia. Nie bała się, ale chciała mieć to już za sobą. Piętą achillesową w jej planie był jedynie Connor. Nie mogła mu o tym wszystkim powiedzieć. Mogła jedynie mieć nadzieję, że znajdzie sobie pracę, która go wciągnie i nie będzie zainteresowany jej życiem zawodowym. Uśmiechnęła się pod nosem. Starsza kobieta prowadziła do gabinetu kolejnych kandydatów – tak jak myślała Emma – zostawiając ją na koniec. Nagle poczuła wibracje w swoim płaszczu. Zadzwonił jej telefon. Na ekranie wyświetlał się „NUMER NIEZNANY”. Wpatrywała się przez chwilę z wahaniem w telefon W końcu postanowiła odebrać, mimo ogarniającego ją złego przeczucia.
— Halo? — zapytała niepewnie.
— Emma, cześć tu Matt.
— A tak, Matt.
— Słuchaj, pomyślałem, że może moglibyśmy się spotkać, może dzisiaj po południu?
— Znowu w knajpie?
— Dlaczego nie?
— Właściwie — Emma spojrzała na gabinet prokuratora — to chętnie się spotkam.
— Świetnie. W takim razie o szóstej w... Domino?
— O szóstej w Domino — powiedziała potwierdzająco Emma. Po czym spostrzegła, że ostatni kandydat wychodzi z gabinetu. — Matt muszę już kończyć. Zobaczymy się wieczorem. — Rozłączyła się i wstała z krzesła. Starsza kobieta również wstała i wskazała drzwi do biura, wymownie patrząc na Emmę. Chyba wiedziała, kim ona jest. Emma wzięła głęboki oddech i weszła do środka.
— Pani Emma Hudson?
— Dzień dobry. Tak. Zgadza się. — Emma zamknęła za sobą drzwi, pewnym krokiem podeszła do biurka i usiadła na dużym drewnianym fotelu. Wyciągnęła z teczki swoje CV i położyła je na biurku. Przez chwilę mężczyzna nawet nie drgnął, a wzrok miał wlepiony w ekran komputera. Emma czekała przez chwilę, ale w końcu postanowiła się odezwać.
— Przepraszam, panie Clark, czy zechce pan rzucić okiem na moje CV? — Mężczyzna spojrzał na nią wymownie i uniósł plik papierów z biurka. Zaczął go przeglądać.
— Widzę, że do tej pory nie pracowała pani w tego typu instytucji.
— Zgadza się, ale w Nowym Jorku byłam jednym z najlepszych obrońców.
— Prawo karne, jak widzę. Pracowała pani w prywatnej kancelarii?
— Nie. Zajmowałam się głównie sprawami osób, które nie mogły liczyć na nikogo innego.
— Obrońca z urzędu?
— Tak jakby. Za to najlepszy — Emma starała się utrzymać na sobie uwagę Clarka, przedłużając rozmowę, ale mina prokuratora nie wskazywała na możliwość otrzymania od niego taryfy ulgowej.
W swoich myślach już słyszała klasyczne: Dziękuję, zadzwonimy do pani. Postanowiła wyłożyć kawę na ławę. Wyciągnęła wydrukowany plik od Jessa i położyła go pod rękami Clarka.
— Co to jest?
— Pamięta pan sprawę Michaela Davisa? — Emma mówiła stanowczo i wyraźnie, nie czekając na odpowiedź. – Zabójstwo jako akt samoobrony, ale skazany otrzymał wyrok kary śmierci. — Clark słuchał uważnie Emmy i dobrze wiedział, o co jej chodziło. – Przypomnę fakt, iż rzeczony był osobą czarnoskórą, co mogło wpłynąć na stronniczość sędziego i ławy przysięgłych. Mimo, że dowody były niejednoznaczne, wyroku dokonano niedługo po rozprawie. Głównym dowodem były wyniki autopsji, która jednak nie została wykonana skrupulatnie, ponieważ ciało w „magiczny” sposób zniknęło, a po kilku tygodniach okazało się, że zostało skremowane. Śledztwo w sprawie zniknięcia ciała umorzono z powodu braku wystarczających dowodów. Kilka dni temu w moje ręce wpadł ten oto dokument, który — wskazała palcem na kartkę, którą Clark trzymał w dłoniach — dziesięć lat temu mógł być głównym dowodem niewinności Davisa. Wtedy jednak był dobrze strzeżony, aby nikt nie dowiedział się, że główny udział w całym incydencie miała prokuratura. Z panem na czele — Emma przerwała, by wziąć oddech, a Clark skorzystał z tej sytuacji i zabrał głos.
— Do czego pani zmierza? — niemal krzyknął.
— Zastanawiam się tylko jakby to było, po dziesięciu latach na stanowisku, stracić je, a może nawet pójść do więzienia, przez taki głupi błąd z przeszłości. Mogę się założyć, że nie zyskał pan korzyści materialnej, ponieważ zleceniodawcy nagle zniknęli. Rozumiem, że był pan młody i chciał coś osiągnąć, ale kosztem życia niewinnego człowieka?
— Tego nie wiemy.
— Zapewne dokładne zbadanie sprawy ułatwiłoby jej rozstrzygnięcie, ale niestety nigdy się nie dowiemy. Może pan jednak ocalić swoją ciepłą posadkę, a przede wszystkim status społeczny.
— Czego pani chce?
— Posady pana bezpośredniego asystenta i swobody w mojej pracy.
— Czyli przymykania oka na wszystko, co pani zrobi?
— Niech pan to nazywa, jak chce.
— To wszystko?
— Może pan z tym dokumentem zrobić, co się panu żywnie podoba. Mam jego kopię. A jeśli coś by mi się przypadkiem stało, taką samą kopię posiada mój asystent i wykorzysta ją jeszcze lepiej niż ja. To jak, dogadamy się?
— Zaczyna pani od jutra. — Clark głośno przełknął ślinę. Emma wzięła swój płaszcz i podeszła do drzwi.
— Niech pan pamięta, że prokuratura powinna być niezależna — uśmiechnęła się, jakby w geście zwycięstwa. – A, i życzę miłego dnia. — Zatrzasnęła za sobą drzwi i wyszła. Ten uśmiech nie schodził z jej twarzy, dopóki nie wsiadła do taksówki. Przypomniała sobie, że obiecała Connorowi pomóc wypełnić kilka podań. Bała się, jak to wszystko się potoczy, ale nie mogła przestać, to było czymś w rodzaju uzależnienia. Zawsze sobie jakoś radziła. Tym razem jednak musiała działać nie z Connorem, ale pomimo niego. Nie czuła się z tym dobrze, ale on podjął swoją decyzję. I musiała się z tym pogodzić. Przynajmniej na razie.

Grafika: Sandra Jaborska