Fotografia Rona Amstutza kolażu pod tytułem Autoportret Davida Wojnarowicza powstałego w przełomie lat 1983 i 1984 przez Davida Wojnarowicza wraz z Tomem Warrenem. [1]
Pierwsze wrażenie
Gdy latem 2018 roku odwiedziłam Nowy Jork, nie spodziewałam się, że całkowicie przypadkiem natrafię na wystawę jednego z najwybitniejszych amerykańskich artystów wizualnych. Okoliczności sprawiły jednak, że niespodziewanie moja stopa stanęła na progu Whitney Museum of American Art.
Podróży do miasta, które nigdy nie śpi na początku nie miałam w planach. Mój wyjazd do USA był skupiony na nauce angielskiego w jednej ze szkół językowych znajdujących się w amerykańskiej stolicy – Waszyngtonie. Jednak cena biletu lotniczego z Nowego Jorku do Polski przekonała mnie, aby powrót zaplanować właśnie z tego miasta. Tak też się finalnie stało. Po trzech tygodniach spędzonych na kursie angielskiego, udałam się na północ od Dystryktu Kolumbii. Pod koniec sierpnia wsiadłam do pociągu na Washington Union Station i za kilka godzin byłam już na dworcu Grand Central w Nowym Jorku.
Mając tylko kilka dni na zobaczenie miasta, nie zaplanowałam dużo zwiedzania. Chciałam skupić się głównie na odwiedzeniu znanych dzielnic i wniknięciu w atmosferę miasta. Tak też zrobiłam. Przez większość czasu po prostu włóczyłam się po Nowym Jorku. Kiedy jednak dzień przed moim lotem powrotnym do Polski udałam się do nowojorskiej dzielnicy Chelsea, aby wstąpić na legendarny Chelsea Market, zupełnie przypadkiem natrafiłam na budynek Whitney Museum of American Art. Wcześniej słyszałam już o tym muzeum, ale nie zaplanowałam, aby wstąpić tam na jakąkolwiek z wystaw. Jednak coś w plakatach zachęcających do odwiedzenia muzeum przykuło moją uwagę. Tytuł wystawy, którą promowały, brzmiał: David Wojnarowicz. History Keeps Me Awake at Night. Imię i nazwisko artysty raczej nic mi nie mówiło. Na jednym z plakatów znajdował się kolaż. W centrum czarno-biała fotografia autora, który na twarzy miał fragmenty kolorowej mapy świata, a po jego prawej stronie wychylały się żółte i czerwone płomienie. W prawej dłoni trzymał papierosa, a wzrok miał głęboko utkwiony w obiektyw.
Wystawa miała być pierwszą dużą, monograficzną prezentacją prac Davida Wojnarowicza od ponad dekady. Z kilku mniejszych plakatów można było dowiedzieć się, że Wojnarowicz zyskał rozgłos w świecie sztuki w jednej z artystycznych nowojorskich dzielnic East Village w latach 80., aktywnie wykorzystując wszystkie media i tworząc szeroką gamę prac, zarówno bardzo politycznych, jak i osobistych. Wiele jego dzieł miało wywodzić się z doświadczeń artysty lub być związane z ludźmi, których miał okazję poznać, a także być związane z płcią, duchowością, stratą czy miłością. Poruszał problemy więzi i samotności, stawiając pytanie jak jednostka może przetrwać w nieprzyjaznym społeczeństwie.
Podróży do miasta, które nigdy nie śpi na początku nie miałam w planach. Mój wyjazd do USA był skupiony na nauce angielskiego w jednej ze szkół językowych znajdujących się w amerykańskiej stolicy – Waszyngtonie. Jednak cena biletu lotniczego z Nowego Jorku do Polski przekonała mnie, aby powrót zaplanować właśnie z tego miasta. Tak też się finalnie stało. Po trzech tygodniach spędzonych na kursie angielskiego, udałam się na północ od Dystryktu Kolumbii. Pod koniec sierpnia wsiadłam do pociągu na Washington Union Station i za kilka godzin byłam już na dworcu Grand Central w Nowym Jorku.
Mając tylko kilka dni na zobaczenie miasta, nie zaplanowałam dużo zwiedzania. Chciałam skupić się głównie na odwiedzeniu znanych dzielnic i wniknięciu w atmosferę miasta. Tak też zrobiłam. Przez większość czasu po prostu włóczyłam się po Nowym Jorku. Kiedy jednak dzień przed moim lotem powrotnym do Polski udałam się do nowojorskiej dzielnicy Chelsea, aby wstąpić na legendarny Chelsea Market, zupełnie przypadkiem natrafiłam na budynek Whitney Museum of American Art. Wcześniej słyszałam już o tym muzeum, ale nie zaplanowałam, aby wstąpić tam na jakąkolwiek z wystaw. Jednak coś w plakatach zachęcających do odwiedzenia muzeum przykuło moją uwagę. Tytuł wystawy, którą promowały, brzmiał: David Wojnarowicz. History Keeps Me Awake at Night. Imię i nazwisko artysty raczej nic mi nie mówiło. Na jednym z plakatów znajdował się kolaż. W centrum czarno-biała fotografia autora, który na twarzy miał fragmenty kolorowej mapy świata, a po jego prawej stronie wychylały się żółte i czerwone płomienie. W prawej dłoni trzymał papierosa, a wzrok miał głęboko utkwiony w obiektyw.
Wystawa miała być pierwszą dużą, monograficzną prezentacją prac Davida Wojnarowicza od ponad dekady. Z kilku mniejszych plakatów można było dowiedzieć się, że Wojnarowicz zyskał rozgłos w świecie sztuki w jednej z artystycznych nowojorskich dzielnic East Village w latach 80., aktywnie wykorzystując wszystkie media i tworząc szeroką gamę prac, zarówno bardzo politycznych, jak i osobistych. Wiele jego dzieł miało wywodzić się z doświadczeń artysty lub być związane z ludźmi, których miał okazję poznać, a także być związane z płcią, duchowością, stratą czy miłością. Poruszał problemy więzi i samotności, stawiając pytanie jak jednostka może przetrwać w nieprzyjaznym społeczeństwie.
Zaintrygowana zdecydowałam się obejrzeć wystawę. Byłam zaskoczona. Już na początku zwiedzania nie przypadła mi do gustu. Dzieła oprócz obrazów, filmów i różnego rodzaju tekstów, składały się głównie z fotografii wykonanych przez Wojnarowicza. Pamiętam uczucie obrzydzenia i szoku jakie wywołały u mnie przedstawione tam treści. Nigdy wcześniej żadna sztuka nie wzbudziła we mnie takich emocji. W pewnym momencie po prostu przerwałam zwiedzanie i wyszłam z wystawy. Był piękny letni dzień, a ja nie miałam ochoty na brutalne i bezbronne fotografie Wojnarowicza. Pamiętam, że przez kilka kolejnych dni w myślach pojawiały mi się czarno-białe fotografie artysty przedstawiające brutalne realia panujące na ulicach Nowego Jorku lat 70. i na początku 80. Jednak po tamtych kilku dniach zapomniałam o Davidzie Wojnarowiczu na kilka lat. Dopiero pół roku temu na nowo zaczęłam odkrywać tego wybitnego artystę. Przyczyniła się do tego książka Olivii Laing, Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych.

Kim był, co myślał?
David Wojnarowicz urodził się 14 września 1954 roku w Red Bank w New Jersey. Jego ojciec był marynarzem, a matka raczej niepracującą modelką. Przez uczęszczanie do katolickiej szkoły i bycie wychowywanym w skrajnie przemocowej rodzinie, chciano zmusić Davida do porzucenia ambicji i osobowości, do tego wszystkiego co świadczyłoby o niezależnym rozwoju. Niedługo po rozwodzie rodziców David i jego rodzeństwo zamieszkali w internacie, gdzie przemoc fizyczna była obecna równie często co w ich domu rodzinnym. Następnie przenieśli się, aby mieszkać tylko z ich ojcem na obrzeżach New Jersey, gdzie zaczęło się prawdziwe piekło przemocy. On i jego rodzeństwo byli bici dzień w dzień, a strach i nocne koszmary zawładnęły Davidem do reszty. W końcu po latach pełnych przemocy, w połowie lat 60., rodzeństwo przeniosło się do swojej matki na Manhattan. To właśnie tam spacerując po raz pierwszy po Museum of Modern Art, David postanowił, że zostanie artystą.
Kiedy był nastolatkiem spędzał całe dnie na Times Square. Jak pisze Olivia Laing w książce Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych: „(...) regularnie sprzedawał się za 10 dolarów (...) uwielbiał energię tego miejsca, chociaż zwykle nie obyło się bez przepychanek albo potrząśnięcia mu kieszeni. Wrzask miasta, atak neonów i świateł, przelewająca się masa ludzi (...). Zafascynowany wędrował przez tłum, chudy okularnik o wielkich zębach i sterczących żebrach.”
Lato 1978 roku sprawiło, że David Wojnarowicz stał się artystą wizualnym. Kiedy podczas wizyty u starszej siostry w Paryżu zdał sobie sprawę, że zdjęcia mogą przywracać ludziom, których pominęła historia albo którzy są pozbawieni praw i skazani na niepamięć, prawdę i istnienie. „Zaczynał rozumieć, że sztuka może stać się dla niego sposobem dawania świadectwa, wydobycia na światło dzienne tego, co zawsze czuł się zmuszony ukrywać”. Artysta, który w latach 70. aspirował do bycia pisarzem, czuł szczególne pokrewieństwo z XIX-wiecznym francuskim poetą Arthurem Rimbaudem. To dlatego, po powrocie z Paryża, dwudziestoczteroletni Wojnarowicz sfotografował trzech swoich przyjaciół przemierzających ulice Nowego Jorku w maskach Rimbauda. Używając pożyczonego aparatu, zainscenizował on zdjęcia w miejscach ważnych dla jego własnej historii. Działo się to na Times Square, Coney Island, na nabrzeżach rzeki Hudson czy w metrze. W książce Cynthii Carr Fire in the Belly. The Life and Times of David Wojnarowicz znalazła się jedna z jego wypowiedzi: „Co jakiś czas bywałem w sytuacji, która wydawała mi się beznadziejna i wtedy właśnie czułem, że powinienem coś zrobić. Wykorzystywałem Rimbauda, żeby przejść tą niewyraźną biograficzną ścieżką mojej przeszłości – jego postać pojawiała się tam, gdzie chodziłem jako chłopak, (...) w miejsca, gdzie regularnie bywałem”. Sam Rimbaud przecież odrzucił z góry ustalone kategorie i chciał stworzyć nowe sposoby na uczestniczenie w tworzeniu sztuki. Był zaliczany do grona tzw. poetów wyklętych. Gdyby się zastanowić Wojnarowicz i Rimbaud byli do siebie podobni. Oboje świadomi swojego statusu outsidera, uczynili z tego temat swojej twórczości.
Kiedy był nastolatkiem spędzał całe dnie na Times Square. Jak pisze Olivia Laing w książce Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych: „(...) regularnie sprzedawał się za 10 dolarów (...) uwielbiał energię tego miejsca, chociaż zwykle nie obyło się bez przepychanek albo potrząśnięcia mu kieszeni. Wrzask miasta, atak neonów i świateł, przelewająca się masa ludzi (...). Zafascynowany wędrował przez tłum, chudy okularnik o wielkich zębach i sterczących żebrach.”
Lato 1978 roku sprawiło, że David Wojnarowicz stał się artystą wizualnym. Kiedy podczas wizyty u starszej siostry w Paryżu zdał sobie sprawę, że zdjęcia mogą przywracać ludziom, których pominęła historia albo którzy są pozbawieni praw i skazani na niepamięć, prawdę i istnienie. „Zaczynał rozumieć, że sztuka może stać się dla niego sposobem dawania świadectwa, wydobycia na światło dzienne tego, co zawsze czuł się zmuszony ukrywać”. Artysta, który w latach 70. aspirował do bycia pisarzem, czuł szczególne pokrewieństwo z XIX-wiecznym francuskim poetą Arthurem Rimbaudem. To dlatego, po powrocie z Paryża, dwudziestoczteroletni Wojnarowicz sfotografował trzech swoich przyjaciół przemierzających ulice Nowego Jorku w maskach Rimbauda. Używając pożyczonego aparatu, zainscenizował on zdjęcia w miejscach ważnych dla jego własnej historii. Działo się to na Times Square, Coney Island, na nabrzeżach rzeki Hudson czy w metrze. W książce Cynthii Carr Fire in the Belly. The Life and Times of David Wojnarowicz znalazła się jedna z jego wypowiedzi: „Co jakiś czas bywałem w sytuacji, która wydawała mi się beznadziejna i wtedy właśnie czułem, że powinienem coś zrobić. Wykorzystywałem Rimbauda, żeby przejść tą niewyraźną biograficzną ścieżką mojej przeszłości – jego postać pojawiała się tam, gdzie chodziłem jako chłopak, (...) w miejsca, gdzie regularnie bywałem”. Sam Rimbaud przecież odrzucił z góry ustalone kategorie i chciał stworzyć nowe sposoby na uczestniczenie w tworzeniu sztuki. Był zaliczany do grona tzw. poetów wyklętych. Gdyby się zastanowić Wojnarowicz i Rimbaud byli do siebie podobni. Oboje świadomi swojego statusu outsidera, uczynili z tego temat swojej twórczości.
Drugie podejście
Z trudnego życia Davida Wojnarowicza można z pewnością wywnioskować, że był on pełen toksycznego brzemienia, którego trudno było się wyzbyć. Wspomnienia brutalności, zaniedbania, wstydu, do tego mieszanka wściekłości, mieszkanie przez jakiś czas na ulicy, bycie ofiarą przemocy, bycie queer. Te wszystkie czynniki stworzyły prawie całkowitą separację, oddzieliły go od reszty społeczeństwa. Poczucie izolacji – właśnie taki kontekst stworzył Rimbauda. Olivia Laing porusza na ten temat ciekawy wątek. Pisze, że „Fotografowanie to akt zawłaszczenia – coś staje się widoczne, a jednocześnie zastyga w miejscu i czasie”. Na fotografiach postać poety wykonującego różne czynności, będącego w różnych miejscach, staje się widoczna dla każdego. Jednak choćby był on wśród tłumu – Rimbaud jest zawsze sam, zawsze wyróżniający się na tle innych osób. Maska czyni go kimś obcym, kimś kto nie chce pokazać swojej prawdziwej twarzy. Pokazuje konflikt wewnętrzny postaci. Wychodząc do świata zewnętrznego każda osoba staje się widoczna dla innych, a osoba w masce pomimo tego, że tam się znalazła, nie chce pokazać swojej prawdziwej twarzy.
David Wojnarowicz jest obecnie jednym z moich ulubionych artystów. Kiedy po raz drugi po kilku latach od wystawy w Whitney Museum of Art przeczytałam o nim w książce Olivii Laing i ponownie zagłębiam się w temat jego prac, nabrałam całkowicie innego zdania o jego twórczości. Zwłasza o cyklu fotografii Arthur Rimbaud in New York.
Maski pozwalają odpocząć od wystawiania się na widok. Dzięki maskom unika się stałej obserwacji, unika się nieprzyjemnych spojrzeń. Gdy zaczęła się pandemia, a później gdy przez wiele nastepujących miesięcy musieliśmy zakładać na twarze maseczki, wreszcie pczułam dużą ulgę wychodząc na ulicę. Maska, którą zakładałam, stała się dla mnie schronieniem. Elementem, do którego się przywiązałam. Czas noszenia maski był czasem, gdy zmagałam się z ogromnymi problemami z cerą. Nawet myśl o wyjściu z domu przyprawiała mnie o stres, a nawet czasem kończyła się pozostaniem w domu. Dobrze było mieć możliwość ukrycia się przed spojrzeniami innych. Nie widząc mojej twarzy nikt nie zwracał uwagi na to jak wyglądam. Tak samo ja nie zwracałam uwagi na to jak ja wyglądam. W tamtym momencie maska była mi niezbędna do zachowania spokoju wewnętrznego.
Oczywiście w tamtym momencie maskę traktowałam dosłownie. Jednak patrząc na nią metaforycznie, jak uczynił to Wojnarowicz, w dalszym ciągu są chwile gdy każdy z nas zakłada różne maski. Innej osoby, innego humoru. Ukrywa się za nimi, udając kogoś innego.
Historia życia Davida Wojnarowicza to z pewnością historia o maskach. Udowadnia, że każdy potrzebuje czasem ubrać maskę na twarz, stworzyć za ich pomocą pewien sygnał odrębności. Każdemu czasem jest ona potrzebna do przetrwania. Natomiast myślę, że ważne jest, aby maska nie stała się stałą barierą albo granicą pomiędzy nami, a światem zewnętrznym. Ponieważ jak długo można ukrywać własne JA?
David Wojnarowicz jest obecnie jednym z moich ulubionych artystów. Kiedy po raz drugi po kilku latach od wystawy w Whitney Museum of Art przeczytałam o nim w książce Olivii Laing i ponownie zagłębiam się w temat jego prac, nabrałam całkowicie innego zdania o jego twórczości. Zwłasza o cyklu fotografii Arthur Rimbaud in New York.
Maski pozwalają odpocząć od wystawiania się na widok. Dzięki maskom unika się stałej obserwacji, unika się nieprzyjemnych spojrzeń. Gdy zaczęła się pandemia, a później gdy przez wiele nastepujących miesięcy musieliśmy zakładać na twarze maseczki, wreszcie pczułam dużą ulgę wychodząc na ulicę. Maska, którą zakładałam, stała się dla mnie schronieniem. Elementem, do którego się przywiązałam. Czas noszenia maski był czasem, gdy zmagałam się z ogromnymi problemami z cerą. Nawet myśl o wyjściu z domu przyprawiała mnie o stres, a nawet czasem kończyła się pozostaniem w domu. Dobrze było mieć możliwość ukrycia się przed spojrzeniami innych. Nie widząc mojej twarzy nikt nie zwracał uwagi na to jak wyglądam. Tak samo ja nie zwracałam uwagi na to jak ja wyglądam. W tamtym momencie maska była mi niezbędna do zachowania spokoju wewnętrznego.
Oczywiście w tamtym momencie maskę traktowałam dosłownie. Jednak patrząc na nią metaforycznie, jak uczynił to Wojnarowicz, w dalszym ciągu są chwile gdy każdy z nas zakłada różne maski. Innej osoby, innego humoru. Ukrywa się za nimi, udając kogoś innego.
Historia życia Davida Wojnarowicza to z pewnością historia o maskach. Udowadnia, że każdy potrzebuje czasem ubrać maskę na twarz, stworzyć za ich pomocą pewien sygnał odrębności. Każdemu czasem jest ona potrzebna do przetrwania. Natomiast myślę, że ważne jest, aby maska nie stała się stałą barierą albo granicą pomiędzy nami, a światem zewnętrznym. Ponieważ jak długo można ukrywać własne JA?

Rzucić maskę na trawnik
David Wojnarowicz zmarł 22 lipca 1992 roku na AIDS. Kiedy w 1988 roku stwierdzono u niego chorobę z czasem zaangażował się w spotkania grupy ACT UP – AIDS Coalition to Unleash Power. Zamiast samotności w chorobie wybrał walkę i opór uciszaniu i izolowaniu, których doświadczał przez całe życie. Po raz pierwszy zdecydował się zrobić to nie samemu, a wraz z innymi ludźmi. Czas po diagnozie był dla Wojnarowicza pokazem siły łączenia sztuki i aktywizmu na rzecz dogłębnego odsłonięcia jego historii, ale też historii jego społeczności. Dwa lata przed śmiercią stworzył jedno ze swoich najbardziej politycznych dzieł One day this Kid. Przedstawia ono Wojnarowicza jako małego chłopca. Po obu jego stronach znajdują się dwie kolumny tekstu. Jedna z nich zaczyna się słowami „Pewnego dnia politycy uchwalą prawo przeciwko temu dziecku.” Pamiętam kiedy oglądałam tą pracę na żywo i jak brutalna i prawdziwa mi się wydawała.
Pogrzeb Davida Wojnarowicza stał się pierwszym politycznym pożegnaniem w czasie epidemii AIDS. „Szli East Houston i z powrotem Bowery, niosąc ogromny czarny transparent, na którym białymi literami wypisano DAVID WOJNAROWICZ 1954-1992, ZMARŁ NA AIDS PRZEZ BEZCZYNNOŚĆ WŁADZ.” tak o pogrzebie pisze Olivia Laing. Choć Wojnarowicz zakładał w trakcie swojego życia maski, równocześnie walczył, żeby go dostrzeżono. Ostatnie lata jego życia szczególnie to pokazują. Gdy 11 października 1992 roku grupa ACT UP zorganizowała marsz na Waszyngton jako formę protestu wobec władz, jego prochy zostały rozsypane przed trawnikiem Białego Domu w Waszyngtonie. Był to jego ostatni akt oporu wobec odrzucenia.
Pogrzeb Davida Wojnarowicza stał się pierwszym politycznym pożegnaniem w czasie epidemii AIDS. „Szli East Houston i z powrotem Bowery, niosąc ogromny czarny transparent, na którym białymi literami wypisano DAVID WOJNAROWICZ 1954-1992, ZMARŁ NA AIDS PRZEZ BEZCZYNNOŚĆ WŁADZ.” tak o pogrzebie pisze Olivia Laing. Choć Wojnarowicz zakładał w trakcie swojego życia maski, równocześnie walczył, żeby go dostrzeżono. Ostatnie lata jego życia szczególnie to pokazują. Gdy 11 października 1992 roku grupa ACT UP zorganizowała marsz na Waszyngton jako formę protestu wobec władz, jego prochy zostały rozsypane przed trawnikiem Białego Domu w Waszyngtonie. Był to jego ostatni akt oporu wobec odrzucenia.
Przypisy:
[1] Fotografia pochodzi z artykułu na stronie Whitney Museum of American Art promującego wystawę pod tytułem David Wojnarowicz: History Keeps Me Awake at Night z roku 2018, https://whitney.org/exhibitions/david-wojnarowicz, dostęp online 06.12.2023.
[2] Wizualia pochodzą z artykułu na stronie P.P.O.W Gallery traktującym o Estate of David Wojnarowicz i są własnością P.P.O.W Gallery oraz Estate of David Wojnarowicz, https://www.ppowgallery.com/artists/estate-of-david-wojnarowicz, dostęp online 06.12.2023.
[1] Fotografia pochodzi z artykułu na stronie Whitney Museum of American Art promującego wystawę pod tytułem David Wojnarowicz: History Keeps Me Awake at Night z roku 2018, https://whitney.org/exhibitions/david-wojnarowicz, dostęp online 06.12.2023.
[2] Wizualia pochodzą z artykułu na stronie P.P.O.W Gallery traktującym o Estate of David Wojnarowicz i są własnością P.P.O.W Gallery oraz Estate of David Wojnarowicz, https://www.ppowgallery.com/artists/estate-of-david-wojnarowicz, dostęp online 06.12.2023.
Źródła:
- Olivia Laing, Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2023.
- Piotr Zachara, David i jego drużyna, Vogue Polska, 18.11.2019, https://www.vogue.pl/a/david-i-jego-druzyna, dostęp online 06.12.2023.
- Jake Nevins, David Wojnarowicz: remembering the work of a trailblazing artist, The Guardian, 13.07.2018, https://www.theguardian.com/artanddesign/2018/jul/13/david-wojnarowicz-exhibitions-whitney-museum, dostęp online 06.12.2023.
- Holland Cotter, He Spoke Out During the AIDS Crisis. See Why His Art Still Matters, The New York Times, 12.07.2018, https://www.nytimes.com/2018/07/12/arts/design/david-wojnarowicz-review-whitney-museum.html, dostęp online 06.12.2023.