Dlaczego „Nioh”?
Moja próba zapoznania się z chińską Epoką Trzech Królestw za sprawą niedawno wydanego „Wo Long: Fallen Dynasty” zakończyła się niepowodzeniem przez fatalną optymalizację gry, która skutecznie odebrała mi przyjemność z rozgrywki. W zamian postanowiłem ponownie odwiedzić poprzednią dużą produkcję studia Koei Tecmo, czyli właśnie „Nioh 2”, zamieniając tym samym trzeciowieczne Chiny na średniowieczną Japonię.
W trakcie zaledwie jednej kilkunastominutowej misji miałem okazję zawalczyć z hordą przerażających yōkai – demonów wywodzących się z japońskiego folkloru; spotkałem buddyjskiego mnicha Kūkaia – założyciela słynnej szkoły kaligrafii; a później, czytając o nim w zamieszczonym w grze katalogu postaci, zapoznałem się z japońskim przysłowiem, które odnosi się właśnie do jego osoby. Widząc, ile jeszcze informacji o Kūkaiu jest zablokowane (właściwie nie tylko o nim, ale także o innych postaciach, gdyż wpisy o poszczególnych bohaterach zdobywa się za sprawą wykonywania określonych misji), uświadomiłem sobie, że w „Nioh 2” wiele zostało przeze mnie jeszcze nieodkryte. Jednocześnie przypomniałem sobie o pierwszej części „Nioh”, w której ominąłem tych tajemnic równie dużo…
W trakcie zaledwie jednej kilkunastominutowej misji miałem okazję zawalczyć z hordą przerażających yōkai – demonów wywodzących się z japońskiego folkloru; spotkałem buddyjskiego mnicha Kūkaia – założyciela słynnej szkoły kaligrafii; a później, czytając o nim w zamieszczonym w grze katalogu postaci, zapoznałem się z japońskim przysłowiem, które odnosi się właśnie do jego osoby. Widząc, ile jeszcze informacji o Kūkaiu jest zablokowane (właściwie nie tylko o nim, ale także o innych postaciach, gdyż wpisy o poszczególnych bohaterach zdobywa się za sprawą wykonywania określonych misji), uświadomiłem sobie, że w „Nioh 2” wiele zostało przeze mnie jeszcze nieodkryte. Jednocześnie przypomniałem sobie o pierwszej części „Nioh”, w której ominąłem tych tajemnic równie dużo…

Czym jest seria „Nioh”?
„Nioh” to seria gier RPG akcji, w której zostajemy wrzuceni w sam środek jednego z najsławniejszych konfliktów w historii Japonii – okresu Sengoku. Krajem Kwitnącej Wiśni rządzi chaos, a lokalni władcy feudalni nieustannie toczą ze sobą wojny, by zagarnąć dla siebie jak największe terytorium. Dla wielu śmiałków wojna ta jest szansą na zdobycie głównej nagrody, którą jest zostanie nowym szogunem, co równa się przejęciu władzy w całym kraju.
Podczas gry będziemy poznawać historię bohaterów, którzy w tym konflikcie odznaczyli się najbardziej. Pierwszą część cyklu przeżywamy z perspektywy Williama Adamsa, angielskiego żeglarza, który przypadkowo stał się doradcą Tokugawy Ieyasu – uważanego przez wielu za najwspanialszego z szogunów, a to z racji, że to właśnie on ostatecznie zunifikował Japonię. Druga część jest natomiast swoistym prequelem do wydarzeń z „Nioh”. Tym razem wcielamy się w wykreowaną przez nas postać, której przeszłość spowija tajemnica, powoli odkrywająca się na przestrzeni historii. W „Nioh 2” będziemy śledzić poczynania poprzedników Tokugawy, czyli Ody Nobunagi i Toyotomiego Hideyoshiego, których razem z nim uznaje się za trzech zjednoczycieli kraju.
Jeśli nie mieliście wcześniej styczności z historią Japonii, to jest duża szansa, że te nazwiska niewiele wam mówią. I chciałbym powiedzieć, że pod koniec gry ta kwestia ulegnie zmianie, ale z doświadczenia wiem, że prawdopodobnie mijałoby się to z prawdą.
Dla mnie „Nioh” było właściwie pierwszą stycznością z okresem Sengoku i po ukończeniu głównego wątku, cóż… niewiele z fabuły zrozumiałem. Narracja jest dosyć chaotyczna: nieraz przechodzimy z centrum jednego wydarzenia wprost do kolejnego, a często geneza danej bitwy jest nam zupełnie nieznana. Dodatkowo mnogość historycznych postaci i zawiłość łączących ich relacji sprawia, że bardzo łatwo jest się w tym wszystkim pogubić.
Uważam, że seria „Nioh” nie jest najlepszym wprowadzeniem do historii japońskiego średniowiecza, ale muszę przyznać jedno: gdyby nie właśnie „Nioh”, to prawdopodobnie nigdy nie zafascynowałbym się tym okresem tak bardzo.
Podczas gry będziemy poznawać historię bohaterów, którzy w tym konflikcie odznaczyli się najbardziej. Pierwszą część cyklu przeżywamy z perspektywy Williama Adamsa, angielskiego żeglarza, który przypadkowo stał się doradcą Tokugawy Ieyasu – uważanego przez wielu za najwspanialszego z szogunów, a to z racji, że to właśnie on ostatecznie zunifikował Japonię. Druga część jest natomiast swoistym prequelem do wydarzeń z „Nioh”. Tym razem wcielamy się w wykreowaną przez nas postać, której przeszłość spowija tajemnica, powoli odkrywająca się na przestrzeni historii. W „Nioh 2” będziemy śledzić poczynania poprzedników Tokugawy, czyli Ody Nobunagi i Toyotomiego Hideyoshiego, których razem z nim uznaje się za trzech zjednoczycieli kraju.
Jeśli nie mieliście wcześniej styczności z historią Japonii, to jest duża szansa, że te nazwiska niewiele wam mówią. I chciałbym powiedzieć, że pod koniec gry ta kwestia ulegnie zmianie, ale z doświadczenia wiem, że prawdopodobnie mijałoby się to z prawdą.
Dla mnie „Nioh” było właściwie pierwszą stycznością z okresem Sengoku i po ukończeniu głównego wątku, cóż… niewiele z fabuły zrozumiałem. Narracja jest dosyć chaotyczna: nieraz przechodzimy z centrum jednego wydarzenia wprost do kolejnego, a często geneza danej bitwy jest nam zupełnie nieznana. Dodatkowo mnogość historycznych postaci i zawiłość łączących ich relacji sprawia, że bardzo łatwo jest się w tym wszystkim pogubić.
Uważam, że seria „Nioh” nie jest najlepszym wprowadzeniem do historii japońskiego średniowiecza, ale muszę przyznać jedno: gdyby nie właśnie „Nioh”, to prawdopodobnie nigdy nie zafascynowałbym się tym okresem tak bardzo.

Historia, która ożywa
„Nioh” dobrze do japońskiego średniowiecza nie wprowadza (jeśli nastawieni jesteśmy na dokładne poznanie faktów historycznych), ale zdecydowanie sprawia, że łatwo potencjalnemu odbiorcy ten okres polubić. „Nioh” świetnie operuje na materiale źródłowym. Przedstawione tu figury historyczne nie są epickimi samurajami z legend. To przede wszystkim zwykli ludzie o skomplikowanej, a czasem wręcz poruszającej historii oraz problemach eskalujących nieraz do wagi życia i śmierci. Bohaterowie nie tylko mocno zapadają w pamięć za sprawą bardzo dobrze zarysowanych charakterów, ale przede wszystkim starają się przekazać graczowi ważne życiowe lekcje. I to właśnie chyba urzekło mnie w nich najbardziej. Do grona moich ulubieńców należą między innymi „niezłomny” Sanada Yukimura, który pomimo wszelkich przeciwności broni honoru – nie tylko wojownika, ale także swojej ludzkiej natury; lekkoduszny Tokichiro, który udowadnia, że nie tylko ciężka praca, ale przede wszystkim pewność siebie toruje drogę na szczyt; czy chociażby Akechi Mitsuhide, którego historia zaskakująco przypomina tę Jacka Soplicy[1].
Na osobne omówienie zasługuje kwestia przedstawienia w grach „Nioh” wydarzeń historycznych. Wspominałem już o tym, że narracja lekko kuleje, a dodatkowo wymieszanie fantastycznych elementów z faktami jest czasami niezwykle dezorientująca. Psuje to czasem lekko zabawę i pozbawia niektórych scen podniosłości, która często wynika właśnie z historycznego kontekstu.
Wiele kwestii rozjaśnia się, kiedy pozna się te wydarzenia w ich oryginalnej wersji. Dla mnie kluczem do lepszego zrozumienia fabuły „Nioh” była krótka lektura w postaci serii filmów z kanału Extra History, które opowiadają o Sengoku Jidai. Stąd polecam zapoznać się z tym niedługim cyklem przed lub w trakcie rozgrywki w „Nioh”, gdyż wtedy dopiero można doznać w pełni fabuły gry.
Oczywiście znajomość faktów historycznych nie jest niezbędna do przejścia gry. Jednym ze sposobów jej doświadczenia może być spontaniczne rzucenie się w wir wydarzeń, a ustalenie tego, co się wydarzyło dopiero po ukończeniu przygody. Jest to całkiem immersyjna metoda, zważając na to, że postać, którą sterujemy w pierwszej odsłonie, jest anglikiem nie posiadającym zbyt dużej wiedzy na temat sytuacji politycznej w Japonii. Zdobywa ją stopniowo wraz z postępem fabuły, zupełnie tak jak może to zrobić gracz. Ostatecznie sposób poznawania tej historii to kwestia preferencji i od każdego pojedynczego gracza zależy to, jak będzie chciał jej doświadczyć.
Na osobne omówienie zasługuje kwestia przedstawienia w grach „Nioh” wydarzeń historycznych. Wspominałem już o tym, że narracja lekko kuleje, a dodatkowo wymieszanie fantastycznych elementów z faktami jest czasami niezwykle dezorientująca. Psuje to czasem lekko zabawę i pozbawia niektórych scen podniosłości, która często wynika właśnie z historycznego kontekstu.
Wiele kwestii rozjaśnia się, kiedy pozna się te wydarzenia w ich oryginalnej wersji. Dla mnie kluczem do lepszego zrozumienia fabuły „Nioh” była krótka lektura w postaci serii filmów z kanału Extra History, które opowiadają o Sengoku Jidai. Stąd polecam zapoznać się z tym niedługim cyklem przed lub w trakcie rozgrywki w „Nioh”, gdyż wtedy dopiero można doznać w pełni fabuły gry.
Oczywiście znajomość faktów historycznych nie jest niezbędna do przejścia gry. Jednym ze sposobów jej doświadczenia może być spontaniczne rzucenie się w wir wydarzeń, a ustalenie tego, co się wydarzyło dopiero po ukończeniu przygody. Jest to całkiem immersyjna metoda, zważając na to, że postać, którą sterujemy w pierwszej odsłonie, jest anglikiem nie posiadającym zbyt dużej wiedzy na temat sytuacji politycznej w Japonii. Zdobywa ją stopniowo wraz z postępem fabuły, zupełnie tak jak może to zrobić gracz. Ostatecznie sposób poznawania tej historii to kwestia preferencji i od każdego pojedynczego gracza zależy to, jak będzie chciał jej doświadczyć.

Szkielety, ogry, ogromne ptaszyska i… kotki?! – barwne przedstawienia japońskich demonów
Mimo iż historyczność w „Nioh” pełni bardzo ważną rolę, to została ona ubarwiona przez urealnienie japońskiego folkloru, który zdominowany jest przez wspomnianych już przeze mnie yōkai.
Do yōkai zaliczają się głównie niebezpieczne demony, które podczas rozgrywki będą próbowały skrócić nas o głowę. Stopniowo, wraz z postępem gry, poznawać będziemy coraz to wymyślniejsze szkarady, które posiadają w swoim arsenale niemałą gamę sztuczek zdolnych pozbawić nas życia. Pierwsze napotkane yōkai – szkielety i ożywieńce – nie stanowią większego zagrożenia, ale nie minie dłuższa chwila, nim na naszej drodze pojawią się chociażby: ogromne, jednookie Oni [2]; ziejące ogniem głowy mnichów, przywiązane do powozowych kół; gigantyczne małpy ciskające oszczepami; wielkie, humanoidalne ptaszyska panujące nad wiatrem i wiele, wiele innych.
Oprócz tych krwiożerczych bestii pojawiają się także bardziej sympatyczne zjawy, takie jak chociażby kodamy – zbłąkane duchy narzędzi, które musimy odprowadzić do pobliskich chramów, a gdy już uzbieramy całą rodzinkę kodam w komplet, otrzymamy od nich potężne błogosławieństwo.
„Nioh 2” wprowadza wiele nowych yōkai (zbyt wiele, by je wszystkie tutaj omówić), a zdecydowanie najważniejszym z nich jest kotodrap. Ten przypominający kota yōkai posiada jedną niesamowicie istotną funkcję – daje się pogłaskać. Po takiej pieszczocie stanie się on naszym towarzyszem na niedługą chwilę, podczas której będzie zwiększał nasze szczęście, a czasem nawet zaatakuje stojących na naszej drodze yōkai, aby udowodnić, że jego słodki wygląd to nie wszystko czym może się popisać.
Nie mogę również nie wspomnieć o duchach opiekuńczych, które stanowią rdzeń rozgrywki. Są w stanie opętać nasz oręż, co niejednokrotnie pozwala przechylić szalę zwycięstwa. Duchy te niejako dziedziczymy po pokonanych samurajach, a wraz z nimi przekazywany jest nam bagaż wspomnień upadłego wojownika. Te poczciwe zjawy także posiadają swoją historię, która jest nieraz równie interesująca, a do jej zgłębienia służy umieszczony w grze bestiariusz – jedno z najważniejszych narzędzi, jeśli chcemy powiększyć swoją wiedzę o yōkai.
Wyobraźnia Japończyków jest dosyć specyficzna, a niektóre z yōkai ciężko scharakteryzować jedynie na nie patrząc. I dlatego dużą rolę odgrywa bestiariusz, ponieważ zgłębia on wierzenia i przesądy, z których dany potworek się zrodził. Bestiariusz skrywa w sobie zaskakująco dużo informacji, dlatego tym bardziej zachęcałbym do zgłębienia na własną rękę tego aspektu „Nioh”.
Do yōkai zaliczają się głównie niebezpieczne demony, które podczas rozgrywki będą próbowały skrócić nas o głowę. Stopniowo, wraz z postępem gry, poznawać będziemy coraz to wymyślniejsze szkarady, które posiadają w swoim arsenale niemałą gamę sztuczek zdolnych pozbawić nas życia. Pierwsze napotkane yōkai – szkielety i ożywieńce – nie stanowią większego zagrożenia, ale nie minie dłuższa chwila, nim na naszej drodze pojawią się chociażby: ogromne, jednookie Oni [2]; ziejące ogniem głowy mnichów, przywiązane do powozowych kół; gigantyczne małpy ciskające oszczepami; wielkie, humanoidalne ptaszyska panujące nad wiatrem i wiele, wiele innych.
Oprócz tych krwiożerczych bestii pojawiają się także bardziej sympatyczne zjawy, takie jak chociażby kodamy – zbłąkane duchy narzędzi, które musimy odprowadzić do pobliskich chramów, a gdy już uzbieramy całą rodzinkę kodam w komplet, otrzymamy od nich potężne błogosławieństwo.
„Nioh 2” wprowadza wiele nowych yōkai (zbyt wiele, by je wszystkie tutaj omówić), a zdecydowanie najważniejszym z nich jest kotodrap. Ten przypominający kota yōkai posiada jedną niesamowicie istotną funkcję – daje się pogłaskać. Po takiej pieszczocie stanie się on naszym towarzyszem na niedługą chwilę, podczas której będzie zwiększał nasze szczęście, a czasem nawet zaatakuje stojących na naszej drodze yōkai, aby udowodnić, że jego słodki wygląd to nie wszystko czym może się popisać.
Nie mogę również nie wspomnieć o duchach opiekuńczych, które stanowią rdzeń rozgrywki. Są w stanie opętać nasz oręż, co niejednokrotnie pozwala przechylić szalę zwycięstwa. Duchy te niejako dziedziczymy po pokonanych samurajach, a wraz z nimi przekazywany jest nam bagaż wspomnień upadłego wojownika. Te poczciwe zjawy także posiadają swoją historię, która jest nieraz równie interesująca, a do jej zgłębienia służy umieszczony w grze bestiariusz – jedno z najważniejszych narzędzi, jeśli chcemy powiększyć swoją wiedzę o yōkai.
Wyobraźnia Japończyków jest dosyć specyficzna, a niektóre z yōkai ciężko scharakteryzować jedynie na nie patrząc. I dlatego dużą rolę odgrywa bestiariusz, ponieważ zgłębia on wierzenia i przesądy, z których dany potworek się zrodził. Bestiariusz skrywa w sobie zaskakująco dużo informacji, dlatego tym bardziej zachęcałbym do zgłębienia na własną rękę tego aspektu „Nioh”.

Rozgrywka – jak nie odbić się od ściany?
W „Nioh” nie dostajemy otwartego świata, ale mapę Japonii z której wybieramy poszczególne, liniowe zadania. Level-design poziomów w „Nioh” jest bardzo przemyślany, a przechodzenie zaprojektowanych etapów, stanowiących swego rodzaju labirynty, napawa satysfakcją. Niestety, seria cierpi na repetytywność, która jest najbardziej doświadczalna poza głównymi misjami. Poziomy często zostają poddane recyklingowi – mapy z misji głównych, z małymi zmianami, używane są zazwyczaj także w misjach pobocznych.
Tym co od gry może odstraszać najbardziej jest poziom trudności, który – jednym słowem – jest niewybaczalny, a to dlatego, że gra została stworzona według koncepcji gier soulslike [3]. W „Nioh” umiera się często i szybko: nieraz wystarczy chwila nieuwagi i jeden czy dwa silne ataki są w stanie pozbawić nas życia. Jest to jednak część doświadczenia i nie należy się tym zbytnio przejmować. Po każdym zgonie zostaniemy wskrzeszeni przy najbliższym chramie, tym razem wiedząc jakie niebezpieczeństwo czyha na naszej drodze.
„Nioh” oferuje nam trzy główne ścieżki rozwoju postaci: drogę samuraja, drogę ninja i drogę onmyō [4]. Zdecydowanie polecałbym równoczesny rozwój w każdej z tych ścieżek. Dzięki temu będziemy mogli jeszcze bardziej przybliżyć się do samurajów tamtego okresu, którzy korzystali, zarówno z pomocy skrytobójczych narzędzi ninja a także wróżb i talizmanów ofiarowanym im przez onmyōji [5]. Ze stale rosnącym arsenałem ninjutsu i zaklęć onmyō gra wciąż stanowi pewne wyzwanie, ale zdecydowanie przestaje być murem nie do przejścia.
Ciężko określić mi jak bardzo „Nioh 2” odbiega poziomem trudności od pierwowzoru, gdyż dla mnie był bardzo nierówny. Niektóre walki były zaskakująco proste, a na inne poświęciłem przytłaczającą wręcz ilość czasu. Wprowadzenie nowych mechanik powiązanych z demoniczną krwią naszej postaci (między innymi możliwość używania umiejętności innych yōkai) zdecydowanie zmieniła rytm rozgrywki, ale trudno mi stwierdzić, czy stała się przez to jednoznacznie trudniejsza, czy łatwiejsza, gdyż nowe umiejętności przypłacamy o wiele ciężej zaprojektowanymi przeciwnikami. Myślę jednak, że na pewno w przejściu drugiej części pomógł mi nieoceniony trening, jakim było pierwsze „Nioh”.
Tym co od gry może odstraszać najbardziej jest poziom trudności, który – jednym słowem – jest niewybaczalny, a to dlatego, że gra została stworzona według koncepcji gier soulslike [3]. W „Nioh” umiera się często i szybko: nieraz wystarczy chwila nieuwagi i jeden czy dwa silne ataki są w stanie pozbawić nas życia. Jest to jednak część doświadczenia i nie należy się tym zbytnio przejmować. Po każdym zgonie zostaniemy wskrzeszeni przy najbliższym chramie, tym razem wiedząc jakie niebezpieczeństwo czyha na naszej drodze.
„Nioh” oferuje nam trzy główne ścieżki rozwoju postaci: drogę samuraja, drogę ninja i drogę onmyō [4]. Zdecydowanie polecałbym równoczesny rozwój w każdej z tych ścieżek. Dzięki temu będziemy mogli jeszcze bardziej przybliżyć się do samurajów tamtego okresu, którzy korzystali, zarówno z pomocy skrytobójczych narzędzi ninja a także wróżb i talizmanów ofiarowanym im przez onmyōji [5]. Ze stale rosnącym arsenałem ninjutsu i zaklęć onmyō gra wciąż stanowi pewne wyzwanie, ale zdecydowanie przestaje być murem nie do przejścia.
Ciężko określić mi jak bardzo „Nioh 2” odbiega poziomem trudności od pierwowzoru, gdyż dla mnie był bardzo nierówny. Niektóre walki były zaskakująco proste, a na inne poświęciłem przytłaczającą wręcz ilość czasu. Wprowadzenie nowych mechanik powiązanych z demoniczną krwią naszej postaci (między innymi możliwość używania umiejętności innych yōkai) zdecydowanie zmieniła rytm rozgrywki, ale trudno mi stwierdzić, czy stała się przez to jednoznacznie trudniejsza, czy łatwiejsza, gdyż nowe umiejętności przypłacamy o wiele ciężej zaprojektowanymi przeciwnikami. Myślę jednak, że na pewno w przejściu drugiej części pomógł mi nieoceniony trening, jakim było pierwsze „Nioh”.

Kilka uwag na koniec
I jak bardzo bym nie kochał serii „Nioh”, tak nie mogę zakończyć tego artykułu bez napomknięcia o kilku rzeczach, które w tych grach po prostu…nie grają…
Przede wszystkim fundamentalnie odradzam zapoznawania się z serią „Nioh” w naszym ojczystym języku. Nawet pomijając rażące błędy, takie jak, chociażby, przetłumaczenie przycisku wyświetlającego instrukcję gry z „manual” na „ręcznie”, to pozostałe pomyłki i niejasności skutecznie zwiększają dezorientację gracza. Błędy zdarzają się wszędzie: w dialogach, w bestiariuszu, a nawet w opisach umiejętności. Na osobne wspomnienie zasługuje także redakcja tych tekstów, a właściwie jej brak, gdyż nieraz miałem wrażenie, że kwestia, którą właśnie czytam, została wyjęta prosto z tłumacza Google.
To, niestety, niejedyny mankament, choć następny problem został szczęśliwie zredukowany w drugiej odsłonie. Po ukończeniu podstawowej kampanii w pierwszym „Nioh” możemy kontynuować historię w bezpłatnych, fabularnych dodatkach. Jednakże mierzymy się tutaj z ogromnym skokiem poziomu trudności, który jesteśmy w stanie zniwelować, jedynie ulepszając nasz ekwipunek poza normalny limit. Co można z kolei osiągnąć wyłącznie za pomocą rozpoczęcia nowej gry+, gdzie znowu musimy przedzierać się przez znane nam misje, tylko na wyższym poziomie. Na nasze szczęście proces ten nie trwa tak długo, jak pierwotnie mogłoby się to wydawać, a zawartość dodatków jest równie interesująca, co podstawowa część gry, dlatego serdecznie zachęcam do ich przejścia, mimo tej sporej niedogodności.
Nawet biorąc pod uwagę tę rzucającą się w oczy powtarzalność, wciąż polecam „Nioh” z całego serca. To gra dla każdego, kto chciałby odkryć bądź pogłębić swoje zamiłowanie do japońskiej kultury. Ta fuzja pomiędzy poznawaniem folkloru i historii, która oprawiona jest w bardzo angażujący i rytmiczny gameplay, wciąga na długie godziny, w trakcie których zanurzamy się całkowicie w odmętach samurajskiego średniowiecza.
Przede wszystkim fundamentalnie odradzam zapoznawania się z serią „Nioh” w naszym ojczystym języku. Nawet pomijając rażące błędy, takie jak, chociażby, przetłumaczenie przycisku wyświetlającego instrukcję gry z „manual” na „ręcznie”, to pozostałe pomyłki i niejasności skutecznie zwiększają dezorientację gracza. Błędy zdarzają się wszędzie: w dialogach, w bestiariuszu, a nawet w opisach umiejętności. Na osobne wspomnienie zasługuje także redakcja tych tekstów, a właściwie jej brak, gdyż nieraz miałem wrażenie, że kwestia, którą właśnie czytam, została wyjęta prosto z tłumacza Google.
To, niestety, niejedyny mankament, choć następny problem został szczęśliwie zredukowany w drugiej odsłonie. Po ukończeniu podstawowej kampanii w pierwszym „Nioh” możemy kontynuować historię w bezpłatnych, fabularnych dodatkach. Jednakże mierzymy się tutaj z ogromnym skokiem poziomu trudności, który jesteśmy w stanie zniwelować, jedynie ulepszając nasz ekwipunek poza normalny limit. Co można z kolei osiągnąć wyłącznie za pomocą rozpoczęcia nowej gry+, gdzie znowu musimy przedzierać się przez znane nam misje, tylko na wyższym poziomie. Na nasze szczęście proces ten nie trwa tak długo, jak pierwotnie mogłoby się to wydawać, a zawartość dodatków jest równie interesująca, co podstawowa część gry, dlatego serdecznie zachęcam do ich przejścia, mimo tej sporej niedogodności.
Nawet biorąc pod uwagę tę rzucającą się w oczy powtarzalność, wciąż polecam „Nioh” z całego serca. To gra dla każdego, kto chciałby odkryć bądź pogłębić swoje zamiłowanie do japońskiej kultury. Ta fuzja pomiędzy poznawaniem folkloru i historii, która oprawiona jest w bardzo angażujący i rytmiczny gameplay, wciąga na długie godziny, w trakcie których zanurzamy się całkowicie w odmętach samurajskiego średniowiecza.
[1] W rzeczywistości postać Akechiego Mitsuhide nie była taka barwna i zapisał się na kartach historii jako zdrajca. Powstał jednak literacki mit romantyzujący jego postać, który głosi, że zmienił swoją tożsamość pod postacią mnicha imieniem Tenkai (również postaci historycznej).
[2] Rodzaj yōkai, które można porównać do zachodnich przedstawień troli czy ogrów.
[3] Gatunek trzecioosobowych gier RPG, które słyną z wysokiego poziomu trudności. Zalicza się do nich m.in produkcje studia FromSoftware, czyli „Demon's Souls”, „Dark Souls”, „Bloodborne”, „Sekiro” czy „Elden Ring”,
[4] Japoński system magiczny wywodzący się z chińskich wierzeń.
[5] Użytkownik onmyō.
[2] Rodzaj yōkai, które można porównać do zachodnich przedstawień troli czy ogrów.
[3] Gatunek trzecioosobowych gier RPG, które słyną z wysokiego poziomu trudności. Zalicza się do nich m.in produkcje studia FromSoftware, czyli „Demon's Souls”, „Dark Souls”, „Bloodborne”, „Sekiro” czy „Elden Ring”,
[4] Japoński system magiczny wywodzący się z chińskich wierzeń.
[5] Użytkownik onmyō.
Screenshoty z gry: Oskar Dobczyński