Od dawna śledziłem Twój proces Wolny i uparty. Patrzyłem uważnie, jak rany Sklejasz czczym sarkazmem.
Piękny motyl zatroskany Toczy z ustek krztę żywicy. Maści ciało brązem ciepłym, Znika w paraliżu własnym – Niedostępny, wyłączony. Ważna prawda skryta w złoty Pancerz kpiny i pogardy. Klejnot ostygł, a wraz z nim Ty.
Dziś, gdy do mnie mówisz, nie słyszę Pasji tylko dźwięki. A patrząc na Ciebie, przyjaźni Widzę mdłą pamiątkę.
Klatka
Siedzę w bezruchu jak głaz. Zmysłów dotyku nie chcę. Ich śpiew to tylko pstry fałsz. W klatce percepcji tu tkwię. Tonie horyzont i fakt. Nędzne sylwetki, Nie dam wam wiary. Klęska logiki – Woda mi ciąży. Brak mi ludzkości. Nie ma Was, Jest sam strach: Taniec kar. Może za Samo „Ja”. To nie Wodę Czuję, Lecz Pręt.
Bóg i Rycerz
Głos. Słowo Twoje gra. Mota Mną.
Dotyk Kontur ostrzy. Wciąż uderzasz w pancerz. Stoisz przy mnie Zbożnie.
Twoja cnota Spod zmęczenia szuka ognia. Rozżalenie skryte skryty wzrusza węgiel. Ożywienie przez współczucie. Rośnie serce.
Oczy spotykają oczy. Wzrok wzajemny wznieca żar – finalne iskry. Odpowiadam wreszcie na modlitwę szytą z drobnych nici zaufania i miłości. Płomień mój organizm oplótł w pełni i czci: „Kocham Cię i ufam Ci”.
[ ]
Zbudzony wracam z letargu – Kosmonauta na Ziemi. Dostrzegam ludzi i ruch swój. W końcu w domu, w całości.
Zwątpienie jeszcze powtórzy Niepewności powodzie. Nadzieja w kryzys to nasz cykl. Człowiek z wiary powstaje. To Bóg i rycerz scalony.