Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Archiwum tekstów

Las Uojciec

Historie spod Karpat to zbiór lasowiackich bajań. To również historie, które rzeczywiście miały miejsce. To historie opowiedziane przez mieszkanki i mieszkańców terenów Dawnej Puszczy Sandomierskiej. Fragmenty pochodzą z wywiadów przeprowadzonych na wiosnę 2019-tego roku. To magia ludowa, rzecz o demonach i szeptunach. To magierka w dłoni leśnego dziada i miotła czaruch spod cmolasu.

Słowem wstępu

Zastanawiałem się od czego zacząć. Już kilka nocy. Ćma zatrzepotała mi w głowie. Ta sama biała ćma, którą pochowałem w szufladzie starego biurka, kiedy zakończyła ćmie życie przed kilku laty na moich dłoniach. Powiedziała mi, bym zaczął od środka. 

Jestem więc sosną za płotem, pod którą rosną prawdziwki, kanie i kozaki. Tą samą sosną, którą obserwowałem, dziesięć, dwadzieścia i dwadzieścia pięć lat temu. I brzozą jestem, na którą moje ciało wspinało się, wypatrując bażantów na pobliskiej łące, słuchając rechotania żab w pobliskim stawku. I w końcu piachem jestem, na tych pagórkowatych terenach. Tym samym piachem, który przeklinali w duchu pierwsi mieszkańcy. Muzyką wołoską, mazurską, litewską, romską, żydowską i tatarską. Jestem spod lasu i z lasu. Jestem lasem i pszczołą w nim. Jestem stąd i z nikąd. A teraz powiem wam trochę, co we mnie – lesie w ludzkim ciele pozostało. Lesie, siedlisku czortów, szeptuch i mamun. Powiem wam to głosem nie-moim. Słowami żyjących i tych, którzy już odeszli. Słowami mieszkańców Dawnej Puszczy Sandomierskiej, słowami lasu.

Wszystkie imiona i nazwiska zostały zmienione – choć mowa tu o prawdziwych postaciach.

O szeptuchach, szeptunach i zamówieniach

Zawitałem w progu domu Pani Marysi dwa lata temu, w połowie kwietnia. Drewniany dom, po małym remoncie, stał na granicy wsi i lasu, na granicy światów. Przez otwarte drzwi wszedłem do środka. W powietrzu uniósł się zapach ciasta i świeżo parzonej kawy. Nie minęło kilka minut, kiedy siedziałem przy stole w towarzystwie wszystkich lasowiackich duchów. Przemawiały ustami Pani Marysi.

- Ludzie zbierali zioła, suszyli, leczyli się ziołami, pijawkami – to co dzisiej wraca do łask.. i bańki też. Była taka choroba co się nazywała róża. Tam była bardzo wysoka gorączka, był okropnie czerwony (człowiek).. ale stąd ta nazwa, wisz.. bo był na buzi okropnie czerwony. I żeby ta gorączka ustąpiła, to.. – tu przerwała – był taki człowiek na naszym terenie, nazywał się Jakub, za lasem w Hucie i on zmawiał tą różę. Polegało to na tym.. nie wiem jak on to.. co on za modlitwy odmawiał, ale w każdym razie, najsampierw zwracał się do Boga, do Matki Najświętszej, do Trójcy Świętej. I było takich dziewięć kulek, takich lnianych, ze lnu.. To tak było, że on się modlił, zapalał, tak ją dotknął do ciała, tutaj, tu na buzi – wskazała policzek – żeby nie sparzyć, tylko wiesz, tak.. – podniosła dłoń i zawiesiła ją przy twarzy na odległość około dwóch centymetrów – i ta kulka, jak ktoś był chory.. leciała do powaji, nigdy nie osiadła na buzi, tylko leciała do.. no i wiesz, to popiół, to się posypał. Pomagało to. Tak jak na przykład dziś w południe było zrobione, na wieczór już chory był zdrowy. 

Kiedy ściszyła nieco głos, opowiedziała mi również o kobiecie, zielarce i „tej co wie”, która mieszkała pod dachem babki moich kuzynów. Kobieta ta leczyła podobnymi sposobami, była jedną z ostatnich, które parały się medycyną ludową we wsi. Czułem jej oddech na karku.

O mamunach w lesie Domatkowa

- Tam jak były widła Sanu i Przyrwu.. tam gdzie te dwie rzeki, i tam właśnie więcej.. to było tam szczególnie, były takie demony też, co prześladowały ludzi. Ale tutej tyż takie było.. takie .. mamiło człowieka, jak na przykład na tej drodze co do Domatkowa byś szedł, to mogłeś i cały dzień chodzić. Jak byłam mała, tom poszła na Bukowiec, tam do takich Kaliczów, bo tam w szpitalu była ta Pani Kaliczowa. Nie chcieli po nią przyjechać, bo była do wypisania już.. nie było telefonu, nie było nic a ja byłam z Przedborza, wypytali się.. a to niedaleko więc wisz.. to tato mówi, jak chcesz to idź. Do Bukowca zaszłam, to ze czterdzieści minut, na nogach szłam. Z powrotem to było koło ósmej rano, przed dziewiątą jak żem była u Kaliczki w domu.. to on mi mówił.. żebyś czasem nie trafiła na tę drogę – westchnęła i radośnie odparła – pewnie.. trafiłam .. doszłam do granic, las się mnie ukazał. Jedna tylko droga była, jedna ścieżka, sarenka tylko leciała przede mną.. ja jak głupia za tą sarenką. Z resztą nie było innej drogi, tylko ta była.. Idę, idę i doszłam, wiesz gdzie ? Tu gdzie do Kolbuszowej się jedzie, za zakrętem kawałek dalej, w tych krzakach.. Kogut zapiał, wszystko zniknęło, wiem gdzie jestem.. ale to już  była piąta po południu. Tam mówili, to żeś musiała pójść i zbłądziłaś, tyle.. Piąta po południu, człowieku.. W maju to było.. A taka spluskana byłam, bo to było po dyszczu, to potąd byłam mokra – przejechała dłonią na wysokości brzucha -  no .. to były straszydła, to były demony.. były takie, po prostu.. nie to że nie istniały, tylko to istniało. Bardzo dużo ludzi z resztą też po wojnie.. tak zginęli byle gdzie.. byli pochowani bez trumny, bez niczego.. i czasami to dusze się plątały też.. i ukazywały się ludziom.. najczęściej tych po wojnie, najczęściej.. no żadnego pogrzebu nie było, przysypany był tylko piaskiem, bo to nie wiadomo kto i skąd i stąd się to wzięło też..   

O dziadzie wędrownym i czaruchach

- I powiem Ci, tyż to tato opowiadoł, że pojechali na takie pod Zarębki, bo tato był z Machowca pod Zarębkiem, popaś konie, zanim w pole pójdą, żeby se pojadły tak… świeżyj trawy. No i pojechali ze stryjkiem, no i se gado „mnie to się chciało spać, bo mnie zdarli z łóżka tak zawczasu, tom se drzemał”, a stryj godo „Kostek, Kostek, bo tam jakiś diabył ucieko po tych łąkach, no popatrz, jak ona szybko ucieko”. Nie wiedzieli kto to był, a chcieli widzieć kto to był, tyle że ta odległośc była duża… Ale stryj mioł biegi, człowieku, nie byle jakie… dogonił, dogonił. Tutej miała tako maskę na sobie jakąś tam, chustke tako uwiązano tutaj, długa spódnica, ten drągal. I miała takiego drąga, co na końcu był opalony ten drąg, wisz? To tak na ogniu było gdzieś. I w końcu ją dopadli i zdarli, żeby ją rozpoznać, wisz? No i okazało się, że to sąsiadko z trzeciego numeru, która tyż była przeżeniona gdzieś tam, za jakiegoś chopaka czy coś. Ale prosiła ich, żeby nikomu nie mówili, ze oni ją widzieli. Ale potem już jej nigdy nie widzieli na tych łąkach. I młoda sąsiadko, godo, przed trzydziestką, po dwudziestce, godo.

Stare belki w ścianie trzeszczały, za oknem szumiały brzozy. Na moich ramionach roiło się od niewidzialnych.

- U chrzestnej matki mojego taty, to kupę lat już było. Tato jakby żył, to teraz by miał ponad sto lat, a to jeszcze jego chrzestna matka była. Tak koło sto pićdziesiąt lat tymu. Trzy krowy miała i mleka się nie napiła… bo jak nie leciała szybko ze stajni do domu, to nie przecedziło się, bo się zrobiło, taka gumo z tego mleka. I wiesz, jak to dawniej dziady chodziły tak, co to zbierały chleb dla siebie, czy tam jakieś datki. I przyszed roz taki chopek i mówi tak, żeby mu się dać napić maślonki aby miała, albo mleka, bo mu zascho w buzi i tygo. A ona mówi, ja bym chętnie panu dała, tylko no zobacz pan, jakie ja mam mleko. Godo, macie tu jakąś czarownicę. I właśnie tak zrobił – w stajni na progu taki dołek wykopał, tam ziółka różne, zalał woskiem z gromnicki i on godo, że tu za dwa lata przyjdzie. Chyba, że się wzbogaci, to nie , ale jak się nie wzbogaci, to w drugim roku przyjdzie, zobaczyć czy się co poprawiło, czy nie. Ale jak się będzie miało poprawić, to za jakieś trzy tygodnie… on tam się jeszcze coś modlił o te odczarowania.. i za trzy tygodnie, ten ktoś przyjdzie ją przeprosić, wisz? I będzie jak ręką odjon, będzie miała mleka, masła. Za trzy tygodnie przyszła taka młoda kobieta, co się tam z kimś ożeniła z sąsiedztwa i przepraszała ją. Za trzy tygodnie. A jeszcze wcześniej głowa ją ogromnie bolała, chorowała. No i ona gwoli wyrzutów przyleciała ją przeprosić. A on jeszcze mówi tak – jak was przyjdzie przeprosić, to darujcie jyj, tylko tak se stanijcie przy ścianie, żeby was nie obeszła dokoła, wisz? Bo zgupiejecie do reszty. No i przyszła, i przeprosiła, jak nabardziej. Baba poszla do stajni, no i mleka wydoiła, tyle przecedziła. O i przyszedł ten proszalny na drugi rok, dostał masła, taką bryłę, mleka dostał na miejscu, śmietany dostoł, był bardzo szczęśliwy, ale tak jak mówił, trzy tygodnie minie i ktoś przyjdzie.

Dziad stał obok mnie, coś tam pogrywał na lirze. Obok niego stał kundel z czterema ogonami. Zawodzili do księżyca i do słońca.

O czorcie z okolic Kamionki (słów kilka od Pani Eli)

- We wsi, oj we wsiach, człowiek słyszał takie różne, że były. Ale zawsze rodzice powtarzali, ty się nie przejmuj i nie wierz! Ale tam stare takie sąsiadki, chodziły tam w piątki, wielki piątek do lasu, gdzieś tam jakieś czary.. Ale nie u nas.. Taki Harklocz był, to uciekoł, tam ich straszyło, gnało, przez okna wskakiwali! Tutaj dawniej, pan, to się cuda działy tu we wsi. Harklocz jak po górach chodził, aż się zastrzelił z tego, bo go gdzieś tam coś straszyło.. Były te demony w świecie. Ten Harklocz to gnał, bo go goniło jakieś takie.. białe zezwierzęcone.

To jedne z ostatnich słów Pani Eli, dobrej znajomej Pani Marysi. Tej samej Pani Eli, która na odchodne podarowała mi świeży bochenek chleba i życzyła wszystkiego dobrego. Rok później odeszła. Dziś być może stoi ze wszystkimi duchami na moich ramionach i czyta własne słowa. Jej poświęcam te bajania.

Opuszczona chata pośrodku lasu

Zaprowadził mnie do niej rudy kot, który pojawił się znikąd i zniknął chwilę później. Stanął na skraju polany i pyszczkiem wskazał opuszczoną chatę. Kot, który w samym środku lasu wtopił się w liście, rozpłynął się niczym mgła. Zaprowadził mnie wprost do chaty. Musiała tam stać przeszło dwieście lat, wnioskując po jej stanie. 

Chata była zbiorem legend, tchnieniem lasowiackich przodków i wszystkich czaruch. Stoi tam do tej pory. Tuż za nią znajduje się drzewo zniszczone przez piorun. To kapliczka w hołdzie Leszemu. Na jej przedniej części nieznani ułożyli kilka wapiennych kamyków. Kiedy tam stoję, zamieniam się w jeden z tych kamyków. Zastygam w bezruchu. I słyszę już tylko szum brzóz i sosen. Rudy kot stoi na granicy światów, razem z dziadem z lirą i psem z czterema ogonami oraz ze mną. Za nami majaczą postacie. Te postacie to słowa spod Karpat.