Za oglądaniem filmów w kinie tęsknimy wszyscy. Produkcje tworzone dla platform streamingowych nie są zazwyczaj w stanie dorównać jakością temu, co oglądać możemy na wielkich ekranach. Oferują mniejszą skalę wydarzeń fabularnych, gorzej wykonane efekty specjalne i niejednokrotnie słabszą historię, będącą efektem rozciągania scenariusza na kilkanaście godzin całościowego metrażu (na który podzielony musi zostać również budżet całej produkcji). Na scenę jednak zawitał Disney+, zmieniając to, w jaki sposób widzowie patrzą na współczesne seriale rozrywkowe - najpierw za sprawą dwóch sezonów Mandalorian, a w 2021 poprzez WandaVision oraz The Falcon and The Winter Soldier.
Marvel na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie romansował już z serialami poświęconymi superbohaterom. Żadna z tych produkcji nie okazała się jednak na tyle dużym sukcesem, by móc dzisiaj konkurować z popularnością kinowego uniwersum, które na przestrzeni kilkunastu ostatnich lat rozrosło się do rozmiarów popkulturowego potwora z zyskami liczonymi w miliardach dolarów. Disney zaczął jednak dostrzegać potencjał leżący w streamingu i przyłączył się do wojny o kanapowego widza, zapowiadając kolejną próbę adaptacji przygód komiksowych postaci w formie odcinkowej. Tym razem jednak seriale miały być pełnoprawną kontynuacją i rozszerzeniem wydarzeń prezentowanych w filmach Marvel Studios, a nie rzuconymi na boczny tor, odseparowanymi od reszty historiami.
The Falcon and The Winter Soldier opowiada zatem o skutkach wydarzeń z pamiętnego Avengers: Endgame, które w 2019 roku podsumowało aż 21 wcześniejszych filmów i diametralnie zmieniło stan rzeczy w Marvel Cinematic Universe. Jednym z finalnych zwrotów akcji było odejście Steve’a Rogersa (a co za tym idzie - wcielającego się w niego Chrisa Evansa) od roli Kapitana Ameryki i przekazanie ikonicznej tarczy Samowi Wilsonowi (Anthony Mackie), który do tego momentu pełnił raczej rolę sidekicka i pobocznego bohatera, gościnnie pojawiającego się w kolejnych filmach pod postacią wyposażonego w futurystyczny kostium ze skrzydłami Falcona. Była to zapowiedź bardzo daleko idącej metamorfozy i ewolucji uniwersum do kolejnego etapu. Etapu w którym zastajemy Sama oraz towarzyszącego Kapitanowi już wielokrotnie wcześniej Bucky’ego Barnesa (Sebastian Stan), aka Zimowego Żołnierza na samym początku serialu.
Wcielający się w Falcona Anthony Mackie nie wita nas jednak na otwarciu w czerwono-biało-niebieskich łaszkach i z amerykańską gwiazdą na piersi. Wprost przeciwnie. Otrzymaną tarczę decyduje się oddać do muzeum, a samemu woli raczej pozostać na okazyjnych usługach armii USA. Tymczasem Bucky, jako osoba mimowolnie odpowiedzialna za połowę zamachów politycznych dokonanych w XX wieku, nadal zmaga się z traumą i poczuciem winy. Ich losy znowu się zejdą, kiedy okaże się, że szczęśliwe zakończenie z Endgame pozostawiło po sobie liczne efekty uboczne, które szybko zaczną dawać o sobie znać w formie nowych zagrożeń. Stawić im czoło będzie próbował również John Walker (Wyatt Russell) - wyznaczony przez rząd, nowy Kapitan Ameryka, pyszałkowaty i dźwigający na swoich barkach ciężar całego dziedzictwa związanego z powierzoną mu rolą. Zbyt duży ciężar, jak się prędko okazuje.
Zresztą, nie tylko echa ostatniej części Avengers pobrzmiewają w tle poszczególnych odcinków. Wątki sięgające wstecz aż do wydarzeń zCaptain America: Civil War, a nawet Captain America: Winter Soldier również są liczne. W tonie tych dwóch tytułów, przez wielu uważanych za najlepsze, co Marvel dał światu, utrzymana jest cała produkcja. Odetchnąć z ulgą mogą Ci, którzy spodziewali się, że brak braci Russo za reżyserskimi sterami pozbawi historię charakterystycznego pazura. To niezwykłe jak poważnie traktować się może produkcja o duecie gościa z metalowymi skrzydłami i gościa z metalową ręką, bez jednoczesnego popadania w odpychający patos, obecny na przykład w tworach Zacka Snydera. Marvel Studios już niejednokrotnie przemycał w swoich filmach mniej lub bardziej dyskretne komentarze społeczne (wystarczy wspomnieć chociażby wątki walki z rasizmem w Black Panther) ale jeszcze nigdy nie były one aż tak mocno zaakcentowane jak tutaj. Scenarzyści nie boją się wpleść odniesienia do czarnych plam w historii Stanów Zjednoczonych, a praktycznie cały główny motyw fabularny stoi na fundamentach wyraźnie inspirowanych sytuacją uchodźców. Nie brakuje w tym wszystkim również kilku intryg politycznych czy też przypomnienia o piekle wojny w Afganistanie.
Znalazło się tu przy tym wszystkim miejsce także na sporo smaczków dla fanów komiksów i całego MCU. Sam fakt, że tak istotna dla uniwersum lokacja jak Madripoor debiutuje po raz pierwszy na małym, a nie wielkim ekranie, już dość mocno pokazuje, że Marvel nie zamierza w żaden sposób bagatelizować albo ignorować wydarzeń przedstawionych w tytułach z Disney+ (jak ostatecznie zrobiono przecież z produkcjami ABC czy Netflixa). Do swoich ról wracają tu nie tylko Stan i Mackie, ale również Daniel Brühl, wreszcie w pełni rozwijając postać pamiętnego Helmuta Zemo czy też Emily VanCamp, ponownie ożywiając Agentkę Carter. Cały sezon wyraźnie czerpie z komiksowej twórczości Eda Brubakera oraz serii All-New Captain America, rzecz jasna nie będąc wierną adaptacją, ale przenosząc na ekran poszczególne, drobne elementy, na czele z pewnym pamiętnym kostiumem…
O filmowości całego doświadczenia świadczy jednak przede wszystkim rozmach widowiska. Niewiele czasu spędzamy tu w zamkniętych przestrzeniach, przeskakujemy z miejsca na miejsce dosyć często, a na jakość fabuły czy brak akcji narzekać nie możemy w którymkolwiek z epizodów. Jest to akcja iście filmowa, dopracowana i zrealizowana w odpowiednio dużej skali. Może i nie uświadczymy tu wielkich bitew siejących zniszczenie w całej metropolii, jednak nie byłoby to tutaj ani potrzebne, ani odpowiednie. Chociaż historia Sama i Bucky’ego, próbujących sprostać oczekiwaniom, jakie miał wobec nich pierwotny Kapitan Ameryka, jest integralnym elementem filmowego uniwersum, to stanowi jego bardziej kameralną i przyziemną odsłonę, w której bardziej od efektów specjalnych liczą się zmiany zachodzące w bohaterach. Bardzo dobrą decyzją okazało się również ograniczenie liczby odcinków do zaledwie sześciu. Dzięki temu to, co oglądamy, jest intensywne, brak tu poczucia wymuszonego rozciągnięcia historii.
Szkoda zatem, że tak udanej produkcji, jaką jest The Falcon and The Winter Soldier polscy widzowie nadal nie mogą zobaczyć. Disney+ pozostaje niedostępny w naszym kraju, a Myszce Miki wyraźnie nie spieszy się, by sytuację tę zmienić. Pozostaje zatem zapewnić tych fanów Marvel Studios, którzy jeszcze przez długi czas nie będą mogli oficjalnie zapoznać się z tym tytułem, że ich cierpliwość zostanie po pewnym czasie sowicie wynagrodzona. Superbohaterowie znani z kinowych produkcji będą teraz także gościć na ekranach w naszych domach, nie dając o sobie zapomnieć ani na chwilę. Jeśli tylko poświęcone im historie będą tak dopracowane jak The Falcon and The Winter Soldier, to nie pozostaje nic innego jak zapiąć pasy i z niecierpliwością czekać na więcej.