Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Archiwum tekstów

Witamy w Seattle. Rozdział 8

Twory Początki

Albany, Nowy Jork, rok wcześniej.

Już dawno wybiła północ. Miasto wydawało z siebie pojedyncze odgłosy. Wydawało się być pogrążone w błogim spokoju. Jednak pod starym wiaduktem kolejowym kilka minut temu rozegrała się tragiczna scena. Rozlegały się dźwięki kroków biegnącego mężczyzny. Jednak po chwili i one ustały. Mężczyzna wbiegł do zarośli znajdujących się niedaleko i upewnił się, że nikt go nie widział. Odczekał, aż zacznie świtać i jak gdyby nic, wrócił do miejsca, z którego kilka godzin temu tak panicznie uciekał. Wyciągnął z kieszeni telefon i zadzwonił pod numer 911.
— Dzień dobry, nazywam się ... — mężczyzna zamilkł na chwilę.
— Halo, proszę pana … — głos w słuchawce domagał się odpowiedzi.
— Tak … ja … – starał się coś powiedzieć, ale chwilowo brakowało mu słów.
— Proszę się uspokoić i powiedzieć mi co się stało. — Dyspozytorka mówiła wolno i wyraźnie.
— Wyszedłem pobiegać, tak jak co dzień, i …. i zobaczyłem coś dziwnego na drodze, więc podbiegłem bliżej, aby się przyjrzeć — mężczyzna grał przerażonego najlepiej jak tylko potrafił — i on … on był już martwy. Chciałem sprawdzić puls, ale … wokół jest tyle krwi. — Prawie zaczął płakać.
— Dobrze, spokojnie. Teraz proszę mi powiedzieć gdzie pan jest.
— Pod wiaduktem kolejowym … chyba od strony North End.
— Dziękuję. Policja jest już w drodze. Proszę się nigdzie nie ruszać i poczekać na ich przyjazd.
— Dobrze. Dziękuję. — Rozłączył się i czekał zgodnie z poleceniem. Służby przybyły na miejsce w przeciągu kilkunastu minut.
— Czy to pan znalazł ciało? — Podszedł do niego policjant.
— Tak. Biegłem tą samą trasą co zwykle i nagle, kilkanaście metrów przed sobą zobaczyłem jakąś dziwną formę. — Starał się mówić wyraźnie i pewnie, ale z załamanym i przestraszonym głosem. — Z początku pomyślałem, że to może jakiś worek, ale nie przewija się tutaj zbyt dużo ludzi. Podszedłem i zobaczyłem … – wskazał palcem na miejsce, gdzie policjanci zbierali wszelkie ślady. – Następnie zadzwoniłem na numer alarmowy i czekałem zgodnie z poleceniem.
— Dobrze, a czy widział pan kogoś podejrzanego w pobliżu?
— Tak jak mówiłem, o tej porze zazwyczaj jestem tutaj sam.
— Czyli nic i nikt?
— Przykro mi.
— Dobrze. — Policjant odszedł na chwilę do swoich kolegów. Podczas przesłuchania, mimo wczesnej godziny, zdążyło zgromadzić się tutaj kilkoro gapiów. Pod nieobecność policjanta jeden podrzucił przesłuchiwanemu małą paczuszkę. Otworzył ją i wyciągnął telefon, który następnie włożył do kieszeni swojej bluzy.
— Będę potrzebował pana dane osobowe. — Policjant wrócił do mężczyzny.
— Tak, oczywiście.
— Mark Hannings?
— Zgadza się.
— Czy ja pana znam? — Policjant zadał to pytanie jakby do siebie, ale wyraźnie oczekiwał odpowiedzi od mężczyzny. Ten jednak milczał. Po chwili oddał Markowi portfel i odszedł do swoich współpracowników. Świadek był już wolny, więc udał się w kierunku domu. Po drodze wstąpił tylko do zakładu fryzjerskiego. Mimo tego, że był jeszcze zamknięty, pewna dziewczyna otworzyła mu drzwi i zaprowadziła w głąb budynku. W pomieszczeniu na tyłach zakładu, przy okrągłym stole siedziało trzech mężczyzn w garniturach.
— Udało się? — Jeden z nich podszedł do Marka, kilka sekund po tym, kiedy ten przekroczył próg.
— Wszystko poszło zgodnie z planem. Teraz wasza kolej.
— Hahaha, popatrzcie się. Będzie nam mówił co mamy robić.
— Przepraszam, ja tylko chciałem — Mark próbował się bronić, ale od stołu wstał drugi mężczyzna.
— Drake daj chłopakowi spokój. — Ku zdziwieniu Marka, w jego obronie stanął ten, którego bał się najbardziej. — Panowie, wychodzimy. Nie mam zamiaru spędzić ani chwili dłużej w tej dziurze. — Po czym ponownie zwrócił się w stronę Marka, tym razem z szyderczym uśmiechem — Pozdrów ode mnie żonę.

***


Emma i Connor przez kolejne tygodnie pracowali od rana do wieczora. Minęło sporo czasu od feralnego wydarzenia w windzie i wszyscy powoli o nim zapominali. Kancelaria Connora stała się bardzo rozchwytywana po wygranej dla lokalnego celebryty i przedsiębiorcy, przez co często zostawał po godzinach. Emma również nie narzekała na brak pracy, ale w jej przypadku miało to inną, całkiem odwrotną przyczynę. Prokuratura nie wygrała żadnej sprawy od dawna. Nie odpowiadało to Clarkowi, więc jego pracownicy często zostawali po godzinach i rozpatrywali po raz kolejny i kolejny tę samą sprawę. Emmie to nie przeszkadzało, ponieważ lubiła swoją pracę.

Pewnego wieczoru, gdy po raz trzeci próbowała udowodnić brak zaistnienia okoliczności łagodzących przy pewnej sprawie, Clark wszedł do jej biura.
— Odkąd tu jesteś, prokuratura kuleje. — Usiadł nieproszony na fotelu. — Taki ważny organ. — Emma podniosła głowę znad stosu teczek, a Clark zaśmiał się pod nosem.
— Nie sądzę, aby prokuratura stanu Waszyngton była aż tak ważnym organem.
— Przynosisz złą passę – lepiej, żebyś coś w końcu wygrała, bo jak nie...
— Bo jak nie, to co? — Emma podniosła głos. — Nie możesz mi nic zrobić. Pamiętaj, że jesteś tutaj tak długo jak ja. Clark tylko chrząknął pod nosem i wyszedł z jej biura. Właśnie tego wieczoru poczuła, że to już czas. Koniec zabawy w kotka i myszkę. Upewniła się, że drzwi są zamknięte i nikt jej nie słyszy. Wyciągnęła telefon z torebki i zadzwoniła do prasy.

Następnego ranka cały nakład The Seattle Times wyprzedał się w mgnieniu oka, a całe miasto huczało na temat Clarka. Emma po drodze do pracy również nabyła jeden egzemplarz gazety. Wstąpiła do kawiarni i czytała z obojętnym wyrazem twarzy, jak bardzo zniszczyła Clarka. Oczywiście redaktorzy dodali coś od siebie, ale nic podnoszącego stawkę. Upchała gazetę do torebki i opuściła kawiarnię. Przed budynkiem prokuratury musiała przecisnąć się przez tabuny dziennikarzy. Gdy weszła do środka, roiło się tam wręcz od agentów FBI. Wjechała windą na swoje piętro, gdzie zobaczyła Clarka przesłuchiwanego w jego gabinecie. Ich wzrok spotkał się na moment. Emma domyślała się, że Clark wie kto za tym wszystkim stoi, ale wiedziała też, że nie ma na to żadnych dowodów. Zresztą i tak niedługo już go tutaj nie będzie. Chciała wejść do swojego gabinetu, ale również została zatrzymana przez jednego z mężczyzn w ciemnym garniturze.
— Pani Hudson?
— Zgadza się.
— Czy mogę prosić panią na chwilę?
— Oczywiście. – Mężczyzna zaprowadził ją do sali konferencyjnej, która znajdowała się na końcu korytarza i zamknął za nimi drzwi.
— Pewnie domyśla się pani, dlaczego tutaj jesteśmy — usiadł i pokazał Emmie swoją legitymację. Wiedziała, że powinien zrobić to wcześniej, ale nie zwróciła mu uwagi.
— Niestety pracuję tutaj od niedawna i nie będę mogła panu pomóc. Jeśli to, co piszą w gazecie jest prawdą, to oszukiwał nas wszystkich już od bardzo dawna.
— Właśnie to próbujemy ustalić. Opinia publiczna żąda wyjaśnień. — Mężczyzna pochylił się w stronę Emmy i powiedział spokojnym głosem — wiem, że nie chce pani nic powiedzieć, ponieważ obawia się ludzi Clarka, ale mogę zagwarantować pełną dyskrecję. Jest pani jego najbliższym współpracownikiem, bezpośrednim zastępcą. Musi pani coś wiedzieć! — Mężczyzna wstał z krzesła, a jego głos bardzo szybko zmienił się z łagodnego w dominujący. — Spytam jeszcze raz. Czy istnieją dokumenty obciążające prokuratora Clarka? — Emma nadal nie chciała niczego wyjawić. Wpatrywała się w stół, aby uniknąć wzroku agenta.
Wiedziała, że dla niej będzie lepiej, jeśli go wcześniej zwolnią. Obawiała się jedynie, żeby nie powiązali sprawy z nią. Prowadzący śledztwo wydawał się bardzo gorliwy.
— Okej. Zrobimy tak — mężczyzna ponownie zmienił ton — jeśli zacznie pani ze mną współpracować, dostanie pani ochronę na czas prowadzenia śledztwa.
— Dlaczego zakłada pan, że wiem o czymkolwiek, co może dotyczyć przestępstw Clarka? Pracuję tutaj najkrócej ze wszystkich.
— Ale najbliżej niego.
— Zapewni mi pan immunitet. Zgadza się?
— Nie do końca o to mi chodziło … — tutaj przerwała mu Emma.
— Powiedzmy, że wiem co nieco o jego machlojkach. — Mężczyzna był bardzo zaskoczony odpowiedzią Emmy, ale jednocześnie – usatysfakcjonowany. — Proszę tylko napisać mi na papierze moją gwarancję, a opowiem, co mi się przypomniało.

Agent wyszedł z sali konferencyjnej i udał się w kierunku gabinetu Clarka. Emma wyszła za nim, jednak w odpowiednim odstępie czasu. Udała się do swojego gabinetu i kątem oka zobaczyła jak dwóch detektywów odsuwa szafkę od ściany. Zapewne w poszukiwaniu sejfu. Tym razem Clark był zbyt przejęty tą sytuacją i nie zauważył Emmy. Weszła do swojego gabinetu i wyciągnęła stary telefon z klapką, z którym nie rozstawała się od wielu lat. Wybrała numer, w słuchawce odezwał się męski głos:
— Gratuluję.
— Jutro już go tutaj nie będzie. Możesz zacząć działać. — Po tej krótkiej rozmowie wyszła zaparzyć sobie kawę i udało jej się zobaczyć Clarka wyprowadzanego w kajdankach na rękach. Detektyw, z którym wcześniej rozmawiała, szedł tuż za nim i, jeśli się jej nie przywidziało, to uśmiechnął się lekko w jej kierunku.

***


Następnego dnia wszystkie gazety, nawet te ogólnokrajowe pisały o zatrzymaniu Clarka. Niektórzy twierdzili, że przyznał się do winy, ale to były tylko plotki. Natomiast Emma nie mogła się doczekać dalszej realizacji swojego planu. Musiała jednak trochę odczekać. Zwłaszcza, że mimo obiecanej ochrony, wezwano ją do stawienia się na kilku przesłuchaniach. Nie było to jednak nic znaczącego, raczej dopełnienie formalności. Po tej nagonce stało się jasne, że agenci chcą tylko i wyłącznie zniszczyć Clarka, więc od pracowników prokuratury oczekiwali zeznać pogrążających wyłącznie jego. I udało się – Clark miał bowiem więcej wrogów, niż by się mogło wydawać. Po kilku tygodniach FBI udało się postawić mu zarzuty. Wyznaczono już nawet dzień rozprawy, ale Clark nie doczekał tego dnia. Podobno dostał zawału serca dzień wcześniej. W każdym razie nie żył. Był teraz na ustach wszystkich Amerykanów.