Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
lato dzieje się nocą | kwartalnik

Szklane niebo nad nami

Twory
Nie lekceważ tego, co widzisz w nocy. W nocy widać lepiej i ostrzej, bo dzień człowieka rozprasza.

M. Musierowicz, „Nutria i Nerwus”

Czuł przeszywający ból w skroni i szumienie w uszach, a gdy dodatkowo świat zaczął wirować mu przed oczami, M. zdecydował się wybrać do ogrodu. Przez ostatnie noce nie spał tyle, ile jego organizm by potrzebował. Zbliżała się sesja, więc na zmianę stresował się, próbował powtarzać materiał na egzamin z analizy matematycznej oraz odreagowywał, czytając książki do późnych godzin. Czuł, że potrzebuje chwili relaksu, wyrwania się z przytłaczającego pokoju i odklejenia się od laptopa, postanowił zatem przejść się na spacer. Wybór padł na Ogród Botaniczny – magiczne miejsce z jego dzieciństwa, gdzie zabierała go babcia od strony mamy podczas powrotów ze szkoły podstawowej, kiedy przyjeżdżała w odwiedziny.
Miał nadzieję, że znajdzie chwilę wytchnienia w kameralnym otoczeniu, ale gdy przekraczał próg, zauważył, że niestety alejki oblężone zostały przez spacerowiczów. Cóż się jednak dziwić. Ten z pozoru zwykły pracujący wtorek był w końcu pierwszym prawdziwym dniem lata. Po ponad tygodniu deszczów, wiatrów i zachmurzeń, wreszcie wyszło z ukrycia długo wyczekiwane słońce, zmieniając ponure dni w nadzieję. Nie czując na sobie ciężaru kurtki czy bluzy, nawet z bólem głowy oddychało mu się lepiej. Należało jednak przyznać, że zrobiło się trochę parno.

Wkraczając w główną alejkę, pomyślał, że chociaż widok zarówno nowych jak i znanych mu już roślin działał na niego całkiem relaksująco (zwłaszcza w odrodzonej, barwnej formie), to z drugiej strony tłum ludzi go przytłaczał i sprawiał, że czuł się nieswojo. Od gwaru chciał uciec w przyrodę, więc skierował się w najdalszy zakątek ogrodu, gdzie pod rozłożystym krzewem kiedyś chował się przed babcią podczas zabaw. Usiadł wygodnie wśród korzeni cedrowego drzewa i obserwował widoczne czubki dębów z innej części parku. Wciąż pulsowały mu skronie, ale promieniejące w jego kierunku słońce działało kojąco. Nawet nie zauważył, kiedy zamknęły mu się oczy.

Obudził go dźwięk syreny karetki pogotowia pędzącej gdzieś w oddali – sen miał płytki, zatem nietrudno było wyrwać go z drzemki. Na szczęście ból głowy ustąpił. Wiedząc, że powinien wracać, żeby uczyć się do nieuchronnej sesji, z niechęcią wstał. Kierując się w stronę wyjścia, postanowił przejść się najpiękniejszą alejką – pełną lilii wodnych, gęsto rozłożonych na lśniącej tafli sadzawki. Spacerując, słuchał muzyki i widząc, jak pięknie promienie zachodzącego słońca otulają bujną przyrodę, nie mógł się powstrzymać, by nie przystanąć tuż przy stawie i odpłynąć daleko myślami, chłonąc ostatnie pocałunki słońca.
— Czy mogę zrobić ci zdjęcie? — usłyszał nagle wysoki, entuzjastyczny głos tuż przy uchu.

Tak się przestraszył, że aż potknął się o niski murek otaczający sadzawkę, nabijając sobie przy tym prawdopodobnie dużego siniaka na goleniu, a co gorsza, wypuszczając telefon z rąk wprost do wody.
— Spokojnie, nie gryzę! — zaśmiała się nieznajoma. Mówiąc to, wyciągnęła jego telefon z sadzawki i podała mu. — Trzeba to jak najszybciej rozłożyć na części, żeby porządnie wyschło.
— Dzięki — odpowiedział sucho M., biorąc pospiesznie telefon.
— Spokojnie, znam się na tym — kontynuowała dziewczyna. — A tak w ogóle, to co tu robisz? Też chciałeś pozwiedzać ogród w nocy?
— Nie, zasnąłem — przyznał się M. — W zasadzie to już będę się zbierał, właśnie wychodziłem.
— Ale… Wiesz, że bramy już zamknęli, prawda?
— Co?! — wykrzyknął M. — Jutro o ósmej mam ostatni wykład z analizy. Muszę na nim być!
— Przykro mi, ale nic z tego, mój drogi. Ogród otwierają dopiero o dziewiątej — odpowiedziała niewzruszona. — Jednak skoro widnieje przed tobą perspektywa paru bezproduktywnych godzin, to może pomógłbyś mi w robieniu zdjęć? — zapytała niewinnie i wyciągnęła do niego dłoń. — A tak w ogóle, to jestem F. Miło poznać.
— M. — przedstawił się krótko i z pustym wyrazem twarzy uścisnął podaną dłoń. — Ale czemu ty tu jesteś?
— Bo chciałam tu być. — Wzruszyła ramionami. — Praca licencjacka sama się nie zrobi, a czas upływa nieubłaganie.

M. zapatrzył się ponownie na lilie. Nie, nie może tak być. Na pewno przy kamerach jest jakiś numer do firmy ochroniarskiej. Poza tym, jak to się stało, że nikt ich nie zauważył przy zamykaniu ogrodu? Już chciał przywracać do życia przemokły telefon, kiedy F. znowu się wtrąciła.
— Nie radziłabym go włączać, możesz go całkiem zepsuć, a jak na spokojnie wyschnie, to potem będzie działał jak nowy.
— To pożycz mi swój telefon — poprosił M. — Zadzwonię do ochrony i mnie stąd wypuszczą.
— Zwariowałeś?! — oburzyła się F. — Na pewno wywalą wtedy dzisiejszych strażników z pracy. Poza tym, nawet jakbym chciała dać ci telefon, nic z tego. Rozładował się, jak na nim grałam w oczekiwaniu na zamknięcie bram — przyznała, po czym spojrzała na niego z chytrym błyskiem w oku. — To co? Pomożesz mi przy robieniu zdjęć?

M. tylko patrzył na nią oniemiały przez kilkanaście sekund, gruntownie analizując swoją obecną sytuację. Faktycznie, wizja całej nocy spędzonej samotnie i bezproduktywnie w tak pięknym miejscu nie brzmiała jak marzenie, a F. wydawała się całkiem sympatyczna i przede wszystkim nieszkodliwa. Dalej bardzo chciał jej odmówić z uwagi na obowiązki, ale w końcu była to jego jedyna szansa, by spędzić noc w Ogrodzie Botanicznym, a ona nie spuszczała z niego wzroku, cierpliwie czekając, aż się zgodzi. Pomyślał, że babcia zawsze siadała nieopodal na murku przy stawie, aby złapać oddech. On naprawdę, naprawdę za nią tęsknił, a to miejsce wiele dla nich obojga znaczyło.
— No to jak? Co powiesz, panie myślicielu?

Zgodził się, mimo że dalej z tyłu głowy kiełkowały mu różne pomysły na to, jak wydostać się z ogrodu przed otwarciem. Mógłby wtedy zdążyć na ostatni wykład z analizy, ale, faktycznie, spowodowałby kłopot ochroniarzom. Poza tym, ogród wyglądał coraz piękniej, kiedy słońce zaczęło znikać za horyzontem. Prym powoli przejmował cienki odłamek księżyca oraz gwiazdy nieśmiało błyszczące się na powierzchni granatowo-czerwonego nieba.

Obeszli więc razem cały park, fotografując florę, przy okazji rozmawiając o swoich studiach i planach na wakacje. Okazało się, że F. spontanicznie postanowiła zapisać się na wcześniejszy termin oddania pracy licencjackiej z fotografii na ASP, w ostatniej chwili zmieniając koncept jednej z prac praktycznych. Zostały jej tylko trzy dni! M. nie mieściło się to w głowie, jednak rozumiał teraz lepiej, dlaczego postanowiła tak beztrosko złamać regulamin ogrodu. Rozumiał też poziom stresu, pod wpływem którego się teraz znajdowała. Może nie pisał obecnie żadnej pracy, ale naprawdę potrzebował stypendium, a analiza matematyczna wisiała nad nim jak miecz Damoklesa. Miło było czuć się potrzebnym i przydatnym, a pomaganie F. okazało się ciekawe i zabawne. Układał liście w konkretny sposób, przyginał lekko gałęzie albo dmuchał intensywnie, wywołując sztuczny wiatr. Tym ostatnim zdołał nawet rozbawić dziewczynę.

Gdy przymierzali się do uchwycenia niecodziennego kadru w splątanych korzeniach wiśni, zaskoczyła ich gwałtowna ulewa. Szybko złożyli sprzęt, a M., który znał każdy zakątek ogrodu, zaprowadził F. do dusznej i ciasnej, a zarazem klimatycznej i pięknej szklarni.
— Muszę przyznać, że oprócz fantastycznie pięknego dnia, twoja pomoc również przyniosła mi mnóstwo inspiracji — wyznała F. i usiadła na ławeczce tuż przy araukarii brazylijskiej.
— Czym się zazwyczaj inspirujesz? — zapytał M., dosiadając się obok. Nowe doświadczenie sprawiło, że zainteresował się tym, jak wygląda życie koleżanki-artystki.
— Ciężkie pytanie teraz zadałeś — roześmiała się. — Chyba wszystkim. Życiem. Oddechem. Wiesz o czym mówię? Ty też na pewno skądś czerpiesz motywację do działania. Siłę, żeby po prostu wstać z łóżka i zmierzyć się z wyzwaniami nowego dnia.
— To prawda… — Zamyślił się na chwilę. — Ale nie potrafiłbym robić tego co ty. To znaczy… tworzyć. Rozumiem malarstwo, bo wszystko co wychodzi spod pędzla jest wynikiem zdolności malarza w łączeniu kreatywnej myśli z umiejętnościami manualnymi. Jednak fotografia jest dla mnie całkowitą zagadką. Różnica między zwykłym zdjęciem, a tym artystycznym wydaje się nieuchwytną tajemnicą, a przecież widać ją gołym okiem.
— Szczerze, nie brzmiało to jak pozytywna opinia o fotografii, ale chyba rozumiem, co masz na myśli. — F. spojrzała na niego poważnie. — Sama zostałam przyciągnięta do fotografii właśnie dzięki tej magii, którą można uchwycić na jednym obrazku podczas ułamka sekundy. Lubię tę spontaniczność, a zarazem dokładne planowanie i precyzyjną obróbkę, jakiej wymaga. Od zawsze interesowałam się też technologią, co teraz zdecydowanie działa na moją korzyść.
— Rozumiem to jako przyszły inżynier. — M. uśmiechnął się porozumiewawczo. — Może też powinienem spróbować kiedyś porobić zdjęcia tak na poważnie. A właśnie, co zamierzasz zrobić po obronie, jak już zostaniesz poważną dorosłą?
— Weź nawet nie zaczynaj…

Od słowa do słowa, tak potoczyła się rozmowa o planach — zarówno mniej, jak i bardziej poważnych. Dyskutowali zażarcie o upodobaniach (to skandal, że F. nigdy nawet nie spróbowała obejrzeć „Star Treka”), wartościach i marzeniach. M. po raz pierwszy nie został wyśmiany na wieść, że w sumie to wolałby dużo gorzej płatną pracę, ale przyczyniającą się do zmieniania świata na lepsze. Do tej pory słyszał tylko, że jest marzycielem i powinien zejść na ziemię i zostać realistą. Może i powinien, ale przynajmniej F. rozumiała, że czasami naprawdę warto jest bujać w obłokach. Niespodziewane okazje czyhają na każdym kroku. Jeszcze wczoraj nigdy by nie pomyślał, że właśnie tak spędzi noc z wtorku na środę. A jednak tu był, z nową znajomą, kryjąc się przed deszczem pod mieniącym się szklanym niebem. Uśmiechnął się w duchu, próbując nacieszyć się chwilową beztroską, wiedząc, że nie będzie trwała wiecznie.

Po dłuższej chwili przestało padać, a F. postanowiła sfotografować rośliny po deszczu. Na zewnątrz szklarni zrobiło się rześko, a nawet chłodnawo. Przyroda wyglądała jeszcze bujniej, a rośliny wydawały się niemal świecić w blasku księżyca. Rosa skrzyła się na trawie, słychać było hukanie sowy, a dwójka nowych znajomych odetchnęła głęboko magicznym powietrzem i wzięła się do pracy. Teraz już pomoc M. ograniczała się do robienia głupich min i rozpraszania artystki kolejnymi pytaniami. Jednak nie wydawało się, żeby miała coś przeciwko temu.
— Co zrobisz, kiedy w końcu złapiesz tego stopa? — drążyła F., rozglądając się wśród wielobarwnych storczyków, zupełnie innych w srebrzystym świetle księżyca niż pod ciepłym okiem słońca.
— Jak to co? — zdziwił się M. — Pojadę w nieznane i będę udawał, że jestem Kiki z „Podniebnej poczty”!
F. wybuchła śmiechem.
— Nie tak prędko, panie marzycielu. Zacznijmy od tego, że nie masz gadającego kota. Poza tym w tych czasach nikt się raczej nie zatrzyma, żeby podwieźć dziwnie podekscytowanego chłopaka w, jak to określiłeś, nieznane.
— Dziwnie podekscytowanego? — zapytał M., udając zdziwienie.

F. tylko pokręciła głową, nie kryjąc śmiechu, dodając, że taka z niego Kiki, jak z niej Totoro. Jej oburzona mina, kiedy M. posłał znaczące spojrzenie znad storczyka, świadczyła o tym, że może jednak ma szansę na wcielenie się w ulubioną bohaterkę z dzieciństwa. Noc postępowała niezauważenie, a w wirze fotografowania oboje dostawali coraz większej głupawki. Opóźniało to, co prawda, pracę, ale zdecydowanie ją również umilało. Kiedy robili ostatnie zdjęcia, niebo zaczynało szarzeć na horyzoncie. Oboje byli w pysznych humorach, jednak zmęczenie dawało o sobie powoli znać.
— Chodź, położymy się na trawie i będziemy patrzeć w gwiazdy, póki nie rozmyją się na niebie — zaproponował M. z lekkim uśmiechem na ustach.

F., zachwycona tym pomysłem, rozłożyła swój kocyk nieopodal akacji na jeszcze wilgotnej trawie i zaczęli wpatrywać się w świecące nad nimi diamenty, rozrzucone po wyblakłym granatowym aksamicie. Gdzieniegdzie widać było już obłoki powoli barwiące się na złoto i różowo, ale wciąż jeszcze mieniły się gwiazdy – aż za wyraźnie. Może była awaria prądu w mieście przez niedawne urwanie chmury? M. już nawet nie chciał zastanawiać się nad ilością nieprawdopodobnych wydarzeń zgotowanych mu tego dnia przez los.
— Co cię sprowadziło dziś do tego parku? — zapytała cicho F.
— Kiedy byłem w podstawówce i przyjeżdżała babcia, to zawsze ona odbierała mnie po zajęciach — zaczął, nie będąc pewny, dlaczego nagle jest gotowy o tym mówić. — Zaprowadzała mnie tutaj, spacerowaliśmy alejkami tak długo, aż tata nie dzwonił, zmartwiony, gdzie zniknęliśmy. Dzięki niej znam każdy kąt tego ogrodu. A pewnego dnia… po prostu odeszła, nadszedł jej czas. Dzisiaj zrozumiałem, że chyba nigdy nie przepracowałem żałoby po niej. Nie wydarzyło się nic dramatycznego, a jednak do tej pory odczuwam żal po jej śmierci, tak bardzo za nią tęsknię.

Opowiedział jej historię, z której jeszcze nikomu się nie zwierzał. Nie wiedział czemu mówi to w zasadzie obcej osobie, jednak podejrzewał, że miało to coś wspólnego z magią tej nocy. Czasami łatwiej wyrzucić z siebie trudne tematy do nieznajomej, szczególnie jeżeli poczuje się z nią połączenie już na samym początku. Obserwując niebo, przy akompaniamencie budzących się na nowy dzień ptaków, rozmawiali o doświadczeniu straty bliskich osób. F. również miała coś do powiedzenia na ten temat. Szybko też zaczęli wspólnie zastanawiać się, czemu tak dobrze im się rozmawia, a widząc, że słońce już powoli wyłania się zza murów ogrodu, zrozumieli, że nadzwyczajna noc znika wraz z blednącymi gwiazdami.

F. postanowiła, że muszą przenieść się do jej kryjówki, dzięki której udało jej się pozostać niezauważoną przez ochronę, aby mogli wyjść spokojnie po otwarciu w tłumie zwiedzających, nie wzbudzając żadnych podejrzeń. Ułożyli się wygodnie na kocu, tym razem wśród wysokich zarośli. Kwiaty wokół intensywnie pachniały, mieszając się z delikatną wonią rosy i dźwiękami intensywnie pracujących pszczół. Oboje zaczęli robić się senni, mimo że słońce zaczęło już świecić.
— Trochę boję się, co się stanie, kiedy stąd wyjdziemy — wyznał M. — Świat wygląda trochę inaczej za dnia niż pod wpływem księżyca.
— Wiem, myślałam o tym trochę, robiąc zdjęcia — wyszeptała sennie F. — Miło nam się rozmawia pod opieką gwiazd, ale piękne błyskotki mogą łatwo zamienić się w tłuczone szkło i spaść nam na głowy. Nie chcę, żeby któreś z nas straciło te chwile przez zwykłe odłamki…
— Nie rozumiem — odpowiedział zdezorientowany M., czekając na dalsze wyjaśnienie.

Kiedy jednak spojrzał w bok, okazało się, że F. już zasnęła. Nie minęło wiele czasu, aż M. również osunął się w marzenia senne podpowiadające mu dziwne obrazy wypełnione pięknie pachnącymi kwiatami, rażącym słońcem i kłującymi okruchami szkła.

Obudził się dopiero, kiedy F. szturchnęła go lekko w żebra. Okazało się, że spali dużo dłużej niż powinni i słońce wisiało już prostopadle do ziemi, a M. czuł, jak swędzi go skóra na nosie. Na pewno pożałuje później, że nie zaopatrzył się jeszcze w krem z filtrem, odstraszony deszczowym dotąd czerwcem. Szybko się zebrali i w dużo większym gronie spacerowiczów niż mogliby przypuszczać, wyszli ramię w ramię przez bramę główną ogrodu, nawet nie oglądając się na żadne rośliny. Zgodnie też zatrzymali się tuż za ogrodzeniem i spojrzeli na siebie nieco niezręcznie.
— To co robimy, panie przyszły inżynierze? — zapytała F. niepewnie.
— To znaczy? — zapytał M. nie dlatego, że nie wiedział, o czym mówi, ale dlatego, że chciał, aby to ona wypowiedziała ich obawy na głos.
— Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi — wywróciła oczami. — Musimy podjąć decyzję, albo wymieniamy się kontaktami i ryzykujemy, że jednak nie będziemy się tak dobrze dogadywać, albo pozwalamy tej nocy zostać wyjątkową już na zawsze.

Patrzyli na siebie w ciszy pełnej napięcia, dopóki nie rozproszył ich dźwięk trąbiącego samochodu z przyległej do nich ulicy.
— Nazywam się M.W. — przedstawił się.
— Nazywam się F.G. — odpowiedziała, wystawiając rękę na powitanie.

M. zignorował jej dłoń i wystawił ręce do uścisku. Kiedy się obejmowali, przemknęło mu przez myśl, że teraz bez problemu mógłby ją odnaleźć na portalu społecznościowym. Wiedział nawet, gdzie studiuje i kiedy zjawi się na uczelnię, aby obronić pracę licencjacką.
— To żegnaj lub do zobaczenia! Jadę zabarykadować się w domu i pisać pracę.
— Powodzenia! Ja postaram się zdążyć na popołudniowe zajęcia.
— Powodzenia! — rzuciła F. na odchodne i nie oglądając się za siebie, popędziła w stronę przystanku tramwajowego.

M. doskoczył do stojaków rowerowych i ruszył pędem do mieszkania. Tam wziął szybki prysznic i zjadł jeszcze szybsze śniadanie. Kiedy już w świeżych ubraniach wypadł na klatkę schodową, w jednej ręce trzymając kubek termiczny z kawą, a w drugiej torbę z laptopem, dostrzegł dźwigającą torby z zakupami postać wspinającą się po schodach ze smyczką kluczy w zębach. Prawdopodobnie była nową lokatorką przytulnego poddasza. M. jeszcze nigdy jej nie widział. Kobieta podniosła głowę i ich spojrzenia się spotkały. Zamarli oboje na ułamek sekundy, po czym, jak gdyby nigdy nic, wrócili do uprzednich czynności, każde zabiegane i pochłonięte obowiązkami życia codziennego. W ich głowach jednak kiełkował już pomysł, co zrobić z faktem, że mieszkają trzy piętra od siebie.

Tekst: Anna Drewnik, Wera Jelonek
Grafika: Maja Ziółkowska