Symbioza. Z perspektywy przyrody - współżycie dwóch różnych gatunków, korzystne dla jednej lub obu stron, w codziennym życiu współistnienie zjawisk lub osób wzajemnie na siebie wpływających. Film „Osiem gór” (reż. Felix Van Groeningen, Charlotte Vandermeersch) odmienia to zjawisko przez wszystkie przypadki. Wybierając seans nie spodziewałam się, jak bardzo we mnie zarezonuje i będzie jeszcze brzmiał przez długi czas. To bez wątpienia film obrazów i metafor. Przez meandry swojego życia przeprowadzają nas dwaj główni bohaterowie – Pietro i Bruno. Portrety tych postaci malowane są starannie i niespiesznie. Na przestrzeni wielu lat życia na pierwszy plan wysuwają się ich różne cechy charakteru, wielokrotnie poddawani są próbie. Można powiedzieć, że jest to film drogi, drogi w głąb siebie. Podczas seansu towarzyszymy bohaterom w ich dorastaniu, dojrzewaniu, w ich przemianie. Poznajemy ich w beztroskim dzieciństwie.
W sercu dzikość
Nic nie podejrzewający Pietro przyjeżdża z rodzicami na wakacje do małej włoskiej wioski, aby rozpocząć przygodę, która będzie trwać jeszcze przez wiele lat. Pozna tam Bruna, mieszkańca owej wioski, trudniącego się tradycyjnymi obowiązkami, które podkradają mu cenny czas radosnego dzieciństwa. Codzienność chłopca działa jak magnes na zaciekawionego Pietra, który od tej pory nie odstępuje swojego przyjaciela na krok. Kadry z tego okresu opływają kolorami i latem. Rozsmakowani malowniczymi widokami niemal czujemy zapach kwiatów, siana i czesanych wiatrem traw. Bliskość natury odczuwalna jest w każdej sekundzie. Chłopcy doskonale odnajdują się w rytmie przyrody i dają się jej ponieść, bawią się z nią. Swojskość wioski jest dla Pietra wytchnieniem od miejskiej dżungli, w której nie może się odnaleźć. Nie ma tam miejsca na pomysłowe zabawy, daleko jest do strumienia, z którego można czerpać wodę i do drzew, na które można wchodzić. Ludzie mijają się w ciasnych korkach, choć tak naprawdę trzymają się od siebie na dystans.
Kto sieje wiatr, ten zbiera burzę
Właśnie wtedy poznajemy sylwetkę ojca Pietra, człowieka sfrustrowanego miastem, a zakochanego w górach. Po raz pierwszy zabiera chłopców w pieszą wędrówkę, która nie pozostaje dla nich bez znaczenia. Kręte szlaki, bezmiar pięknych widoków i lodowiec – tak rozpoczyna się przygoda Pietra i Bruna. Można odnieść wrażenie, że swoją siłą i wytrwałością Bruno zyskuje w oczach ojca Pietra. Wtedy właśnie następuje wyciszenie, pewna przerwa. Chłopcy przestają się widywać na kilka lat, dorastają w swoich środowiskach, a ich relacja czeka spokojnie na dalszy rozwój spraw. Owa pauza przedstawiona jest bez zbędnego patosu. W zupełnie naturalny sposób relacja chłopców pogrążonych w swoich obowiązkach z dala od siebie powoli wygasa. Można odczuć pewien lęk przed tym, że tak głęboka przyjaźń się zaciera. Jednak, mimo dyskomfortu, człowiek przystosowany jest do straty, rutyna pozwala na stopniowe zapomnienie. Być może w tym przypadku byłoby podobnie. Pewną nadzieję wniosło przypadkowe spotkanie po kilku latach, kiedy Pietro odwiedza wioskę po dłuższej przerwie. Starsi już chłopcy kiwają do sobie głową, zapada niezręczny moment, kiedy mogliby podejść do siebie i otworzyć wspólnie nowy rozdział znajomości. Można odnieść wrażenie, że obydwoje przestraszyli się swoich oczekiwań wobec siebie nawzajem. Po tak długim czasie tylko dobrze zakonserwowane relacje potrafią znów wskoczyć na dobry tor. Krótka rozmowa mogłaby przynieść tylko smutek i zawód tym, że piękna przyjaźń wygasła ot tak. Po tym przelotnym spotkaniu przez kolejnych kilka lat Pietro buntuje się przeciwko swojemu ojcu, za wszelką cenę nie chce być jak on. Ostatecznie oddziela się od swojej rodziny i żyje na własną rękę, trochę podróżując, trochę imprezując. Jak później sam to określa – przez kilka lat nie robił po prostu nic.
Bezpieczny, otwarty, wspólny
Kolejny etap życia rozpoczyna się przewrotnie od śmierci ojca Pietra. Wtedy właśnie okazuje się, że młody mężczyzna odziedziczył po nim działkę z rozpoczętą budową chaty. Dowiadujemy się wtedy również, że Bruno obiecał ojcu ukończenie budowy i za wszelką cenę chce tego dokonać. Po dłuższym przemyśleniu i przezwyciężeniu tego, co podpowiadała mu jego duma, Pietro zgadza się na wspólną chatkę. Będzie ona od tej pory łączyć w sobie ich dwa tak różne przecież światy. Przez kolejne lata wydarzać się tam będą bowiem tak ważne rzeczy, jak poznanie się Bruna i jego przyszłej żony. Od tej pory chata stanie się miejscem otwartym dla każdego. Pietro jednak będzie odczuwał narastające poczucie porażki. Widać po nim, że zaczyna odstawać od swojego otoczenia i daje mu się to we znaki. Wtedy Bruno, wraz ze swoją żoną, a byłą dziewczyną Pietra, otworzą własny biznes. Poczucie wyobcowania będzie towarzyszyć Pietrowi jeszcze przez długi czas. Takie wydarzenia skłaniają go do przemyśleń, kim jest i dokąd właściwie chce zmierzać.
W poszukiwaniu siebie
Przez jakiś czas unika chaty i zaczyna sam podróżować. Podąża szlakiem wędrówek ojca, odhacza kolejne przystanki tylko po to, by ukoić tęsknotę za relacją, której tak naprawdę nie miał. Dowiaduje się też, że ojciec często wędrował z Brunem, co dodatkowo przysparza pewien rodzaj bólu. Z drugiej strony, Pietro sprawia wrażenie pogodzonego z tym, że ojca już nie ma i nie da się tej relacji odtworzyć. Z dużym spokojem przechodzi proces przemiany z burzliwego chłopca w dojrzałego, choć ciągle poszukującego, mężczyznę. W międzyczasie przedsiębiorstwo Bruna napotyka kłopoty, jego małżeństwo rozpada się, a sam z powodu braku dachu nad głową szuka schronienia w chacie. Coś bezpowrotnie przeminęło, a szczęście przestało się już uśmiechać w stronę mężczyzny. Z dobrymi intencjami na pomoc przybywa, znów po pewnym okresie nieobecności, Pietro. Jednak zgorzknienie i samotność zdążyły już wpłynąć na Bruna na tyle mocno, że przyjaciele mają problem z dogadaniem się. Spotykają się okazjonalnie, Pietro przyjeżdża czasem z małej miejscowości pod Himalajami, gdzie znalazł wreszcie swoją drugą połówkę.
Przychodzimy, odchodzimy
Po pewnym czasie kontakt z Brunem urywa się, a on sam ostatecznie znika w niewyjaśnionych okolicznościach. Możemy domyślić się, że nigdy nie pogodził się z utratą domu, przedsiębiorstwa, marzeń o wyrwaniu się z matni przeznaczenia. Próbował stworzyć własny dom, inny od jego rodzinnego, z dala od biedy i braku czułości. Nie potrafił jednak tego utrzymać. Co ważne, nie podniósł się po stracie. Prawdopodobnie najcięższym było jej zaakceptowanie, spojrzenie na nią z pokorą. Ten etap jest niezbędny do rozpoczęcia nowej ścieżki życia. Po śmierci ojca, Pietro wyniósł z tego doświadczenia wszystko, co wartościowe, pozwolił sobie na przeżycie smutku, ale umiał się od niego odciąć, pozwalając sobie na zbudowanie nowej rzeczywistości. O tym właśnie mówi film „Osiem gór”. O relacjach zdolnych przetrwać stagnację, o dostrzeganiu piękna w prostocie i o przekraczaniu cierpliwie swoich własnych granic w poszukiwaniu szczęścia.