Bo może wam było paradoksalnie łatwiej, a już na pewno inaczej. W tym całym trudzie i pewności, że trzeba tak i tak. I że nie ma innych opcji.
Kiedyś mapy pokazywały wam tylko sznurki i literki, i zielony, i pomarańcz, i niebieskie plamy. Nasze mapy są jak zatrute piękno – zobacz wszystko, czego nie zobaczysz. Wolałabym nie wiedzieć wcale albo dostać świadomość, że samolot jest egzotyczną bajką na dobranoc.
My musimy być inni. Mamy prawo być splątani i nie widzieć prawdy w sprawach dla was oczywistych. My wywiedzeni z ziemi dosłownej do domu niewoli, gdzie po pierwsze: kradnij, po drugie: mów fałszywe świadectwo. My dojrzewający w przestrzeni antypodwórkowej, opalający twarze w promieniu filtra światła niebieskiego. My googlujący „bursztynowy świerzop” i „dzięcielinę”, bo nie wiemy, nie widzimy tego samego, co wasze głowy. My przenoszący srogość konfrontacji na stuk klawiatury. I uczucia gęste na rytm wszechpotężnego kliku.
Wasze spotkania były inne. I rozstania niosły zwielokrotnione oblicze smutku i dystansu. Odległość była odległością, nieobecność przełamywana kopertą i piórem, długo wyczekiwanym telefonem. My już nie mamy rozłąk. Jesteśmy wszyscy i ciągle. Zgiełk. Jazgot.
Chcę rozumieć babcine łapczywe obgryzanie skórek chleba i mamine trudy o jedną parę jeansów. Dziadkową złość za pozostawione resztki na talerzu. Wasze kilometry pieszo, chcę je rozumieć naprawdę. Ja mam cały świat, siedząc w fotelu. Nie wiem, jak to jest budzić się do waszych wspomnień.
Kochani, wszystko sprowadza się do tego, że serduszka mamy już inne. Serduszka mamy inne. Niektórzy z nas mają ich setki, tysiące, a choćby nawet zaledwie parę, to wyście mieli jedno. I słuchać bicia tylu serc, to jest hałas niepojęty. Nie możemy być tacy jak wy. Jesteśmy bez odwrotu.
Z wyrazami szacunku
Józefina Arodaz