Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Wystawa „Płacz nad rozlanym”

Przez siedem dni wszystko było ładne

Opis

Tematem „Przez siedem dni wszystko było ładne” jest obsesyjne zakotwiczenie się na etapie idealizowanego dzieciństwa traktowane jako forma eskapistyczna. To próba opowiedzenia o poczuciu, że najbardziej wiarygodny czas już był, minął i nie da się go powielić. Że dorosłość to wejście w stan umysłu permanentnego niezadowolenia i gonienia za niedoścignionym. Wspomnienia z lat dziecięcych stają się zatem talizmanem, relikwią, kruszejącym w pamięci portalem do przestrzeni, gdzie szczęście było możliwe.

Szaro-kremowa filiżanka z fioletowym kwiatem pochodzi z kompletu kawowego z domu moich dziadków. Naczynia te towarzyszyły nam – rodzeństwu i kuzynostwu – przez całe dzieciństwo. Przewijały się podczas rodzinnych spotkań, a w dni powszednie spoglądały z wysokości półki nad zlewem. W ostatnich, ocalałych filiżankach z zestawu babcia przechowuje dziś stare guziki, rozerwane różańce, zniszczone łańcuszki czy pojedyncze, pozbawione celu śrubki.

Materiały użyte jako warstwa „rozlana” to zbiór przedmiotów-artefaktów dzieciństwa m.in.: samochód zabawkowy, fragment szkolnego dyplomu, strony z „Kaczora Donalda”, urodzinowe świeczki, pióro z motywem piłkarskim, podrabiana wersja Tamagotchi, fotografie rodzinne. Wszystkie elementy przyklejono do pasa sztucznej trawy, który przywodzić ma na myśl zielone, otwarte przestrzenie dziecięcych zabaw.

Tekst twórczy

Szukam dzieciństwa w starej pierzynie babci, wietrzącej się w oknie od południowej strony, w kolorowej spince znalezionej pod zlewem podczas sobotniego sprzątania, w plastikowym pierścionku z odpustu, któremu zadano zapomnienie, umieszczając go dawno temu w pudełku po zapałkach.

Szukam w zapachu makowca z lukrem i drożdżowej buchty, w widoku metalowej zjeżdżalni na placu zabaw, która parzyła skórę, w perkusyjnym dźwięku piłki odbijającej się od asfaltu, w smaku jasno pomarańczowej zupy pomidorowej z lanym ciastem pływającym, jak pontony, po powierzchni.

Szukam dalej w świeżo skoszonej trawie przylepiającej się do sandała, w niecierpku pospolitym ściśniętym między palcami, który pstryka (pstryka!) tak, jak dawniej. We wspomnieniu huśtawki, którą dziadek zawieszał na miesiące zimowe w drzwiach między kuchnią a sypialnią. W ekstatycznym skakaniu przez dym ogniska i uroczystym przejściu przez ogród z pełną garścią przedwcześnie zerwanego agrestu.

Szukam dzieciństwa w rysowaniu wzorów na zaparowanej szybie, w mrużeniu oczu od skrzącego się śniegu i szybszym biciu serca na widok zamarzniętych kałuż. Szukam w rozchwianym grzejniku, na którym suszą się jabłka i dojrzewa syrop cebulowy, w konkretnym miejscu przy stole, o którym zawsze się mówiło: To moje miejsce. Nie podsiadaj mnie.

Czasem mam zgubione dzieciństwo. Uciekło w stukających o zęby sezamkach, pudrowych lizakach, w trój-smaku produktów śmietankowo-truskawkowo-czekoladowych, w mleku z chlebem i cukrem, w przesłodzonej bawarce, uduchowionym łyku kawy upitej z cudzego kubka, w soku malinowym przelanym do słoika, który kładło się obok stogu siana. Nie jadam już tamtych słodyczy, nie sypię cukru do moich szklanek.

Dlaczego muszę szukać dzieciństwa? Szukam dzieciństwa, bo dorosłość mnie nie wzięła do siebie. A może też było tak: wpadłam przez próg i zorientowałam się, że dorosłości tam nie ma. Że jest za to jakaś anyżowa pustka, grejpfrutowy brak (mdlące w nadmiarze, gorzkie na końcu). Dorosłość stała się kolejną obiecanką-cacanką, a głupiemu radość. Dorośli z przeszłości – odtąd zawsze zbyt śmieszni lub zbyt smutni.

Byliśmy dziećmi i to było jasne. Dzieciństwo miało wymiar siedmiu biblijnych dni, a to, co następuje jest wyjściem poza tamte uporządkowane ramy, jest końcem ulg, od-elastycznieniem, czegoś pozabieraniem, cyklem potknięć, zgaszeniem światła. Więc szukam dzieciństwa, bo nigdy nie potrafiłam skakać w nową, głęboką wodę agresywnie i ostatecznie. Szukam dzieciństwa i tylko wtedy j e s t e m , gdy znajdę.

Fotografia: Agnieszka Sokołowska, Agnieszka Stec