Gdy przez całe swoje życie słuchałam różnorakich form ośmieszania kobiet i umniejsza im, czy to za pomocą żartów (przychodzi baba do lekarza, blondynka jedzie autem), czy zwykłych przekazów (matematyka jest dla chłopaków, dziewczynki są słabe), wydaje mi się całkiem naturalne, że chciałam być jak najmniej kobieca. Skoro miałam przed sobą świat nieskończonych możliwości — bycia dyrektorką, programistką, inżynierką — zestawiony ze światem bycia delikatną, słabą i uzależnioną od mężczyzn, oczywiście wolałam wybrać tę pierwszą opcję. Jasne, że skoro z dziewczyn zawsze żartowano, że tylko by patrzyły w lustro i wybierały sobie ładne ciuchy, to nie chciałam być z tym kojarzona. Nie ma się więc co dziwić, że powstała cała masa wyrażeń typu „nie jestem taka jak inne” — nikt nie chciałby być takie jak inne, skoro wszyscy w kółko je obrażają. Myślę, że to do dzisiaj jest coś co bardzo dzieli kobiety — ta niechęć do bycia postrzeganą jako kobieca i ciągła chęć rywalizacji z innymi kobietami. Jeśli jedynie 3% szefów i szefowych dużych firm to kobiety, to już na starcie ma się małe szanse, żeby się nią stać. Nie wystarczy przeskoczyć barier związanych ze swoją płcią, trzeba też „pokonać” mnóstwo kobiet, które chciałyby się znaleźć na tym miejscu.
Dlatego myślę, że w dzisiejszej dyskusji na temat feminizmu bardzo ważne jest, aby odczarować bycie kobiecą i uczynić z tego komplement, a nie obelgę. W tym kontekście nic nie jest ważniejsze niż przekonanie samych kobiet, że są wartościowe i w ich płci nie ma powodu do wstydu — nie czyni ich ona gorszymi i nie zmusza do rywalizacji z innymi dziewczynami. Wierzę, że nie ma nic bardziej feministycznego niż wspieranie innych kobiet i pomaganie im, gdy tego potrzebują. W swoim życiu sama otrzymałam dużo wsparcia od wielu mądrych i zdolnych kobiet, dlatego teraz to samo staram się przekazywać dalej. Dopóki kobiety same dla siebie nie będą bardziej wspierające i wyrozumiałe, trudno będzie na stałe wprowadzić stałe zmiany społeczne w tym zakresie.
Myślę, że jest to szczególnie ważne zagadnienie w zakresie wspierania ofiar przemocy. Według badań przeprowadzonych przez FRA (European Union Agency For Fundamental Rights) zatytułowanych “Przemoc wobec kobiet” — w badaniu na poziomie Unii Europejskiej 33% obywatelek UE doświadczyło w swoim życiu przemocy fizycznej lub seksualnej. Oznacza to, że co trzecia obywatelka Unii Europejskiej jest ofiarą różnych rodzajów przemocy. Jest to bardzo trudny z perspektywy społecznej temat, często zamiatany pod dywan i zrzucany w niepamięć. Jest to sprawa niewygodna, ponieważ ofiary najczęściej doświadczają przemocy od znanych im osób — rodziny, przełożonych, znajomych (według tego samego badania 43% kobiet doświadcza przemocy fizycznej ze strony obecnego lub byłego partnera, z kolei 32% kobiet, które doświadczyły molestowania seksualnego po ukończeniu 15 roku życia wskazało, że sprawcą był ich kolega, szef lub klient). Ogromna skala przemocy, która zresztą znacznie wzrosła w trakcie pandemii (niektóre źródła podają nawet wzrost o 50%), z pewnością onieśmiela, ponieważ wskazuje jak wiele osób spośród naszych bliskich i znajomych nie tylko doświadczyło przemocy, ale również niekiedy było jej sprawcami. Niestety, w znaczącej większości (według statystyk policyjnych z 2015 roku, aż w 92% przypadków) sprawcami przemocy domowej byli mężczyźni.
Wspominam o tym przede wszystkim dlatego, że według badań jedynie jedna trzecia ofiar przemocy ze strony partnera (33%) i jedna czwarta ofiar aktów przemocy ze strony innych osób (26%) po najpoważniejszych przypadkach przemocy kontaktowała się z policją lub inną organizacją wspierającą ofiary przestępstw. Wynikać to może z wielu różnych czynników — strachu o losy swojej rodziny, braku niezależności finansowej, ale również, co jest moim zdaniem szczególnie istotne w kontekście tego o czym wcześniej pisałam — strachu przed stygmatyzacją społeczną. W moich oczach wspieranie kobiet to nie tylko programy zachęcające je do studiowania na politechnikach, czy parytety w Sejmie, ale również, a może przede wszystkim — ich ochrona przed przemocą. Według wspomnianych już policyjnych statystyk, aż 71% ofiar przemocy domowej to kobiety. Bycie ofiarą przemocy (szczególnie domowej) wiąże się z silnym poczuciem wstydu, które społeczeństwo często potęguje poprzez stygmatyzację i ocenianie ofiar („dlaczego się nie broniła”, „pewnie sobie zasłużyła”), a czasem również rodzaj społecznej zgody na zachowania tego typu (nawet przez żarty, takie jak: „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”, „jeśli idziesz do kobiety, nie zapomnij bata”). Właśnie dlatego tak ważnym jest wspieranie kobiet (oczywiście nie tylko ich, ale poprzez wspomnianą skalę tego zjawiska to na nich tu się skupiam), szczególnie w sytuacjach, gdy doświadczają one przemocy. Wierzę, że pomaganie kobietom, zachęcanie ich do sięgnięcia po pomoc, a także bronienie ich w kryzysowych sytuacjach, gdy same nie są w stanie tego zrobić, jest jednym z kluczowych budulców feminizmu i powinno stanowić jego filar. Trudno jest mi wyobrazić sobie coś bardziej feministycznego niż wzmacnianie kobiet w przekonaniu, że mają prawo do godnego życia bez przemocy i pomaganie im w osiąganiu tego celu.