Pięć najpiękniejszych miejsc. Nie dlatego, że zauroczyłem się nadmorskim krajobrazem, tylko zakochałem się w przebywaniu z kimś, a może w bliskości drugiego człowieka. Nawet chodząc po wystawie szkiców Matejki w galerii w Sopocie, cały czas szukam wzrokiem twojej sylwetki. Nie jest mi zbyt przyjemnie; jedyne buty, jakie posiadam całkiem przemokły na ulewie i kupiłem tęczowe skarpetki, żeby zminimalizować efekty zalania. Niezbyt pomogło, ale chlupot wody w moich butach bardzo cię rozśmieszył. Dziękowałem wówczas za ten deszcz i tę wodę, i twój piękny uśmiech, którego tak nie lubisz.
Pięć od zawsze jest moją ulubioną cyfrą. Wydaje się takie okrągłe, porządne, nie za duże ani nie za małe. Od dwóch lat na biodrze mam wytatuowane pięć gwiazd, układających się w gwiazdozbiór Kasjopei. Astrologiczne porównania były twoją specjalnością; nie wiem, jak jest teraz. Obraz twojej twarzy, wszystkie nasze sekrety, jedyna w swoim rodzaju bliskość zbliżają się z każdym dniem do postaci jakiejś mgławicy, nieokreślonej przestrzeni, w której krążą rozmazane, nieostre wspomnienia tamtego lata.
Niedługo minie pięć lat, odkąd cię poznałem. Chociaż staram się, jak tylko potrafię, wszystkie słowa, które nie są o tobie, odbijają się od bieli kartek tak nieszczere, tak puste. Dziś nawet nie jestem w stanie stwierdzić, czy nadal cię znam, a wciąż nieprzerwanie inspirujesz mnie na wszystkie możliwe sposoby. Jesteś dla mnie jak pył pozostały w galaktyce po wybuchu supernowej; mimo że nie ma cię przy mnie, zasiałaś w moim sercu życiodajny pierwiastek, który zostanie ze mną, póki będę pisać (póki będę żyć).