Na tym polega paradoks horroru. Zwykle unikamy tego, co wywołuje stres. Nie sterczymy dla rozrywki w korkach samochodowych, nie uczestniczymy — jeśli nie musimy w sekcjach zwłok. Dlaczego więc tak chętnie poddajemy się fikcjom, które nas przerażają?Noël Carroll, „Filozofia horroru albo paradoksy uczuć”
Już dziś na HBO Max możesz obejrzeć przerażający mega hit! Zdawał się wręcz krzyczeć jeden z nagłówków na stronie poświęconej filmom i innym popkulturowym zjawiskom. Skąd w ogóle bierze się nasz pociąg i fascynacja grozą? Jak to możliwe, że coś (w tym wypadku horror), co wzbudza w nas skrajne uczucia przerażenia i obrzydzenia, zdaje się jednocześnie fascynować nas i niesamowicie pociągać? Gdybym chciał cytować Freuda, musiałbym bardzo głęboko zatracić się w pojęciu seksualności i szukaniu naszych głęboko ukrytych pragnień. Przytaczając jednak rozważania dotyczące kazirodczego aspektu fascynacji postacią Hrabiego Drakuli (co jest zresztą bardzo ciekawym wątkiem w książce Noëla Carrolla), w pewnym sensie opowiadałbym kolejny raz tę samą historię.
To właśnie wielokrotne telewizyjne powtórki filmów grozy, a także science-fiction (które w wielu przypadkach podpadają pod tę samą kategorię filmów-horrorów), wywarły niesamowity wpływ na osoby urodzone podczas boomu demograficznego po drugiej wojnie światowej i w pewnym stopniu to one zwiększyły zainteresowanie naszego społeczeństwa potwornymi historiami. W tym momencie horror tworzy naszą codzienność, a motyw grozy regularnie przewija się w książkach, filmach, wideoklipach, musicalach, teatrze, sztuce, muzyce, komiksach i co ciekawsze w grach, które umożliwiają nam interaktywne przeżywanie doświadczenia grozy. Źródeł horroru możemy doszukiwać się w XVIII-wiecznej powieści gotyckiej, za której naczelny przykład możemy uznać „Zamczysko Otranto” Horace'a Walpole'a. Za prekursora gatunku horroru można uznać powieść „Frankenstein” Mary Shelley. W I połowie lat 70. XIX wieku, kiedy gatunek został rozpowszechniony i zajął miejsce w głównym nurcie kultury, w 1973 roku powstała ekranizacja „Egzorcysty”, a w 1975 roku na ekranach kin pojawiły się „Szczęki”.
To właśnie wielokrotne telewizyjne powtórki filmów grozy, a także science-fiction (które w wielu przypadkach podpadają pod tę samą kategorię filmów-horrorów), wywarły niesamowity wpływ na osoby urodzone podczas boomu demograficznego po drugiej wojnie światowej i w pewnym stopniu to one zwiększyły zainteresowanie naszego społeczeństwa potwornymi historiami. W tym momencie horror tworzy naszą codzienność, a motyw grozy regularnie przewija się w książkach, filmach, wideoklipach, musicalach, teatrze, sztuce, muzyce, komiksach i co ciekawsze w grach, które umożliwiają nam interaktywne przeżywanie doświadczenia grozy. Źródeł horroru możemy doszukiwać się w XVIII-wiecznej powieści gotyckiej, za której naczelny przykład możemy uznać „Zamczysko Otranto” Horace'a Walpole'a. Za prekursora gatunku horroru można uznać powieść „Frankenstein” Mary Shelley. W I połowie lat 70. XIX wieku, kiedy gatunek został rozpowszechniony i zajął miejsce w głównym nurcie kultury, w 1973 roku powstała ekranizacja „Egzorcysty”, a w 1975 roku na ekranach kin pojawiły się „Szczęki”.
Niesamowicie pociągająca skrajność emocji
Oczywiste jest, że zadaniem gatunku jest wywołanie u nas określonej reakcji emocjonalnej. Częstym i całkowicie normalnym w takiej sytuacji jest odczuwanie lęku, strachu, a nawet obrzydzenia. Mniej intuicyjnym zdaje się to, że lubimy horrory, skoro lęk jest dla nas tak nieprzyjemnym uczuciem. Równie abstrakcyjnym zjawiskiem jest to, jak można się bać czegoś, o czym przecież wiemy, że nie istnieje. Carroll nazywa to paradoksami uczuć. Potwory i sceny, które ich dotyczą, prezentują wydarzenia nadprzyrodzone, a także często są efektem nieetycznych eksperymentów naukowych. Postacie takie jak Drakula czy Frankenstein, reprezentują cechy, których nie da się racjonalnie i naukowo wyjaśnić, łamią one prawa natury i zdają się charakteryzować niesamowitą siłą, co wzmacnia odczucia związane z grozą. Sytuacja zaczyna się komplikować w momencie, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że pod tę definicję pasuje wiele superbohaterów i postaci fantasy. Czy w ramach tej definicji Superman będzie postacią rodem z horroru? Według Carrolla — nie. Według mnie — to zależy. Z mojego punktu widzenia wiele razy twory popkultury prezentowały nam antagonistyczne wersje popularnych superbohaterów. Nasi dobrzy goście wielokrotnie stawali po stronie zła, lecz czy wywoływane przez nich uczucie możemy nazwać grozą? Przecież postać Supermana przez wiele lat zdążyła ugruntować sobie pozycję wzoru cnót i męskiego kanonu piękna. Może gdyby to ludzie w „Obcym” Ridleya Scotta napadli na nieznany gatunek Ksenomorfów, inaczej postrzegalibyśmy przedstawioną w filmie historię? Byłoby to racjonalne, ale nie o to chodzi w grozie, groza nie jest racjonalna.
Sama myśl o tym, że potwór mógłby istnieć w prawdziwym życiu, może przyprawić nas o ciarki. To właśnie ona sprawia, że boimy się czegoś, co nie ma prawa istnieć w naszej rzeczywistości. Horror wywołuje w nas emocje, one sprawiają, że zadajemy pytania o dalsze losy bohaterów, zanurzamy się w historii i mamy ochotę wyczekiwać ostatecznego rozwiązania fabuły. Potwory łączą w sobie przeciwstawne kategorie, rzeczy całkowicie do siebie nieprzystające. Często są odrażające, a ich wygląd i zachowanie ma właściwości fobio-twórcze przez zastosowanie mechanizmów powiększenia i zmasowania. Bo przecież czy jest coś straszniejszego niż pająki, które kolektywnie postanowiły zniszczyć całą ludzkość?
To, jaki fikcja wywiera na nas wpływ, zdawało się fascynować filozofów, którzy próbowali z całych sił wyjaśnić paradoks grozy, wkradające się do kultury popularnej. Sam pamiętam pierwszy raz, gdy jako dziecko zobaczyłem „The Ring” Gore'a Verbinskiego, notabene nagrodzonego Oscarem za reżyserię groteskowego filmu animowanego „Rango”. Jako młody chłopak, ukryty na schodach przed wzrokiem rodziców, obserwowałem fascynującą i przerażającą historię młodej Samary Morgan. Późna godzina budowała klimat i wzbudzała jeszcze większą fascynację, prowokowała do zadawania kolejnych pytań o dalsze losy bohaterów i nie pozwalała oderwać wzroku od ekranu starego telewizora (chociaż chyba nigdy nie bałem się tego, że Samara we własnej osobie mogłaby z niego wypłynąć).
Sama myśl o tym, że potwór mógłby istnieć w prawdziwym życiu, może przyprawić nas o ciarki. To właśnie ona sprawia, że boimy się czegoś, co nie ma prawa istnieć w naszej rzeczywistości. Horror wywołuje w nas emocje, one sprawiają, że zadajemy pytania o dalsze losy bohaterów, zanurzamy się w historii i mamy ochotę wyczekiwać ostatecznego rozwiązania fabuły. Potwory łączą w sobie przeciwstawne kategorie, rzeczy całkowicie do siebie nieprzystające. Często są odrażające, a ich wygląd i zachowanie ma właściwości fobio-twórcze przez zastosowanie mechanizmów powiększenia i zmasowania. Bo przecież czy jest coś straszniejszego niż pająki, które kolektywnie postanowiły zniszczyć całą ludzkość?
To, jaki fikcja wywiera na nas wpływ, zdawało się fascynować filozofów, którzy próbowali z całych sił wyjaśnić paradoks grozy, wkradające się do kultury popularnej. Sam pamiętam pierwszy raz, gdy jako dziecko zobaczyłem „The Ring” Gore'a Verbinskiego, notabene nagrodzonego Oscarem za reżyserię groteskowego filmu animowanego „Rango”. Jako młody chłopak, ukryty na schodach przed wzrokiem rodziców, obserwowałem fascynującą i przerażającą historię młodej Samary Morgan. Późna godzina budowała klimat i wzbudzała jeszcze większą fascynację, prowokowała do zadawania kolejnych pytań o dalsze losy bohaterów i nie pozwalała oderwać wzroku od ekranu starego telewizora (chociaż chyba nigdy nie bałem się tego, że Samara we własnej osobie mogłaby z niego wypłynąć).
Frankenstein, czyli współczesny Prometeusz
Historie niebywale schematyczne, zdające się narkotyzować frazą śpiewaną przez Marylę Rodowicz Ale to już było. Od stuleci postacie takie, jak Drakula czy monstrum Frankensteina, zdają się inspirować kolejnych twórców i przenikają wiele dzieł wydanych już w XXI wieku. Nowa, serialowa wersja „Drakuli” z 2020 roku starała się w pewien sposób zredefiniować i ponownie przedstawić postać Hrabiego publiczności nowego pokolenia. Nowy wiek rządzi się jednak swoimi prawami. W ostatnich latach zdarzało nam się widzieć na ekranie postać Frankensteina rodem z powieści z 1818 roku. W filmie „Frankenstein” Kennetha Branagha w rolę Monstrum wcielił się Robert De Niro, a bardziej współcześnie w filmie „Victor Frankenstein” z 2015 roku mogliśmy ujrzeć twarze takich aktorów jak Daniel Radcliffe, James McAvoy czy Charles Dance w roli Barona Frankensteina.
Postać kultowa, przemielona przez popkulturę. On i postacie takie jak wampir są umarłymi-nieumarłymi, Innymi, którzy dokonali transgresji granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Będą wieczni, udokumentowani w niezliczonej liczbie dzieł i wspomnień, poprzez stałą ekspansję zdają się zdobywać coraz mocniejszy status kultowości i nowe pokolenia fanów. W 2012 roku na ekrany kin wszedł „Hotel Transylwania” spod ręki Genndy'ego Tartakovsky'ego (autora kultowego w wielu kręgach „Laboratorium Dextera”). Jego film wypełniony jest animowanymi wersjami postaci wilkołaków, wampirów, mumii (które, w przeciwieństwie do innych kultowych postaci, zdaje się radzić sobie… średnio) i monstrum Frankensteina. Na pierwszy rzut oka film powinien wywoływać przerażenie i okrzyki grozy, jest jednak familijną komedią, która łączy w sobie kultowe schematy z filmów komediowych. Cytując Łukasza Muszyńskiego, zastępcę redaktora naczelnego „Filmwebu”:
Postać kultowa, przemielona przez popkulturę. On i postacie takie jak wampir są umarłymi-nieumarłymi, Innymi, którzy dokonali transgresji granicy pomiędzy życiem a śmiercią. Będą wieczni, udokumentowani w niezliczonej liczbie dzieł i wspomnień, poprzez stałą ekspansję zdają się zdobywać coraz mocniejszy status kultowości i nowe pokolenia fanów. W 2012 roku na ekrany kin wszedł „Hotel Transylwania” spod ręki Genndy'ego Tartakovsky'ego (autora kultowego w wielu kręgach „Laboratorium Dextera”). Jego film wypełniony jest animowanymi wersjami postaci wilkołaków, wampirów, mumii (które, w przeciwieństwie do innych kultowych postaci, zdaje się radzić sobie… średnio) i monstrum Frankensteina. Na pierwszy rzut oka film powinien wywoływać przerażenie i okrzyki grozy, jest jednak familijną komedią, która łączy w sobie kultowe schematy z filmów komediowych. Cytując Łukasza Muszyńskiego, zastępcę redaktora naczelnego „Filmwebu”:
Czy zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby serce hrabiego Drakuli raniono strzałą Kupidyna, a nie osinowym kołkiem? I gdyby w efekcie tego postrzału najsłynniejszy smakosz posoki został wkrótce ojcem? Jeśli wierzyć Tartakovsky'emu, za górami, za lasami, za siedmioma cmentarzami krwawy arystokrata zbudował hotel, w którym zamieszkał wraz z ukochaną córką i potwornymi gośćmi. Dostępu do tego miejsca nie mają tylko złe, krwiożercze stworzenia zwane... ludźmi.
Film przedstawia historię starą jak świat, ale osadzenie jej w scenerii horroru gotyckiego pozwala mu zafascynować kultowością postaci także młodszą widownię, dla której klasyczny horror jest po prostu nieodpowiedni. Budowanie fandomu postaci wśród młodej widowni może w przyszłości skutkować dużą frekwencją na premierach filmów grozy.
W tym samym roku sam Tim Burton zaserwował nam pełnometrażową wersję swojego krótkometrażowego filmu nakręconego dla wytwórni Walta Disneya w 1984 roku. „Frankenweenie” to odpowiedź reżysera na klasycznego „Frankensteina”. Pies Kork zmartwychwstaje w okolicznościach iście magicznych, co potwór z powieści Mary Shelley (Burton jak zawsze czerpie z klasycznych motywów filmów grozy). Tim Burton od „Gnijącej Panny Młodej” tworzy własny świat alternatywny, dzięki czemu łatwo odróżnić jego filmy od chociażby wyżej wspomnianego „Hotelu Transylwania”, jego historia zbudowana na fundamentach horroru i tragedii w niektórych momentach dopuszcza do światła prawdziwie komediowe elementy, a także poprzez budowanie wątku przyjaźni chłopca z psem tworzy kontrast dla klasycznej powieści. W momencie, gdy nasz bohater traci psa, wzbudza to uzasadniony smutek i współczucie, przez co dalsza fabuła mocno wciąga i pozwala się tym filmem po prostu cieszyć.
Współczesna kultura popularna serwuje nam wątki grozy w wielu wydaniach i miejscach, w których byśmy się tego w ogóle nie spodziewali. Nowy sezon „Czarnego lustra” pokazuje nam, że niebezpieczeństwo związane z technologią jest obecne w naszych życiach już od bardzo dawna. Serial, korzystając z klasycznych motywów znanych z horrorów takich, jak wilkołactwo, (pierwszy raz w historii emisji odchodząc od futurystycznej wizji dystopijnego świata, który ściśnięty jest w objęciach niebezpiecznego AI) przenosi doświadczenie związane z grozą na nowy, dla wielu nieznany poziom.
W tym samym roku sam Tim Burton zaserwował nam pełnometrażową wersję swojego krótkometrażowego filmu nakręconego dla wytwórni Walta Disneya w 1984 roku. „Frankenweenie” to odpowiedź reżysera na klasycznego „Frankensteina”. Pies Kork zmartwychwstaje w okolicznościach iście magicznych, co potwór z powieści Mary Shelley (Burton jak zawsze czerpie z klasycznych motywów filmów grozy). Tim Burton od „Gnijącej Panny Młodej” tworzy własny świat alternatywny, dzięki czemu łatwo odróżnić jego filmy od chociażby wyżej wspomnianego „Hotelu Transylwania”, jego historia zbudowana na fundamentach horroru i tragedii w niektórych momentach dopuszcza do światła prawdziwie komediowe elementy, a także poprzez budowanie wątku przyjaźni chłopca z psem tworzy kontrast dla klasycznej powieści. W momencie, gdy nasz bohater traci psa, wzbudza to uzasadniony smutek i współczucie, przez co dalsza fabuła mocno wciąga i pozwala się tym filmem po prostu cieszyć.
Współczesna kultura popularna serwuje nam wątki grozy w wielu wydaniach i miejscach, w których byśmy się tego w ogóle nie spodziewali. Nowy sezon „Czarnego lustra” pokazuje nam, że niebezpieczeństwo związane z technologią jest obecne w naszych życiach już od bardzo dawna. Serial, korzystając z klasycznych motywów znanych z horrorów takich, jak wilkołactwo, (pierwszy raz w historii emisji odchodząc od futurystycznej wizji dystopijnego świata, który ściśnięty jest w objęciach niebezpiecznego AI) przenosi doświadczenie związane z grozą na nowy, dla wielu nieznany poziom.
Dlaczego oglądamy horrory? Dlaczego lubimy strach?
Arystoteles przekonywał, że celem przeżywania tragedii jest katharsis. Horrory pozwalają nam przeżywać silne emocje, kontrolowany strach. Konfrontacja z największymi z naszych lęków w bezpiecznym miejscu. Co może być przerażającego w filmowym seansie w zaciszu własnego domu? Dla niektórych z nas jest to przeżycie oczyszczające, pozwala nam skonfrontować się z egzystencjalnymi lękami, na przykład tym, dlaczego złe rzeczy dzieją się bez powodu. Budujemy coraz większą świadomość i odporność na skrajne uczucia. Paradoksy uczuć pozwalają nam lepiej poznać siebie samego, poznajemy swoje reakcje, swoje ciało i zmiany, jakie w nim zachodzą. Mimo że nie każdy lubi się bać, to każdy z nas może dowiedzieć się czegoś o sobie. Historie grozy mają w sobie wiele więcej, drugie, trzecie dno i nieskończoną ilość interpretacji. W ostateczności liczy się to, co zostaje w nas, kiedy przekraczamy granice, karmimy swoją ciekawość. Cytując artykuł Tomasza Nowaka z Rzeczpospolitej:
Filmy grozy umiejętnie manipulują aktywnością mózgu, w celu zwiększenia emocji widza. Oglądamy je, ponieważ chcemy poznać uczucia strachu i lęku, a przede wszystkim poczuć podniecenie.
Motywy grozy zdają się całkowicie świadome swojej wtórności, a filmy, w których są wykorzystywane w umiejętny sposób, nabierają całkowicie innego wydźwięku i wzmacniają swój przekaz. Kultura popularna tworzy coraz to nowsze wersje i reinkarnacje popularnych bohaterów, które, poza tym, że sprzedają się dobrze, coraz częściej mogą nas czegoś nauczyć. W obecnych czasach antagonista nie może być po prostu okrutny i wszechmocny. Pragniemy, żeby jego historia zostawiała nam miejsce na rozważenie jego racji. Potwory również nabierają człowieczeństwa. Zaczynamy je rozumieć i im współczuć, ich historie stają się coraz bardziej relewantne, a one same zdają się reprezentować cechy, z którymi możemy się po prostu identyfikować.
Drakula w „Hotelu Transylwania” nazywa ludzi złymi, krwiożerczymi stworzeniami. Może historie z horrorów stają się po prostu zbyt relewantne, a my zbliżamy się do ich antagonistów trochę zbyt blisko? Może, oglądając filmy grozy, odsłaniamy coś ukrytego w naszej naturze, może horror staje się ekranizacją naszych wewnętrznych pragnień, przestrzenią, w której możemy pozostać bezkarni i oddawać się wypartym przez kulturę dewiacjom? Jakie uczucia miałeś ostatnio, oglądając sceny w filmach gore? Czy lejąca się krew i sceny tragicznych morderstw nie wzbudzały w tobie wewnętrznego uczucia satysfakcji? Czy przyjęcie roli mordercy w ulubionej grze nie sprawiało, że czułeś się silny i wyzwolony?
Czy ktoś z nas potrafi przyznać się do takich uczuć?
Drakula w „Hotelu Transylwania” nazywa ludzi złymi, krwiożerczymi stworzeniami. Może historie z horrorów stają się po prostu zbyt relewantne, a my zbliżamy się do ich antagonistów trochę zbyt blisko? Może, oglądając filmy grozy, odsłaniamy coś ukrytego w naszej naturze, może horror staje się ekranizacją naszych wewnętrznych pragnień, przestrzenią, w której możemy pozostać bezkarni i oddawać się wypartym przez kulturę dewiacjom? Jakie uczucia miałeś ostatnio, oglądając sceny w filmach gore? Czy lejąca się krew i sceny tragicznych morderstw nie wzbudzały w tobie wewnętrznego uczucia satysfakcji? Czy przyjęcie roli mordercy w ulubionej grze nie sprawiało, że czułeś się silny i wyzwolony?
Czy ktoś z nas potrafi przyznać się do takich uczuć?
Źródła:
Carroll, N., (2004). Filozofia horroru albo paradoksy uczuć, Gdańsk: Wydawnictwo słowo/obraz terytoria
Carroll, N., (2004). Filozofia horroru albo paradoksy uczuć, Gdańsk: Wydawnictwo słowo/obraz terytoria
Grafika: Aleksandra Maziarka