Matt i tak był już wściekły przez cały ten cyrk w pracy, ale ta śnieżyca naprawdę dawała mu w kość. Nie cierpiał zimy w mieście. Kiedyś nie cierpiał też tego miasta. Mimo tego nie potrafił, nie chciał stąd uciekać. Było jedyną ucieczką od ludzi, którzy sprawili, że jego życie w liceum było piekłem.
Nie dość, że o mało nie wyleciał z pracy, to przez śnieg nawet nie mógł się zrelaksować, bo żadna taksówka nie przecięła jego drogi od jakiejś godziny. Teraz musiał błąkać się w nocy po ulicach Seattle. Może gdyby ten dzień nie był tak stresujący, darowałby sobie spotkanie w barze ze znajomymi, ale czuł, że to mu się po prostu należy. Pracował dla tej nieszczęsnej firmy od dwóch lat, a oni tak się mu odwdzięczają. Dzisiaj, po raz pierwszy od kiedy wyjechał z rodzinnego miasta, czyli już ośmiu lat, zatęsknił za nim. Nie myślał o powrocie. Po prostu tęsknił. Zaraz jednak przypomniał sobie o liceum i swoich rodzicach i od razu przeszła mu tęsknota. Uspokoił się na myśl o tym, jak bardzo za chwilę się upije. Nagle zobaczył taksówkę i zaczął biec w jej stronę, wymachując rękami. Pod cienką warstwą śniegu chodnik był skuty lodem. Matt, zaabsorbowany zwróceniem na siebie uwagi kierowcy, pośliznął się i runął na ziemię. Przy okazji potrącił przechodzącą obok kobietę, której w pierwszej chwili nie zauważył. — Cholera jasna! — Podniósł się z chodnika i zaczął otrzepywać płaszcz ze śniegu. — Przepraszam?! — O mój Boże. Nie zauważyłem pani. — Podał jej rękę, pomagając wstać. — Tak, rzeczywiście. Czerwony płaszcz nie wyróżnia się na tle szarego miasta. — Matt wyczuł sarkazm w jej głosie. — Ja... ja po prostu próbowałem złapać taksówkę. — Nie, nic nie szkodzi. Ja też byłam nieostrożna, jestem trochę zdenerwowana. — Matt. — Przedstawił się, wyciągając rękę w jej stronę. — Emma. — Kobieta odwzajemniła gest. Stali przez krótką chwilę w kłopotliwej ciszy. — Hm… nie złapałem taksówki, a umówiłem się ze znajomymi... — Rozumiem. — Emma przestępowała z nogi na nogę.
Matt powinien był już zakończyć tę rozmowę, ale musiał przyznać przed sobą, że Emma wydała mu się bardzo atrakcyjna. Pomyślał, że może zgodzi się pójść razem z nim. Wydawało się to nieco szalone (dlaczego miałaby przyjąć zaproszenie od dopiero co poznanego mężczyzny), ale właściwie miał ochotę zaryzykować. Spędzenie tego wieczoru z piękną nieznajomą mogło być całkiem niezłym wynagrodzeniem tego dnia. — A może chciałabyś pójść ze mną? — A nie zamordujesz mnie? — Emma zasłoniła się żartem, ale propozycję wzięła na poważnie. Owszem. Mogło być to niebezpieczne posunięcie, ale w tamtej nie chciała się zastanawiać. Postanowiła się zgodzić. — Obiecuję. — Położył rękę na sercu. — Więc chodźmy.
Przez chwilę szli w niezręcznej ciszy. Emma miała nadzieję, że później znajdzie jakąś taksówkę, bo nie miała zielonego pojęcia, dokąd idą. Liczyła również, że Connor do niej zadzwoni i przyjedzie, ale bardzo się pokłócili, więc szansa na to wydawała się marna. Emma nie chciała już myśleć o kłótni i postanowiła po prostu się zabawić. Dawno już nie cieszyła się „normalnym” życiem. — Długo tu już mieszkasz? — przerwała niezręczną ciszę. — Od jakichś ośmiu lat. Przyjechałem tu na studia, a później dostałem pracę i tak jakoś wyszło. A ty? — Noo… to będzie już jakieś dziesięć godzin – zaśmiała się. — Mieszkasz sama czy..? — Matt próbował podtrzymać rozmowę. — Przeprowadziłam się tu z Dallas razem z moim bratem.
Emma odpowiadała na pytania tyle, na ile mogła sobie pozwolić, ale postanowiła zmienić temat, żeby nie wejść na grząski grunt. — Gdzie ty mnie prowadzisz? Te ulice coraz bardziej mnie przerażają. — Spokojnie. Chodzę do tej knajpy co tydzień. Jest świetna. Nie masz się czego obawiać. — Lepiej się pospieszmy, bo zaczyna coraz bardziej sypać. — Uroki północy. Za chwilę będziemy na miejscu.
Po kolejnych dwudziestu minutach marszu znaleźli się w uroczej knajpce w stylu złotej ery Hollywood. Emmie się tutaj spodobało. Może głównie dlatego, że na zewnątrz panował dziesięciostopniowy mróz, a w środku było ciepło i przyjemnie. Zostawili płaszcze w portierni i podeszli do baru. Przyjaciół Matta jeszcze nie było, więc zamówili sobie drinki. Emma wciąż sprawdzała telefon w nadziei na jakąkolwiek wiadomość od Connora. Po ich kłótni wybiegł z mieszkania, a przecież nie znał miasta. Wiedziała, że szukanie go jest bezsensowne, bo może być dosłownie wszędzie. Właściwie to cieszyła się, że trafiła na Matta, przynajmniej będzie mogła odreagować. — Hej, żyjesz? — Matt wyrwał ją z zamyślenia. — Przepraszam, ja tylko.. — W końcu. Są. Powiedziałem ci, że są okej, ale mimo wszystko proszę, nie przestrasz się ich. — Spokojnie. — Emma wstała, żeby przywitać się z, jak sobie uświadomiła, kompletnie obcymi ludźmi. Zanim zdążyła się odezwać, poczuła wibracje w tylnej kieszeni. Dzwonił Connor. Emma bez wahania odebrała telefon i wyszła do łazienki, by w spokoju porozmawiać. Matt poczuł się nieswojo. — Cześć. Chciałem, żebyście kogoś poznali, ale najwyraźniej będziecie musieli poczekać. Usiądźcie gdzieś i coś zamówcie, a ja pójdę jej poszukać. — Poszedł znaleźć Emmę, ale nie mógł dostrzec jej w tłumie ludzi w korytarzu. Sam już nie wiedział, co robić, przecież w ogóle nie znał tej kobiety. Już miał wracać do swoich znajomych, ale Emma wyłoniła się gdzieś z końca korytarza. — Przepraszam, że tak nagle wyszłam, ale mój brat dzwonił i naprawdę musiałam odebrać. — Nic się nie stało. To co, wracasz ze mną do stolika? — Tak, jasne. — Z twoim bratem wszytko okej? — Tak. Wrócił do domu i chciał po prostu wiedzieć, gdzie jestem. — Więc Ty też już będziesz chciała się zbierać? — Nie szłam tutaj przez prawie godzinę w mrozie i śnieżycy, żeby teraz wyjść po jednym drinku. — Okej, cieszę się. No to poznaj w końcu Ashtona i Anne. — Cześć. — Miło Cię poznać. — Was też... miło poznać. — Emma próbowała się skupić na rozmowie z nowymi znajomymi, ale po głowie cały czas chodziły jej słowa Connora.