Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Artykuły

w_obraz_to_sobie [ S01E01 ]

Galimatias
„w_obraz_to_sobie” to eksperymentalny cykl literacki naszych twórców_twórczyń. Na dany zestaw (epizod) składają się krótkie teksty, w dowolnej formie, stworzone na podstawie wybranego dzieła grafików z BIS-u. S01E01 otwieramy literackimi interpretacjami do „bez tytułu” Victorii Frechet.

Dział Dziennikarski, BIS AGH, kwiecień 2023 r.


[Artykuł z gazety z dnia 1 kwietnia 2023 roku]

Kolejny dowód na to, że żyjemy w Matrixie!

Dnia 31 marca w godzinach wieczornych Komenda Powiatowa Policji w Krakowie odebrała szereg telefonów informujących o dziwnym zdarzeniu na moście Wandy. W okolicach godziny 20:48 miała być tam widziana para pieszych – kobieta i mężczyzna – przechodząca w niedozwolonym miejscu przez ruchliwą drogę. Nie byłoby w tej informacji nic dziwnego, gdyby nie szereg dowodów wskazujących na to, że nic takiego się nie wydarzyło. Po przeanalizowaniu miejskiego monitoringu okazało się, że kamery, choć nagrały całe zdarzenie na drodze, nie wykryły tam obecności żadnych pieszych, a wypadek, który nastąpił, był wyłącznie winą rozkojarzonych kierowców. Każdy z przepytanych rozmówców zarzekał się jednak, że widział parę idącą samym środkiem drogi. Wszyscy świadkowie zdarzenia potrafili bardzo dokładnie opisać wygląd przechodniów, a zeznania pokrywały się ze sobą w całości (z pewnością nie została wcześniej ustalona jedna wspólna wersja wydarzeń zważywszy na to, że każdy z kierowców, w kilka sekund po zderzeniu pierwszych samochodów, jak w amoku, zadzwonił na komendę, nie mając nawet chwili na skontaktowanie się z pozostałymi). Uwadze żadnego z kierowcy nie umknął nawet maleńki szczegół, jakim był papieros w ustach kobiety. Co więcej, niektórzy ze świadków zarzekają się, że samochody, które nie wstrzymały ruchu w momencie pojawienia się kobiety i mężczyzny na drodze, przejeżdżały przez pieszych, tak jakby nie mieli do czynienia z prawdziwymi ludźmi, a z duchami. Zapytani o to, dlaczego nie zatrzymali się dostrzegając przechodniów, świadkowie zdarzenia trochę zmieszani odpowiadali, że para pojawiła się na drodze znienacka, łamiąc wszystkie przepisy, tylko po to, by po chwili zniknąć. Przysięgali, że są dobrymi kierowcami, jednak nikt nie byłby w stanie zatrzymać się tak szybko jadąc z prędkością, która była dozwolona na tym odcinku drogi. Mimo tak dokładnych opisów wyglądu pieszych dokonanych przez kierowców (zadziwiająco dokładnych zważywszy na to, przez jak krótki czas mieli okazję ich widzieć) do tej pory nie udało się ich zidentyfikować.

Jeszcze bardziej tajemnicze wydaje się jednak to, że po wykonaniu telefonu każdy kierowca uczestniczący w wypadku zapomniał o tym zdarzeniu. Podobnie sprawa ma się z funkcjonariuszami z komendy, którzy ich przepytywali. Chociaż rozmowy zostały nagrane, a ich uczestnicy podczas odsłuchiwania rozpoznają swoje głosy, to zarzekają się, że sytuacja ta nie miała miejsca. Po przeprowadzeniu badań lekarskich nie wykazano problemów ze zdrowiem, które mogłyby zaburzyć ogląd zdarzenia, u żadnej z osób uczestniczących w rozmowach.

Czy mamy więc do czynienia z błędem w Matrixie, czy jedynie ze zbiorową halucynacją? Kim byli tajemniczy piesi? No i czy możemy wciąż czuć się bezpiecznie na krakowskich drogach? Pytania się mnożą, a na uzyskanie odpowiedzi się nie zapowiada. Pewne jest jednak to, że ta niecodzienna sytuacja pozostanie w głowach wielu osób – chociaż, jak się okazuje, nie tych, którzy byli jej świadkami.

[w zwIązku z zaisTniAłym faKtem cZylelników gAzety upRAsZa się o ZAchowanie bezPieczeństwa w Okolicach Miejsca zdarzeNIa przez kilka najbliżSZych dni]

Co się wydarzy?

A jeśli jutra nie będzie?
A jeśli to ostatni moment?
Można jeszcze zrobić coś źle i można zrobić coś dobrze.
Chodź, zrobimy to razem.
A może my jesteśmy złymi ludźmi.
Nie, jeśli wybierzemy dobrze.
Ale ja c h c ę wybrać źle.

Sprzęgło, jedynka, gaz, jazda

Założyli ciemne okulary, żeby nie było widać, że
Płakali całą środę, bo od tygodni nie było prądu
I ciepłej wody, i spokoju
(świętego, grzesznego, jakiegokolwiek w sumie)
I dom przestał być odczuwany jako dom (zmienił status)
I w końcu trzeba było podjąć decyzję o zostawieniu rzeczy za sobą
A rzeczy to oni akurat lubili trzymać z e sobą, p r z y sobie.

Rzeczy o czymś zawsze w ich życiu świadczyły
Zbierali, bo wierzyli, że będzie im dane
Mieć dobytek w pewnej ciągłości
Człowiek bez rzeczy był przecież niedorzeczny:
Nieoswojony, nieugruntowany, nagi
Lekki tak, że porwie go byle podmuch
Przewróci byle drganie,
A tu: nic nie osłoni, niczego się nie schwycisz.

Ona czerwona od gniewu i rozpaczy
On żółty od mdłości, strachu, smrodu wojny
Przyrzekli sobie, że: zmieszczą się do jednej walizki i dwóch plecaków
Tak jakby lecieli tanimi lotami do Neapolu
W tym sezonie w samolot wcieli się skoda octavia tour combi
Niedawno robili jej przegląd
Powinno być w porządku, gdzieś dojadą.

Pożegnali kogo mieli żegnać
I to był piątek, czyli, bądź co bądź, dzień męki
Siatki dostali. Pękate i chlupoczące sałatkami jarzynowymi i
Kompotem w butelkach po napojach gazowanych
Chleba im nakroili
Tak, że w pewnej chwili to naprawdę wyglądało jak
Tylko wycieczka.

Wsiedli: zapięli pasy i
Założyli okulary, żeby nie raziło ich słońce
Dzień był jaskrawy, chamski, prześwietlał ich na wylot
Oślepiał. Możemy ślepnąć, pomyśleli
Po co wzrok, skoro wszyscy na końcu powtarzali:
nie oglądajcie się za siebie.

Sprzęgło, jedynka, gaz, jazda
Do przodu
Zbyt świeża sprawa, żeby powiedzieli sobie wprost, co i jak:
Myśmy uciekli.

droga

w zakrzywionej wizji
barwnych myśli
słów

sięgam wspomnieniami
w podróż czterech kół

było takich wiele
były dobre
złe

jedna była inna

były w sumie dwie

Zgubieni na autostradzie

Deszczowym dniem na a-czwórce pędziłem Passatem śladem własnych wspomnień.
Wiatr szumił szeptem szczelaszczącym szusując szosą szarą. Wtem coś huka, trzaska – staję.
Wychodząc na pobocze odkrywam prawdę – zgubiłem gdzieś swoją oponę – więc stoję z przemoczonym papierosem. A wtedy z Malucha wyszła i ona. Również zapaliła, mówiąc: zgubiłam się po drodze, ale uspołecznię oponę. Nie myśląc wiele biorę tę oponę i pytam, dokąd zmierzała, zanim się zgubiła. Powiedziała, że już wie i zniknęła.
Nie wiem, kim była, skąd wzięła tę oponę, ale po dziś dzień kolejną wiozę samochodem. Gdy czas nadejdzie, że w ponurej pogodzie, to komuś Passat siądzie, a ja zatrzymam się po drodze, wyciągając oponę.

bez tytułu

co może mówić oblicze człowieka?
wiele. gdyby się przyjrzeć uważniej, powoli,
kiedy jedno stać każe, drugie chce, by czekać,
a gdzie jest to, które iść dalej pozwoli?

Kocham Polskę

Boże, jak ja kocham Polskę. Kraj, w którym szczuje się na wszystkich, nawet na Polaków. Cóż to za cudowna kraina, w której powietrze to mieszanka fałszywych modłów, smogu i porażki. W zasadzie to na ulicach stoją już tylko martwe szkielety budynków i zmęczone ulice zapadnięte przez czas i przedawnione samochody, dorzucające się do naszej wspólnej traumy klimatycznej. Bo ludzie w zasadzie to już dawno przenieśli się w iluzje urojonej przeszłości – nieważne, czy to wczesnośredniowieczne pogańskie doskoki, czy sarmackie megalomańskie sny, tudzież paradoksy prl-owskiej myśli ideologicznej.

Boże, jak jak kocham Polskę. Utop to wszystko!

auto w słońcu

Tedii Klatka
Auto w słońcu
Latami już tak milczę więc
Napisać czas coś w końcu
Tak więc pozwól
Choć na chwilę milczeć
Crusing round the town like we're supposed to

W końcu

Za pasażera mam boginie co nie nosi zbędnych ozdób
Kotku
Każdego dnia już po godzinach robię rozruch
Jeszcze chwila będzie chillout odsłuch świeżych songów
Okazja do poważnych rozmów

Dość już

Samotnych powrotów

No chyba że z lotów

to wtedy po zmroku

Tempomat dostosuj

Na chwile niepokój

Lecz widzę już ciebie

w rzędzie rodzinnych domków


Martwi mnie głucha cisza w relacjach
Za drogie paliwa na stacjach
Egzotyczna śliwka wkładana do tostów

Może kiedyś na wspólnych wakacjach
Pogadamy o tych sytuacjach
Dojdziemy do wspólnych wniosków

Choć już

gdzieś-na-autostradzie

Lubiła jeździć z nim nocą. Drogi wydawały się pozbawione niepotrzebnych, rozpraszających kolorów. Widziała tylko migające, krzykliwe światła i uspokajającą ciemność. Co prawda bezkres tajemnicy horyzontu budził w niej lekki niepokój, jednak jego szybka jazda, w pewien nieuzasadniony do końca sposób, dawała jej poczucie bezpieczeństwa. Pędzili autostradą uciekając od zmartwień. On opanowany, skoncentrowany na celu, świadomy, gdzie zmierzają. Ona podekscytowana, żądna wrażeń, poddana chwili. Im było dalej od miasteczka, tym coraz łatwiej było im zapominać o wcześniejszym bólu. Chociaż rany dopiero zaczynały się goić…

trąbią, trąbią, trąbią

Trąbią, trąbią, trąbią
Co jeden to lepszy
Ten bardziej czerwony
Ten fotele w skórze
Tamten w wersji kombi

Sprzęgło, kolejny bieg

Jadą bez hamulców
Przed i za, i obok
Wyją syrenami
Krzyczą z CB radia
Szybciej, szybciej, szybciej

Sprzęgło, kolejny bieg

Jadą na Warszawę
Berlin, Londyn, Seul
Drogi wytyczyli
Z Opoczna i Płucka
Sobie chyba sami

Sprzęgło, kolejny bieg

Wszystko drży i miga
To ich długie światła
Tak rzucają cienie
Że już nie wiadomo
Co cień, a co droga

Trąbią, cholera, przestańcie trąbić

Sprzęgło, kolejny bieg

Jedzie się bez pasów
Polis, kamer i map
Tylko błyski zębów
We wstecznych lusterkach
Za nimi, no bo gdzie

To nie ten zjazd, przegapiłam zjazd

Cholera, przestańcie trąbić

Sprzęgło, kolejny bieg

Igraszki

Właściwie trudno jej sobie przypomnieć, jakim cudem wplątała się w tę sytuację. To chyba miała być początkowo jakaś forma żartu. Tak, jest prawie pewna, że to się zaczęło na tamtej imprezie w kwietniu. Ktoś… Monika? Basia? Chyba któraś z nich założyła się z nią o połówkę czystej, że poderwie kolegę Maksa, tego dziwnego gościa, który wziął się na ich studenckiej imprezie nie wiadomo właściwie skąd. Nie zaświeciła się jej wtedy, ani długo później, czerwona lampka co do niego – alkohol skutecznie zagłuszał jej wszelkie instynkty. Uznała po prostu, że to śmieszne, a wódka za darmo to wódka w dobrej cenie.

Sprawy potoczyły się niespodziewanie szybko – 23 minuty później całowali się już w małej, obskurnej toalecie. Muzyka w tle była głośna, w uszach szumiało jej od procentów, a otoczenie było naprawdę paskudne, ale chyba nie może powiedzieć, że to nieprzyjemne wspomnienie. To, co nieprzyjemne, miało dopiero nadejść.

Później do niej wypisywał, głównie chyba w odpowiedziach na jej zdjęcia na Instagramie. Kolejne były prywatne wiadomości, nieśmiałe próby wproszenia się na wyjścia, na których miała się pojawić ze znajomymi. Starała się grzecznie odmawiać, delikatnie stawiać granice, nie urazić go i dać jakoś znać, że to był tylko głupi, imprezowy żart. Kto kiedykolwiek był podrywany przed dwumetrowego, dwa razy cięższego od siebie i nieznanego bliżej chłopaka, ten wie, jak ostrożnie należy stawiać kroki w takich sprawach. Nigdy przecież nie wiadomo, jak on zareaguje – czy nie wybije Ci przypadkiem szyby w wynajmowanym mieszkaniu, nie zwyzywa Cię w miejscu publicznym albo nie zrobi miliona innych rzeczy, których się boisz.

Naprawdę myślała, że jej się udało. Dawała jakieś sygnały, że nie jest zainteresowana, że nie tędy droga, że może lepiej, jeśli po prostu zostaną znajomymi. I gdy już myślała, że jest bezpieczna, zagrożenie minęło i może odetchnąć z ulgą – on po prostu się tu pojawił. To ognisko, na którym właśnie siedzi, zorganizowali jej znajomi z liceum, więc jak właściwie się tu znalazł? Skąd wiedział, że ona tu będzie? W jej głowie szumiało coraz bardziej, a nieprzyjemny dreszcz strachu rozchodził się powoli po jej ciele. Gdy w końcu przysiadła na chwilę, żeby napić się wody i opowiedzieć Karolinie o tym, co się dzieje, poprosić ją desperacko o pomoc – po prostu usiadł obok niej. Jego ręka zawędrowała na jej kolano, wywołując w niej napływ gorąca i drżenie pełne obrzydzenia, strachu i wątpliwości. W głowie dudni jej już tylko jedno pytanie: co teraz?