Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Archiwum tekstów

w_obraz_to_sobie [S02E01]

Galimatias
„w_obraz_to_sobie” to eksperymentalny cykl literacki naszych twórców_twórczyń. Na dany zestaw (epizod) składają się krótkie teksty, w dowolnej formie, stworzone na podstawie wybranego dzieła grafików z BIS-u. S02E01 zawiera literackie interpretacje grafiki „nad głowami” autorstwa Victorii Frechet.

Dział Dziennikarski, BIS AGH, styczeń 2024 r.

Nie-sny

Anna Drewnik
Co za dziwna noc.

Zaczęła się niewinnie. Słońce dopiero witało się z horyzontem, kiedy postanowiłam opuścić bezpieczne cztery ściany i wystawić się na zwodniczy wpływ pachnącego lasu. Zmęczona po dniu, chciałam się odprężyć, a tylko z każdym krokiem pogrążałam zmysły, poddawałam się woli drzew.

Kręciło mi się w głowie i zdawało mi się, że pomiędzy drzewami dostrzegam przebłyski moich snów. Od dziecka sporadycznie miewałam serie mar sennych powiązanych ze sobą spójnym motywem czerwonej poświaty. W każdym koszmarze szkarłatna smuga światła pojawiała się wokół mnie, gdzieś na granicy pola widzenia lub tuż przede mną. Przyjmowała różne formy i kształty – zawsze przed nią uciekałam w stronę niebieskiej łuny. Dorastając, odkryłam sposób na koszmary. Wystarczyło się uszczypnąć i budziłam się, a sny powracały coraz rzadziej. Ostatnio już prawie się nie zdarzały.

Do tej pory.

Dopadły mnie na jawie, ale nie były już tak przerażające. Czerwona poświata ukryła się w kącie oka, a ja widziałam tylko uspokajające sylwetki drzew. Senne kołysanie znanego niebieskiego świata mieszało się z odurzającą wonią letniej nocy. Czułam się bezpieczna, ale tylko przez moment.

Otoczenie przybrało fakturę znaną tylko snom – składało się z falujących plam koloru na materiale utkanym z podświadomości. Niemal jakby obce wspomnienia… czyjeś wspomnienia próbowały przejąć nade mną kontrolę, narzucając określoną wizję świata, poczynając od zmysłu wzroku.

Uszczypnęłam się w rękę.

Jeden raz i kolejny. Błądziłam wśród drzew godzinami, a wizje się tylko nasilały. Dostrzegałam już formujące się siniaki na przedramionach, a nadal nie mogłam się wybudzić. Tak jakby dzień już nie był moim życiem. Może wypożyczono mi go tylko na chwilę? Zrezygnowana spojrzałam ponad przyjazne korony drzew.

Przyleciała po mnie.

Nigdy tu nie należałam.

Mrok oświetlał nam drogę

Nikt z nas nie mógł przypomnieć sobie, kiedy ostatni raz widzieliśmy zachód słońca. Gdy znaleźliśmy się w lesie, popadliśmy w apatię związaną z ciemnością, która nas otaczała. Od świtu po zmierzch tego pamiętnego dnia coraz większa ilość nas dawała się ponieść szaleństwu i rozpaczała nad straconym wzrokiem. Później ukazały się jednak one – przedzierające się przez korony drzew gwiazdy, które od tamtego czasu oświetlały nam drogę w chwilach zwątpienia. Wbrew temu, czego nas uczono przez całe życie, okazało się, że od początku to noc była dla nas sojusznikiem. Nie nasze Słońce bowiem dawało nam nadzieję, ale obce ciała niebieskie, które po zapadnięciu zmroku, pożyczały nam fragmenty swojego blasku.

Pewnego dnia jednak i gwiazdy zmalały. Powoli zaczynały tracić swoje światło, zabierane im przez obcy obiekt na niebie. Ci, którzy nie pamiętali początków naszej wędrówki, krzyczeli w malignie, że to Helios powrócił, by zemścić się na nas za utratę wiary w jego siłę. Starsi jednak, pamiętając wypalający oczy blask dawnego boga, uspokajali ich, powtarzając, że Słońce opuściło nas dawno temu i nie dosięgnie już nigdy tej głuszy.

Niewątpliwie jednak coś próbowało przejąć jego rolę. Potrzebowaliśmy więc imienia dla nowego mamidła. Niektórzy sugerowali, by nazwać ten obiekt kometą, tak bowiem mówiły im odłamki ich przeszłości, które jeszcze zachowali. Słusznie jednak doszli do wniosku, że ta nazwa będzie zbyt obca, dla tych, którym znana była jedynie ciemność lasu i pojedyncze plamy gwiazd. Zdecydowano więc, by ochrzcić ciało niebieskie nazwą najbardziej swojską dla większości z nas. By obiekt zawsze przypominał nam o tym, co nie opuściło nas nawet wtedy, gdy całkowicie straciliśmy wiarę we wszechświat. I od tamtej chwili, aż do końca, to Mrok oświetlał nam drogę.

I tak się łaknie

Łapię teraz ostatni wdech,
zachowam go dla ciebie – na nowy rok –
by wypełnić ci pieśnią pierś.

I tak leżę pod drzewami i sobie łaknę,
łaknę całego świata, kim mogę w nim być?
Imponderabiliów zawisłych na niebie –
czy mogą w końcu wskazać mi drogę?

Leżę na otwartej polanie, zaraz pod wiekowym lasem,
gdzie namioty i ludzie we wstęgi zaplątani
i muzyka tak żywa, że krwawi, a ja z nim tańczę,
z tym, który skacze na stół i łamie go w pół.

I tak sobie łaknę ciszy
spadającej gwiazdy, by dobrze życzyć
i w runo spaść głosem liścia.

To rzeczywiście nie był koniec świata

To rzeczywiście nie był koniec świata, jak w przedszkolu nie umiałam wymyślić żadnego słowa na literę „N” i dlatego pani powiedziała, że odpadam z gry. To nie był koniec świata, jak zdechł mi chomik. Ani jak zgubiłam 50 zł, które miały być na wycieczkę i wstydziłam się powiedzieć rodzicom, dlatego wychowawczyni do nich zadzwoniła i i tak się dowiedzieli. Ani jak krzywo ścięłam sobie włosy tępymi nożyczkami. Ani jak zostawiłam w autobusie pożyczony od koleżanki aparat fotograficzny. Ani jak chłopak, który mi się podobał, nie poszedł do tego samego gimnazjum. Ani jak nauczycielka zabrała mnie na bok przed ogłoszeniem wyników próbnej matury, i powiedziała, że albo się wezmę do roboty, albo nie pozwoli mi zdawać. Ani jak nikt ze mną nie zatańczył na studniówce. Ani zawalony egzamin na prawo jazdy, jeszcze na placu manewrowym. Ani instruktor, który wrzeszczał, że jeszcze żaden kursant mu nie zarysował samochodu. Ani kłótnie z tatą, jak skończyłam 18 lat, kiedy mówił mi, że wcale nie jestem dorosła. Ani jak nie powiedziałam babci, że ją kocham, kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy przez telefon. Ani kiedy powiedziałam chłopakowi, że go kocham, a on się rozłączył. Ani jak inny powiedział mi, że mnie kocha i nie wiedziałam, jak się zachować. Ani jak byłam jedyną osobą na trzecim terminie z fizyki. Ani jak siostra powiedziała mi, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Ani jak nie umiałam znaleźć pracy. Ani jak okazało się, że moje ulubione danie w ulubionej restauracji wcale nie jest wegetariańskie. Ani jak prawie przejechał mnie samochód na przejściu dla pieszych.

Może to też nie koniec świata, że właściciel wypowiedział mi umowę wynajmu mieszkania o siódmej rano w wigilię Bożego Narodzenia. Może ktoś pozwoli mi przenocować w swojej stajence. Może rodzice nie będą mieli nic przeciwko, żebym kilka tygodni, aż ten koniec się skończy, przeczekała w moim starym pokoju. Może nawet siostra postanowi z litości się ze mną pogodzić. Może nikt się nie obrazi, że znowu nie przygotowałam barszczu, chociaż tyle razy mi przypominali. Może powinnam przestać płakać i zacząć się pakować. Może w drodze do domu po prostu kupię barszcz. Może gdzieś będą jeszcze uszka. Może wujek w tym roku nie spyta, kiedy przyprowadzę kawalera. Może nikt nie będzie mi wmawiał, że ryba to nie mięso. Dobra, zbieram się. Cholera, co za bałagan.