Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Artykuły

Cichy krzyk wolności – o „Księżniczce Kaguyi”

Optyka
Studia Ghibli zapewne nikomu nie muszę przedstawiać. Animacje takie jak „Ruchomy zamek Hauru” czy oscarowy „Spirited Away: W krainie bogów” to dzieła, który może nie każdy widział, ale na pewno przynajmniej o nich słyszał. Sama do niedawna należałam do tej drugiej grupy i gdybym miała jakoś określić filmowo mój 2022 rok, to zdecydowanie poznawanie animacji Studia Ghibli wiodło w nim prym. Już przy pierwszym seansie zaskoczyła mnie dynamika tych filmów, tak bardzo inna od tej, do której przyzwyczaiły mnie zachodnie produkcje. Animacje tego studia, nawet te opowiadające bardziej skomplikowane i niejednoznaczne historie, mają w sobie wiele spokoju. Fabuła nie leci tu na łeb, na szyję, a twórcy pozwalają nam rozsmakować się historią, kreską i wspaniałą muzyką. Z początku, chociaż z ogromnym zainteresowaniem śledziłam tę całkiem inną dynamikę, trudno było mi się przyzwyczaić do tego sposobu opowiadania historii. Po czasie jednak dałam się w pełni kupić i ogromnie żałuję, że tak długo zwlekałam z poznaniem tych animacji.

Ciemniejsza strona studia

I kiedy myślałam, że w Studiu Ghibli nic mnie już nie zaskoczy, wtedy przyszedł czas na Isao Takahatę, którego filmy wyraźne różnią się od tych reżyserowanych przez innych twórców. Są o wiele spokojniejsze i bardziej skupiają się na emocjach. Powiedziałabym, że kierowane są w większym stopniu jednak do starszego widza, bo nie zdziwiłabym się, gdyby dla naprawdę młodych osób animacje tego reżysera byłyby zwyczajnie zbyt powolne, a niektóre z nich zbyt smutne. Wynika to z tego, że Takahata w swoich filmach stara się oddać rzeczywistość taką, jaka jest. Jeśli bierze się za trudne tematy, tak jak np. w „Grobowcu świetlików”, to nie próbuje ich wygładzać, a oddaje im sprawiedliwość. To skupienie na codzienności i trudach z nią związanych może wyjaśniać mniejszą popularność filmów tego reżysera. W końcu animacje raczej kojarzą się z czymś, co ma nas w jakimś stopniu pokrzepić i pozwolić nam na ucieczkę od naszych problemów, a animacje Takahaty raczej na to nie pozwalają. Warto jednak zainteresować się twórczością tego reżysera, bo wśród tych wartych zdecydowanie większej uwagi filmów, jeden świeci wyjątkowo jasno.

Historia opowiedziana na nowo

„Księżniczka Kaguya” przenosi nas do całkiem innego świata. Świata legend i mitów, w którym aż buzuje od inspiracji i nawiązań do kultury japońskiej. Sama historia jest zresztą adaptacją klasycznej japońskiej legendy z wczesnego okresu Heian (794-1185), znanej pod nazwą „Opowieść o zbieraczu bambusu”. Reżyser jednak modyfikuje tę historię i nadaje jej zupełnie nowy, bardziej współczesny wydźwięk, a sama Kaguya dostaje o wiele więcej uwagi niż w oryginalnej historii.

Zaczyna się niewinnie. Pewnego dnia zbieracz bambusu dostrzega światło wydobywające się z jednego z nich. Po ścięciu rośliny znajduje w środku małą księżniczkę. Zbieracz bambusu odbiera ją jako dar od Bogów i od tej chwili jego celem jest zapewnienie jej życia godnego księżniczki. Kaguya urośnie i poślubi ogromną osobistość. Nigdy nie będzie musiała się martwić o swój los. W taki sposób przynajmniej widzi tę sytuację zbieracz bambusu, który, choć chce dla swojej nowej córki jak najlepiej, nie wsłuchuje się w jej pragnienia. Bo chociaż ta animacja z początku zapowiada się na krzepiącą historię o odnajdywaniu piękna w otaczającym nas świecie, to z biegiem czasu nabiera znacznie bardziej ponurego charakteru.

Każdy z nas ma w sobie coś z Kaguyi

Kaguya jest bohaterką niezwykle wrażliwą na otaczający ją świat. Pozostało w niej wiele z charakterystycznej dziecięcej ciekawości. Z tą pełną smutku historią, bardzo kontrastują te momenty, gdy Kaguya podziwia naturę. Wszystko zatrzymuje się wtedy na moment, a w pełnych blasku oczach Kaguyi możemy dostrzec niewysłowione szczęście spowodowane mniejszymi i większymi cudownościami naszego świata. Zdecydowanie łatwiej utożsamić się z tą wersją Kaguyi niż jej literackim pierwowzorem. W legendzie główną bohaterkę obserwujemy jakby zza szkła. Chociaż możemy się domyślać, jakie emocje jej towarzyszą, to nie są one powiedziane wprost, a czytelnik może czuć dystans do Kaguyi. Zupełnie odwrotnie rzecz ma się w animacji studia Ghibli. Takahata wspominał w jednym z wywiadów, że tworząc swoją wersję tej bohaterki, chciał, żeby reprezentowała ona współczesną wrażliwość, co myślę, że udało mu się w stu procentach.

Siła animacji

Jednak ta opowieść pewnie nie różniłaby się od wielu innych historii o dorastaniu, gdyby nie forma, w jakiej została podana. Twórcy wykorzystali w tej animacji wszelkie sposoby opowiadania i dopełniania historii. Poczynając na kresce, która znacznie różni się od tej, do której na przestrzeni lat przyzwyczaiły nas filmy studia Ghibli – pełnej szczegółów. W „Księżniczce Kagui” jest ona o wiele prostsza, co jednak nie oznacza, że była ona mniej wymagająca dla animatorów. Najlepiej świadczy o tym długość procesu tworzenia tej animacji – trwało to osiem lat (w głównej mierze przyczynił się do tego perfekcjonizm Takahaty i chęć jak najnaturalniejszego oddania ruchów postaci). Bardzo dużo gra się tutaj pustką, która sprawia, że historia staje się ulotna i baśniowa, a wykreowany świat jeszcze bardziej intrygujący i pozostawiający wiele do domysłu. Podczas seansu nie ma się wrażenia, jakby czegoś brakowało. Dzięki tym zmieniającym swoją dynamikę rysunkom Takahata nie potrzebuje wiele więcej, żeby wywołać w nas całe spektrum emocji. Wbrew temu, co mogłoby się z pozoru wydawać, ta wyjątkowa kreska pozwala również na całkowite zatopienie się w świecie. Twórcy „Księżniczki Kaguyi” pokazują, że styl animacji nie musi wcale być wcale jak najbardziej realistyczny, żeby wywołać w nas wrażenie, że rzeczywistość, z którą mamy do czynienia istnieje naprawdę.

Fuzja ciszy z muzyką

Bardzo dużo gra się w tym filmie również ciszą, która pełni różne role. Czasem ta cisza jest otulająca, a innym razem wywołuje poczucie ogromnej pustki. Ma się wrażenie, jakby cały świat zniknął, a ważna jest jedynie powoli snująca się historia Kaguyi. I chociaż wielokrotnie jedynymi dźwiękami, które słyszymy, są odgłosy wydawane przez bohaterów czy dźwięki natury, to jednak na szczególne wyróżnienie zasługuje również podkład muzyczny, który choć przez większość czasu jest wyjątkowo spokojny, to gra na duszy widza w takim stopniu, że trudno jest pozostać wobec niego obojętnym. Te pojedyncze utwory, które powtarzają się wielokrotnie podczas seansu, bardzo mocno zapadają w pamięć. Za każdym razem, gdy słyszę któryś z nich, od razu przenoszę się z powrotem do tego świata i czuje emocje, które towarzyszyły mi, gdy poznawałam tę historię.

Ignorując wołanie

„Księżniczka Kaguya” to film o tęsknocie za zbyt szybko utraconym dzieciństwem. To także opowieść o poszukiwaniu okruchów szczęścia w rzeczywistości, która chce nas za wszelką cenę stłamsić i odebrać nam resztki tego, co czyni nas wyjątkowymi. Ale dla mnie to przede wszystkim historia o odebranej wolności, tym smutniejsza, że odebranej z miłości. Pokazująca, że jeśli za bardzo zapędzimy się w naszym dążeniu do uszczęśliwienia innej osoby, może się okazać, że rozpada się ona na naszych oczach, a my jesteśmy na to ślepi.


Źródła:
Lambie R., Isao Takahata interview: The Tale Of The Princess Kaguya, https://www.denofgeek.com/movies/isao-takahata-interview-the-tale-of-the-princess-kaguya/ (dostęp: 29.12.2022).
Takie anime już nie powstanie [video], https://www.youtube.com/watch?v=SRfepPMzQ9w&ab_channel=FantastycznaKarczma (dostęp: 29.12.2022).