Artykuły

Dlaczego jest Kłamczuch?

2023-05-16 14:00 Optyka
Oglądanie polskich rozrywkowych programów telewizyjnych produkowanych w czasach III Rzeczpospolitej to traumatyczne przeżycie. Nieważne czy będą to produkcje starsze, ukazujące nam myśl społeczeństwa sprzed lat, pełną stereotypów i uproszczeń, czy te nowsze projekty, które starają się resuscytować własne umierające już medium za pomocą pokracznego kopiowania formatów znanych z internetu. Aby odpowiednio dawkować toksynę i nie przesadzić, w tym tekście przyjrzymy się tylko tej pierwszej grupie, ale bądź spokojny, mój Czytelniku, na drugą też przyjdzie pora.

Dobrze zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma czas i siły na pełny przegląd ramówki z lat 90. oraz 00., więc skupimy się wyłącznie na jednym teleturnieju, który choć plasuje się na końcu tego okresu, to jednak idealnie wpasował się w ówczesny i wciąż obecny przaśny polski humor. Mowa tu o programie „Gdzie jest Kłamczuch?”, stworzonym przez legendarne ATM Grupa (odpowiedzialne za między innymi: „Miodowe lata”, „Świat Według Kiepskich” czy „Gra w ciemno”) i emitowanym na antenie TV4 w latach 2008-2009.

Nowa zabawka z importu

„Kłamczuch, bo też takie nosi miano, to na pozór kolejny teleturniej zapożyczony z zagranicy i dostosowany do rodzimego odbiorcy. Podobnymi zabiegami są chociażby wciąż popularni „Milionerzy” i „Koło fortuny”. Tym razem powielonym oryginałem był amerykański program „Dirty Rotten Cheater” z 2003 roku, który utrzymał się w Stanach przez jedynie pół roku. Format doczekał się także wersji między innymi: angielskiej, japońskiej, francuskiej i wietnamskiej. Te i żadne inne edycje nie przetrwały dłużej niż maksymalnie rok.

Jak to przy adaptacjach teleturniejów bywa, każde wydanie ma z grubsza podobne zasady, jednakże polska odmiana wydaje się być najbardziej lojalna wobec swojego pierwowzoru. Głównym celem „Kłamczucha, a jakże, jest nagroda pieniężna. Zamiast jednak sztywno ustanowionej kwoty wygrywa się tyle, ile się uzbiera w trakcie gry, która trwa pięć rund. Pieniądze mogą zbierać wszyscy uczestnicy, czyli cała szóstka graczy, starając się odpowiadać na stawiane przez prowadzącego pytania. Za poprawną odpowiedź do salda gracza dodawana jest określona suma kasy. Forma pytań przypomina tę z „Familiady”, to znaczy, każde pytanie z programu zostało wcześniej zadane w ankietach i najczęściej pojawiające się hasła trafiają do puli odpowiedzi możliwych we właściwej już grze. Odpowiedzi na każde pytanie jest dziesięć (w późniejszych odcinkach zostało już tylko osiem), a przypisana do nich nagroda jest zależna od rzadkości pojawienia się ich w ankietach. I tak za najczęstsze hasło można wygrać 250 zł, a za najrzadsze 2500 zł.

To co odróżnia „Kłamczucha” od innych gier telewizyjnych jest sama tytułowa postać. Na początku gry jeden losowo wybrany uczestnik otrzymuje zaszczyt zostania kłamczuchem. Ta funkcja pozwala graczowi na poznanie wszystkich odpowiedzi na każde pytanie w grze. W ten sposób kłamczuch może świadomie wykorzystywać swoją moc do zgadywania najrzadszych haseł, by zdobyć jak najwięcej forsy. Kłamczuch nie może jednak przesadzić, aby nie stał się zbyt podejrzany, gdyż drugim celem rozgrywki jest jego wytropienie i eliminacja. Dzieje się to między rundami, gdzie następuje czas wyboru, w którym uczestniczy głosują na gracza, którego uważają za kłamcę. Jeśli wytypują poprawnie, kłamczuch odpada i wybierany jest nowy spośród pozostałych uczestników. Natomiast w przypadku pomyłki odpada wytypowany uczciwy gracz, a salda pieniędzy pozostałych skraca się o połowę. Ponadto jeśli żaden gracz nie otrzyma większości głosów, to kłamca dostaje możliwość wyrzucenia jednego z uczciwych graczy. Wyjątkowa pod względem głosowania jest runda finałowa, w której to sama obecna w studiu publiczność głosuje, kto spośród ostatniej dwójki uczestników jest kłamcą. Jeśli widzowie odgadną, swoje uzbierane pieniądze wygrywa uczciwy gracz. Jeśli jednak się pomylą, to wtedy kłamczuch zdobywa wartość własnego salda. W każdym razie wtedy gra się kończy i wszyscy mogą się rozejść do domów.

Kto spytał, ten zbłądził

Jak można zauważyć, sam format programu jest w porządku. Brzmi to jak kolejny teleturniej, którego zadanie to stanowić tło do obiadu. Albowiem problemem „Kłamczucha” nie jest forma, lecz treść – a dokładniej treść pytań. Z moich skromnych obserwacji wynika, że wyłącznie w polskiej wersji są one tak okropne. Oczywiście w każdej edycji „Dirty Rotten Cheater” pytania mają charakter humorystyczny, aczkolwiek jeśli w innych wydaniach są tylko zwyczajnie nieśmieszne, to w polskiej adaptacji wydają się wypełzać z mrocznej toni umysłu przysłowiowego pijanego wujka na weselu. Dodam jeszcze fakt, że same odpowiedzi do owych pytań również są fatalne, co w połączeniu z pytaniami tworzy iście wybuchową mieszankę żenady.

W ramach analizy podzielę pytania na trzy rodzaje. Ten pierwszy pojawia się najrzadziej i to na nasze nieszczęście, bo są to pytania najbardziej normalne. Na przykład: „Jaki przedmiot zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę?” albo „Jakie wymówki podają ludzie, którzy spóźnili się do pracy?”. Tych pytań nawet nie są w stanie zepsuć odpowiedzi, które jeszcze trzymają się rzeczywistości. Przykładowo odpowiedziami do tego pierwszego pytania były między innymi: nóż, laptop i namiot.

Pytań drugiego rodzaju jest najwięcej i w ich przypadku problemem są odpowiedzi sugerowane do samych pytań. Tutaj już robi się niebezpiecznie. Na przykład na pytanie: „Co puszczasz?” odpowiedzią jest – nie zgadniesz, Czytelniku – „bąk”. Z kolei na pytanie: „Jaki jest najlepszy sposób na kaca?” oczywistą odpowiedzią z jakiegoś powodu jest „seks” – ja nie wiem, mnie nie pytaj. Z resztą w ogóle wydaje się, że seks lub kwestie z nim związane są najczęstszymi motywami, które przewijają się przez „Kłamczuchowe” pytania. No bo jasnym jest, że odpowiedzią na pytanie „Jaka czynność jest zarazem przyjemna i pożyteczna?” jest „kopulacja”, albo że dla zapytania „Która część ciała robi się czerwona pod wpływem emocji?” jednym głosem powiemy „dekolt” i „przyrodzenie”. Kolejnymi częstymi tematami są relacje męsko-damskie, a co za tym idzie relacja mąż-żona. Mamy na ten przykład pytanie „Co mężczyźni robią z mężczyznami, a nie robiliby tego z kobietami?”, gdzie odpowiedzią są między innymi: „Chodzą na ryby”, „Chodzą na mecze” i „Chodzą do agencji”. Natomiast pytanie „Gdybyś miał pilota do sterowania żoną, jaką czynność włączałbyś najczęściej?” serwuje nam takie mądrości jak: „gotowanie”, „wyciszenie” i – wiadomo – „seks”. Okazuje się również, że „Kłamczuch” ma też wiele do powiedzenia w kwestii feminizmu, bo na przykład w takim odcinku 28. pada pytanie: „Co mężczyźni myślą o feministkach?”, na które odpowiedziami są między innymi: „że są głupie”, „że są lesbijkami” i – oczywisty klasyk każdego pijanego wujka – „że w skrytości marzą o facecie”. Do kanonu „Kłamczucha” trafia także temat teściowej, czyli, jak dobrze wiemy, nieodzowny element każdej nocy kabaretowej. Niech za przykład robi pytanie: „Co najbardziej denerwuje mężczyzn u ich partnerek?”, gdzie odpowiedzią jest – tak, tak zgadłeś, drogi Czytelniku – „teściowa”. Rzecz jasna nie muszę wspominać, że każde tego typu pytanie czy odpowiedź zawsze wywołuję przynajmniej półśmiech, a częściej nawet całą salwę śmiechów oraz oklasków ze strony publiczności i uczestników.

Z podobnymi reakcjami spotykają się pytania trzeciego rodzaju. Te są wprost, jakby to powiedziała młodzież, cringe’owe i tutaj nie ma już żadnego ratunku. Pytania tego typu atakują nas od razu, a odpowiedzi już tylko kopią leżącego. Takimi pytaniami są na przykład: „Kto widywał cię całkiem nago?”, „Jak mężczyźni nazywają duże piersi?”, „Dziewczyny, której narodowości mają opinię łatwych?”, „Co robią kobiety, gdy ich partnerom nie wychodzi w łóżku?”, „Co zwisa?”, „Co sprawia, że dziewczyna zgadza się na ten pierwszy raz?”, „Po czym poznać kobietę wyzywającą?”, „Co odsłaniają dziewczyny, by zrobić wrażenie na mężczyznach?” i – jak to mawiają anglosasi: last but not least – „Gdzie, oprócz łóżka, można uprawiać seks?”. Co tu dużo mówić – jest ciężko.

Jednak chyba najgorszym z tego wszystkiego jest fakt, że odpowiedzi do tych pytań były wymyślane przez wypełniających wcześniej wspomniane ankiety, a zatem przez – tak przynajmniej zgaduję – zwykłych ludzi. Oczywiście te pytania są często naprowadzające bądź wprost obrzydliwe same w sobie, ale ktoś i to raczej spora liczba osób musiała w te ankiety ten „seks” i tę „teściową” wpisać. Doprawdy przerażająca bywa myśl polskiego społeczeństwa i to szczególnie, gdy jej produktem są również przemyślenia i wypowiedzi samego prowadzącego programu „Kłamczuch”.

On

Krzysztof Ibisz urodził się w 1965 roku w Warszawie. W ciągu swojej kariery był między innymi: aktorem, dziennikarzem i producentem; chociaż najbardziej wydaje się być znany z utrzymania swojej młodości (stąd napisana przez niego w 2010 roku książka„Jak Dobrze Wyglądać po 40”), a także ze swojej prezencji jako prowadzący wielu programów emitowanych w stacji Polsat oraz innych podstacjach należących do samego Polsatu.

Osobiście najlepiej pamiętam go z programu „Awantura o Kasę” emitowanego właśnie w Polsacie w latach 2002-2005 i nie kojarzę, aby jako prowadzący „Awantury” czy jakiegokolwiek innego programu rzucał tak „wujkowymi” tekścikami i żarcikami jak w „Kłamczuchu”. Nie zamierzam psychologizować oraz analizować postaci Ibisza i skupię się tu po prostu na fakcie dokonanym, że takie czy inne kwestie w „Kłamczuchu” wypowiedział. Chciałem wyłącznie nakreślić, iż nie mam pojęcia skąd u tej osoby takie wojaże myślowe. Być może, iż to sami twórcy programu go w tę stronę nakierowali – jakby nie patrzeć to oni wymyślali te wszystkie cudowne pytania wymienione powyżej. Nie wiem, ale w każdym razie co się stało, to się nie odstanie.

Wątpliwy humor prezentowany przez Ibisza w „Kłamczuchu” podzieliłbym na dwa typy. Pierwszym są opowiadane żarty, które mają za zadanie wprowadzić uczestników i publiczność w następne pytanie. Te kawały zdają się być przygotowane wcześniej, bo są spójne, ładnie recytowane i łączą się, mniej więcej, z następującymi po nich pytaniami. To czy są zabawne to już osobna kwestia. Tak samo jak w przypadku drugiego typu, który omówię później, wahają się one pomiędzy nieśmiesznymi a żenującymi. Przykład takiego żartu przytoczyłem już wcześniej – to ten o Yeti i potworze z Loch Ness. Ten żart wprowadza do pytania: „Na co żonaci mężczyźni muszą dostać zgodę żony?”. Kolejnym takowym żartem będzie między innymi: „Frank Sinatra mawiał, że striptiz to nic innego jak lekcja anatomii przy akompaniamencie muzyki”, który z kolei jest wstępem do pytania: „Kto się rozbiera w pracy?”. Rzecz jasna wszystko znów odbywa się przy oklaskach i śmiechach wszystkich zgromadzonych w studiu – w tym często samego prowadzącego.

Drugim typem humorku Krzysztofa będą żarciki, docinki i wszystkie inne tekściki wtrącane przy okazji samej rozgrywki, czyli przy rozmowach z graczami jak i przy komentarzach do odpowiedzi na pytania. Te są mniej schludne, bo są zaimprowizowane, ale – spokojnie – też nie są śmieszne. Na przykład, gdy na pytanie: „Co kobiety uznają za wyraz męskiej atrakcyjności?” uczestnik Michał odpowiada „umysł”, wtedy nasz prowadzący rzuca w jego stronę: „Naprawdę? Boże, ostatni naiwny!”. Albo kiedy gracz Artur odpowiada „harem” na pytanie: „O co, oprócz pieniędzy, facet poprosiłby złotą rybkę?”, wtedy Ibisz ostrzega: „Słuchaj, jedna kobieta – jeden kłopot, se wyobrażasz tyle kobiet, ile to kłopotów. On chyba nie wie, co by chciał”. Zaprawdę wybitne powiadam. Czasem do tej gry czadowego śmieszkowania prowadzonej przez Ibisza dołączają się sami gracze i wtedy dzieją się cuda zdwojone. Chyba najbardziej skrajnym przykładem jest ten z odcinka 33., gdzie uczestnik Marcin, odpowiadając na pytanie „Co kosmici robią z porwanymi ludźmi?”, gawędzi sobie z Ibiszem w sposób następujący:
– Marcinie, co robią z ludźmi kosmici?
– Dobra, trochę się zakręcę, ale jak ja bym na przykład znalazł sobie taką panią kosmitkę.
– Co byś z nią zrobił?
– Wziąłbym jej…
– Wziąłbyś ją?
– Jakby by była taka ładna… Zaszczepiłbym jej…
– No śmiało. Co byś jej tam zaszczepił?
– Ee… Takiego małego chipa.
– Dlaczego tak skromnie mówisz, że masz małego.
– Mały, ale wariat.
– Marcinie, to znaczy co? Wszczepiłbyś jej coś? Jakiś implant?
– Jakiś chip, żebym mógł ją śledzić i później jeszcze wyczyścił pamięć, żeby nie wiedziała, że to zrobiłem.
– Aż ty jesteś…
Tak, mój drogi Czytelniku. To jest wymiana zdań, która padła na łamach telewizji w okolicach godziny 19:00 w pewien czwartek lub piątek, czyli o standardowej porze emisji Kłamczucha. Oczywiście dialog ten też został zaakcentowany przez dźwięki oklasków i ogólnej beki.

Jednakże zdarzały się momenty w historii „Kłamczucha”, gdy nawet sama publiczność i gracze zamierali z żenady po danym pytaniu, odpowiedzi czy komentarzu prowadzącego. Zakładam, że były one za mocne nawet dla nich. Natomiast zdarzało się to rzadko – za rzadko jak na taki kaliber humorku. Najczęściej raczej przyklaskiwali całemu temu cyrkowi. Pozwala to nam dosyć łatwo wysnuć tezę, że jeśli pytania są przyczyną i stanowią główny motor cringe’u programu Kłamczuch, to odzywki Ibisza jak i reakcje publiczności oraz samych graczy możemy uznać za czynnik wzmacniający owy cringe.

Żenada zapomniana

Na nasze szczęście „Gdzie jest Kłamczuch?” podzielił losy swojego protoplasty jak i innych edycji „Dirty Rotten Cheater” i już po około roku emisji zniknął z anteny TV4. Zresztą również tak samo jak pozostałych edycji tego formatu, „Kłamczucha” trudno dziś gdziekolwiek znaleźć. Jedynym źródłem jest tak naprawdę tylko kilka kanałów na serwisie YouTube, które z dobroci serca postanowiły się podzielić tym dobrem z resztą świata. Pomimo jednak telewizyjnej krótkotrwałości tego programu, która mogłaby sugerować klęskę „Kłamczucha” w Polsce, ciężko nie przyznać, że taki humor pasuje do polskiego fana przaśnej komedii rodem z utworów disco polo. Po pierwsze, jak już wcześniej wspomniałem, odpowiedzi do pytań z programu wpisywali sami Polacy w ankietach. Po drugie tylko w polskiej wersji „Kłamczucha” humor ten wygląda, jak wygląda. Po trzecie niespecjalnie różni się on od kanonu ówczesnej polskiej sceny kabaretowej, która w zasadzie nawet po dziś dzień traktuje żart typu „chłop się za babę przebrał” jako swój nie lada klejnot koronny.

Wciąż nie zmienia to faktu, że „Kłamczuch” przeminął i został zapomniany w natłoku innych seriali czy teleturniejów, zresztą części też prowadzonej przez mniej już nabuzowanego Krzysztofa Ibisza. Stąd idea tego tekstu. Chciałem przypomnieć o tym dziele, bo uznaję „Kłamczucha” za pewne lustro Polski z tamtego okresu. Odbicie dla tego, z czego Polska się śmiała i szczerze z czego śmieje się nadal – polskie kabarety dalej mają się całkiem nieźle, choć ich forma i treść nie za bardzo się zmieniły. Ponadto twierdzę, że „Kłamczuch” jest świetny do cringe-watchingu, szczególnie z paczką znajomych. Jest to jedno z najlepszych źródeł polskiego żenującego humorku o teściowej, tych wszystkich babach lub żonach i oczywiście o segziku. Humorku, który niechcący obnaża stereotypy i kompleksy przewijające się w przestarzałych główkach podpitych wujków, których głos dalej donośnie rozbrzmiewa na tych znienawidzonych przez wszystkich weselach.

Bo wiedz, Czytelniku, że ja nie wyolbrzymiam. Podane przeze mnie przykłady to nie cherry picking – tak jest cały czas w tym programie. Także jeśli masz czas i siły pobić się z tym, co bardzo możliwe, że w polskim humorze najgorsze, to polecam zmierzyć się z żenadą „Kłamczucha” na własną rękę.