Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Archiwum tekstów

Witamy w Seattle. Rozdział 12

Twory Początki
Wschodnie Los Angeles nie należało do najprzyjemniejszych miejsc do życia – ani do najbezpieczniejszych. Jednak to właśnie tu Jake Austin spędził większość swojego życia. Teraz, przemierzając ponownie te ulice – pierwszy raz od wielu lat – czuł się bardzo dziwnie. Z jednej strony to tu się urodził, wychował. Tu przeżył swoją pierwszą miłość. Te wspomnienia wywołały jakiś rodzaj tęsknoty. Ale z drugiej strony była jego rodzina, której dobrze nie mógł wspominać.
Rozmyślania przerwał mu znajomy głos.
— Nie wierzę, kogo ja widzę. Toż to Jacob Austin we własnej osobie. — Mężczyzna nieco starszy od Jake’a, który do tej pory stał oparty o kamienną ścianę, pochłonięty rozmową, podszedł do niego i uścisnął, poklepując po plecach. — Nie widziałem Cię od dobrych kilku lat. Co cię sprowadza na stare śmieci?
— Siedmiu — Jake wbił wzrok w ulicę.
— Co?
— Nie byłem tutaj od siedmiu lat — podniósł wzrok z powrotem na swojego rozmówcę — ale widzę, że nic się nie zmieniło.
— Po co coś zmieniać, jeśli wszystkim żyje się dobrze.
— Myślę, że znalazłyby się głosy sprzeciwu.
— Ale z takimi sam już najlepiej wiesz co się robi.
— Wybacz, ale muszę już iść, nie mam za dużo czasu.
— Młody, zaczekaj — mężczyzna krzyknął za odchodzącym już Jakiem — jeśli chciałeś go zobaczyć to idziesz w złą stronę. — Po tych słowach chłopak zawahał się na chwilę i zmienił kierunek, w którym szedł, zgodnie z radą dawnego znajomego.
Po kilku kolejnych minutach, jego oczom ukazał się zaniedbany kamper, który nie był przemieszczany zapewne od kilkunastu lat. Zatrzymał się, ale tylko na sekundę, po czym pewnym krokiem wszedł do środka, zatrzaskując za sobą drzwi.
— Nie mogę uwierzyć, że nie ruszyłeś się z tej dziury od tylu lat. — Jake ze złością zwrócił się do mężczyzny oglądającego telewizję.
— Ciebie też miło widzieć… synu.
— Nie licz na to, że nazwę cię ojcem.
— Wszyscy wyrzekliście się mnie dawno temu. Jednak powiem ci, że ciebie szanuję najbardziej z waszej trójki.
— Bo nie miałem odwagi, żeby wyjechać? — Nastała chwila ciszy. Jake zaczął przyglądać się dokładniej lokum swojego ojca. — Nadal bierzesz — powiedział, po zauważeniu leżących na stole kuchennym strzykawek..
— Dla mnie jest już za późno, żeby rzucić.
— Oj, przestań pieprzyć. Mówisz tak od piętnastu lat. Poza tym, nigdy nie jest za późno.
— Jest za późno odkąd twoja mama i siostra odeszły. Po co tu właściwie przyjechałeś… Słyszałem, że robisz karierę prawniczą.
— Zbyt dużo powiedziane.
— Ostrzegałem cię, żeby nie ufać tej dziewczynie, Jake.
— Wyciągnęła mnie z więzienia, do którego trafiłem przez ciebie. Musiałem się jej odwdzięczyć.
— Ty i ta twoja przyzwoitość. I gdzie cię to zaprowadziło?
— Właściwie to… ożeniłem się z nią. — Jake znowu, jak przed laty, chciał zaimponować ojcu, mimo że szczerze go nie cierpiał. Może podświadomie chciał mu pokazać, że można się stąd wyrwać, że można coś osiągnąć. I jemu się to udało. — Powinienem już iść. Mam swoje sprawy do załatwienia. Nie mogę tu dłużej zostać i patrzeć na ciebie.
***
Tymczasem Emma udała się do Orsona niezwłocznie po tym, gdy dowiedziała się o wyjeździe Connora do Los Angeles. Zaufała Markowi, że ten bez jej nadzoru poradzi sobie na stanowisku, mimo że do tej pory nie podjął żadnej samodzielnej decyzji. Jednak to, co zapewne zamierzał ujawnić Connor, mogło przynieść dużo gorsze konsekwencje. Razem z Orsonem udali się w pościg za mężczyznami. W czasie, gdy oni wznosili się w przestrzeń powietrzną nad Seattle, Matt udał się na spotkanie z poznaną wcześniej rozgadaną dziewczyną z okienka. Chciał na własną rękę rozpocząć drobne śledztwo dotyczące przeszłości Connora. Umówił się z nią w małej meksykańskiej restauracji we wschodniej części miasta, aby być pewnym, że Connor się o tym nie dowie. Nie mógł jednak wiedzieć, że to właśnie jego rodzinne strony. Zauważył Ginny – bo tak owa dziewczyna miała na imię – przy stoliku pod oknem.
— Bardzo się cieszę, że zgodziłaś się przyjść.
— Ależ oczywiście. Uwielbiam rozmawiać o tych sprawach.
— Zauważyłem, haha.
— A więc chcesz się dowiedzieć czegoś o swoim przyjacielu.
— Myślałem, że jest moim przyjacielem, ale teraz kiedy wiem, że tyle przede mną ukrywał… ciężko mi o nim myśleć w ten sposób.
— Cóż, postaram się pomóc jak tylko mogę.
— A zatem. Co znalazłaś?
— Szukałam imienia Connor Hudson, tak jak prosiłeś, ale nikogo takiego w naszych aktach nie znalazłam.
— Ale przecież widziałem jego zdjęcie w tych aktach. Nie rozumiem.
— Chwileczkę. – Dziewczyna sięgnęła po telefon, – Czy mówisz o nim?
— Tak, to właśnie Connor.
— O nie, nie, nie. To jest Jake Austin, jeden z „najpopularniejszych” morderców w Los Angeles jeszcze kilka lat temu. Teraz już mało osób o nim pamięta. Ja nigdy nie zapomnę tej twarzy. — Matt zastygł. Zupełnie nie wiedział co powiedzieć, ani co pomyśleć. Jego najlepszy przyjaciel… nawet nie wie, kim w końcu jest. Po kilku minutach otrząsnął się i zaczął prowadzić dalszą rozmowę.
— Najpopularniejszy morderca w Los Angeles — Mattowi bardzo ciężko było wypowiedzieć te słowa.
***
Connor wracał właśnie do hotelu, po burzliwej rozmowie z ojcem, gdy przed oczami mignełą mu postać Matta. Nie mógł uwierzyć, że ten zapuścił się w te strony. Ale to pytanie, w głowie Connora przegoniła inna myśl. Po co się tutaj zapuścił? Czyżby wiedział coś więcej, niż powinien? Przez moment wahał się, czy skonfrontować przyjaciela, czy jednak kontynuować tę farsę. Postanowił poczekać i podążył za Mattem oraz jego towarzyszką w bezpiecznej odległości. Po odprowadzeniu dziewczyny do domu Matt, a za nim Connor, udali się do hotelu. Jednak ten drugi odczekał chwilę, aby bez podejrzeń wypytać przyjaciela o jego popołudnie. Gdy wszedł do pokoju, Matt brał właśnie prysznic, więc Connor włączył telewizor i, skrywając niepokój, czekał.
— Hej, co tam dzisiaj porabiałeś? — Zapytał bezpośrednio, bez ogłady.
— Co ty tu robisz? — Matt był w niemałym szoku, po zobaczeniu przyjaciela we własnym pokoju. Jednak jego szok zamienił się w panikę, gdy przypomniała mu się jakże cenna informacja o przyjacielu – bezwzględnym mordercy. — Jak tutaj wszedłeś?
— Zostawiłeś otwarte drzwi.
— Szczerze w to wątpię. Zawsze zamykam drzwi, gdy biorę prysznic.
— Cóż. Tym razem zapomniałeś.
— Może… rzeczywiście. Pewnie masz rację.
— Zapytam więc ponownie – co dzisiaj robiłeś?
— Haha — Matt zaczął się denerwować. — Wiesz, jak to turysta w LA. Byłem na wzgórzach Hollywood, w alei gwiazd i takie tam.
— Wiesz dobrze, że nie przyjechaliśmy tutaj na wakacje. Ale dobrze, nie jesteś zawodowcem, więc ten ostatni raz ci odpuszczę. Jednak musisz pamiętać o celu naszej podróży. — Connor, udobruchany kłamstwami Matta, skierował się w stronę swojego pokoju.
— Ale tak właściwie. — Matt, ubrany jeszcze w szlafrok, ale nie zdający się tym zbytnio przejmować, wybiegł za przyjacielem na korytarz i zawołał. — Tak właściwie to nie wiem.
— Nie wiesz czego? — Connor był trochę zaskoczony zachowaniem Matta.
— Nie wiem, po co tu przyjechaliśmy.
— Mówiłem ci przecież.
— Nieprawda. Powiedziałeś o… — w tym momencie Matt zdał sobie sprawę, gdzie toczy się ich rozmowa i podszedł bliżej Connora. — Powiedziałeś mi, że chcesz zdemaskować Emmę, ale ja uważam, że to gówno prawda i tylko mnie wykorzystujesz, aby zakopać swoją przeszłość. — Matt powiedział o wiele więcej niż chciał, ale w tym momencie nie mógł z tym już nic zrobić.
— O czym ty mówisz? — Zamarł na chwilę. — Powinienem był przyjechać tutaj sam. Poszłoby mi dużo szybciej bez takiego debila na karku.
— Debila? Lepiej uważaj co mówisz, Jake’u Austinie. Bo jestem jedyną osobą, która może ci albo pomóc, albo sprowadzić na samo dno. — Po tych słowach Matt pobiegł do swojego pokoju i zatrzasnął drzwi, upewniając się kilka razy, czy aby na pewno. Zaczął bić się po głowie i wypominać sobie bezmyślność słów wypowiedzianych pod wpływem emocji. Teraz czekała go bardzo trudna decyzja. Czy pomagać dalej Connorowi, wiedząc jak bardzo jest niebezpieczny? A może powiedzieć o wszystkim Emmie? Czy po prostu wydać całą tę bandę oszustów i morderców w ręce policji? Przecież znał ich wszystkie sekrety. A przynajmniej tak mu się wydawało.
***
Emma i Orson zameldowali się właśnie w hotelu, gdy do mężczyzny zadzwonił telefon. Był to Bradley Austin. Mężczyźni utrzymywali przyjacielskie stosunki, które polegały głównie na wymianie informacji za narkotyki. Orsona nie zdziwiła wiadomość o wizycie Connora u ojca, a nawet go ucieszyła. Oznaczało to bowiem, że młody przestępca nie ma większego planu, niż po prostu ujawnić rzekomą prawdę w błahej nadziei zdobycia uznania ojca i zemście na żonie, która już go nie kocha. Jednak nie powiedział o tym Emmie, ponieważ jego zdaniem, ta nie do końca przestała kochać Connora i historia o nieczułym ojcu, mogłaby ją zmusić do przemyśleń dotyczących zemsty na mężu – a to było ostatnie, czego Orson Kane pragnął.
Prawdą było jednak to, że w porównaniu do Connora i Matta, Orson i Emma byli zawodowcami. Mimo to, nie mogli sobie pozwolić na lekceważenie przede wszystkim mózgu operacji – czyli Connora, którego sama Emma wszystkiego nauczyła. Nawet nie myśleli o odpoczynku i od razu zabrali się do działania.

Grafika: Joanna Ryba