O wolności
Mijają kolejne, pandemiczne miesiące. Kolejne lockdown’y wprowadzane przez rządy wielu państw, burzą część z nas, wpędzając w choroby psychiczne. Z drugiej strony jednak dają nam pewne pole do obserwacji zmian zachodzących w krajach, które nam, mieszkańcom globalnej północy zdają się być niczym innym jak odległymi krainami.. za siedmioma górami, za siedmioma lasami.
Ponad dwa miesiące temu głośno było o tzw. „zamachu na wolne media”. Wielu dziennikarzy, osób medialnych, polityków, a koniec końców zwykłych mieszkańców żyło przez kilka dni niemalże tylko tą sprawą. O ile moje oko sokole starało się śledzić na bieżąco zaistniałą sytuację i wszystkie pomysły związane z opodatkowaniem mediów, o tyle z mocnym przymrużeniem oka spoglądałem na każdy wpis o „wolnych mediach”. W ogóle kwestia zdefiniowania tego pojęcia, mam wrażenie, że aktualnie tyczy się każdej możliwej grupy, każdej możliwej jednostki.
Wolność posiada dziś cały bagaż znaczeniowy. Wolność to wół juczny, na którym zasiadają roześmiani turyści, by bezpiecznie dotrzeć z punktu A do punktu B. Wolność jest zszargana, dzielona na części między wszystkich nas. To także pokorny starzec, asceta z narzuconym na oczy kapturem, ślimak podróżnik z gór lakandońskich. Może okazać się mniej lub bardziej świadomym przesłaniem. Może być użyta jako zabieg reklamowy lub jako fundament istnienia. W momencie, kiedy wypowiadamy to słowo, kreujemy rzeczywistość według własnych kryteriów.
Tym samym wolność jest tym, czym ją stworzymy - to w dużym uproszczeniu. Pojęcie „wolności” w ustach zwolennika teorii spiskowych (np. koronasceptyka) będzie zupełnie inne od pojęcia feministki walczącej o równouprawnienie płciowe. Pojęcie wolności u osoby popierającej wprowadzenie tzw. „wolnego rynku”, będzie zaś z kolei zupełnie odmienne od tego u osoby zaangażowanej w działania wolnościowe w duchu anarchistycznym czy socjalistycznym. Jednak o samym pojęciu rozpisywać się nie będę – wielu próbowało, zjadając przy tym własne zęby. Trochę jednak napiszę o tym, jak szczelnie te „wolne media” zamykają nam perspektywę.
Soczewka
Najsensowniej byłoby wymienić neokolonialną soczewkę, która to utkwiła na naszych nosach, niczym okulary pana Hilarego. Szukamy jej, nie potrafiąc jej zlokalizować, pytamy gdzie ona jest, nie potrafiąc uwierzyć, że jest ulokowana na stałe tam, gdzie byśmy się jej nie spodziewali. Spoglądamy przez nią, a ta z kolei okraja nasze pole widzenia. Widzimy to, co dane jest nam zobaczyć, zazwyczaj z perspektywy wygodnego fotela. Wiadomości, które do nas dochodzą, często są jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Są dosyć sprawnie kreowane i przetwarzane - tak by poruszyć temat, lecz tylko powierzchownie i przelotnie.
Tymczasem w wielu miejscach na świecie od miesięcy wybuchają protesty i strajki. Tak było w przypadku strajku rolników w Indiach (okrzykniętego największym w historii strajkiem), podobnie rzecz miała się ze strajkami w Hiszpanii sprzed dwóch miesięcy. Podobnie wygląda sytuacja na Bliskim Wschodzie czy w Ameryce Południowej. Obserwujemy tamtejsze wydarzenia przez europejską soczewkę i mam wrażenie, że często postrzegamy je jako „normalne”. Za każdym razem trąci mi to kolonialnymi zaszłościami, zakorzenionymi głęboko, powielanymi poprzez różne instytucje.
Wykreowaliśmy sobie figury tych wszystkich drugich i trzecich światów i w nich tkwimy do tej pory. Przykład stereotypowego postrzegania Bliskiego Wschodu i całego „orientu” jest w ogóle według mnie jednym z ciekawszych przypadków. W końcu tam – w tych ruinach starożytnych miast, na pustyniach, czas się zatrzymał. Dzikość i barbarzyństwo, prymitywizm. Dziwne szlaczki na glinianych tabliczkach, kobiety w hidżabach, mężczyźni z rosyjskimi karabinami na skórzanych paskach… Taki obraz jeszcze do tej pory powielany jest w mediach. Nic więc dziwnego, że myślimy później w podobnych schematach.
Po drugiej stronie
Tymczasem jest wiele miejsc, które wyłamują się z podobnych ram. No bo jak często słyszymy w mediach o tym, co ma miejsce w Rożawie? O tym, co dzieje się na południu Meksyku? Takie wiadomości najczęściej ulatują z pierwszym porannym dymkiem z nad świeżo zaparzonej kawy. Podobnie jest w tej chwili z Kolumbią, w której trwają regularne walki na ulicach wielu miast. Policja i Esmad późną nocą wjeżdżają na osiedla, by aresztować, katować czy strzelać do zwykłych mieszkańców. Czy głośno było o tym, że członkowie rdzennych społeczności z zachodu Kolumbii są nazywani przez polityków „terrorystami”, i że Ci postanowili wziąć sprawy we własne ręce i obronić własne rodziny, przyjaciół, zorganizować się i przejechać w konwojach „Minga” by pomóc mieszkańcom miast takim jak Cali (gdzie sytuacja jest krytyczna)? Ilu z nas wie o tym, że Turcja regularnie osusza tereny „zbuntowane”, na których przebywają kurdyjskie rodziny? A może o tym, że rzeka Eufrat staje się powoli bagnem? A w końcu o tym, czym jest w zasadzie cała kurdyjska sprawa?
Kiedy to piszę, w Izraelu spadają bomby na terenach Gazy, w Jerozolimie trwają systematyczne czystki etniczne, do Europy zmierzają delegaci i delegatki Zapatystowscy w misji „Viaje Zapatista por la vida” na żaglowcu La montaña. Kiedy to piszę, rdzenni mieszkańcy Secwepemc Ktunaxa w Kolumbii brytyjskiej prześladowani są przez rząd kanadyjski za opór wobec masowego zagarniania oraz niszczenia ich kultury oraz terenów, na których zamieszkują. Kiedy to piszę, junta, która na początku roku przejęła władzę w Mjanmie, strzela do ludzi za uniesione w górę trzy palce – symbol oporu. Kiedy to piszę, większość z nas pewnie siedzi wygodnie w fotelu, na kanapie, czy na zewnątrz, korzystając z uroków majowego, słonecznego popołudnia. Kiedy to piszę, zastanawiam się jak wielka jest informacyjna przepaść, a później rozmawiam ze znajomymi i kiedy pytam, czy wiedzą co dzieje się w Kolumbii, słyszę – „Nie, a co się dzieje?”.