Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Artykuły: Publicystyka

Filmy, które przekroczyły granice – podsumowanie 27. Kina na Granicy

„Przybysz z ciemności”

(„Příchozí z temnot”, reż. Jan S. Kolár, 1921)

Festiwal Kino na Granicy to rzeczywiście wydarzenie niezwykłe i chyba nie ma na to lepszego dowodu od seansu inaugurującego tegoroczną, dwudziestą siódmą odsłonę wydarzenia. Na tę okazję wybrano film nieoczywisty – czechosłowacki film niemy z 1921 roku. Wyobrażam sobie, że możliwość zobaczenia stuletniego obrazu w tłumie setek innych widzów nie dla każdego brzmi ekscytująco, dlatego organizatorzy zadbali o pojawienie się gościa specjalnego, który miał projekcję uatrakcyjnić: w roli tapera wystąpił sam Leszek Możdżer.

„Przybysz z ciemności” opowiada historię młodego małżeństwa, Bohdana i Dagmar Dražickich, które wchodzi w posiadanie tajemniczej księgi należącej niegdyś do alchemika. Zafascynowany wiedzą tajemną mężczyzna rozpoczyna lekturę; odkrywa, że jedna ze zniszczonych wież zamku, w którym mieszka para, skrywa sekretną komnatę. Po przybyciu na miejsce Bohdan znajduje uśpione ciało mężczyzny wraz instrukcją, w jaki sposób przywrócić go do życia. Eksperyment udaje się, a tajemniczy człowiek okazuje się przodkiem Bohdana, który prawie pięćset lat wcześniej został oszukany przez alchemika.

„Przybysz z ciemności” nie tylko opowiadaną historią, ale też stylistyką bardzo przypomina filmy niemieckiego ekspresjonizmu lat 20. Elementy fantastyczne – somnambulicy, zaklęcia i życiodajne eliksiry – odgrywają tu główną rolę, wszystko zaś rozgrywa się w średniowiecznym zamczysku i otaczających go lasach. Scenografia nie jest tu może tak abstrakcyjna jak w „Gabinecie doktora Caligari” czy baśniowa jak w „Nosferatu”, jednak skutecznie buduje atmosferę niesamowitości, jak gdyby całość rozgrywała się poza czasem i przestrzenią.

Choć film bardzo mi się podobał – nie tylko w kategoriach ciekawostki – projekcja zachwyciła mnie z innego powodu. Krakowskie kina studyjne od czasu do czasu organizują specjalne projekcje filmów niemych z muzyką wykonywaną na żywo. Sam nigdy na takiej nie byłem i obawiam się, że po inauguracji tegorocznego Kina na Granicy żaden tego typu seans nie zrobi już na mnie takiego wrażenia. Leszek Możdżer, jeden z czołowych polskich jazzmanów, w czasie trwania filmu improwizował akompaniament muzyczny na dwóch fortepianach: jednym klasycznym steinwayu i drugim, specjalnie zmodyfikowanym fortepianie dekafonicznym. Dźwiękowy krajobraz Możdżera nawiązywał do charakterystycznego stylu kinowych taperów, łącząc go jednak ze nowoczesną muzyką atonalną, a nawet eksperymentalną. Fortepiany strojone były w zupełnie różnych skalach, jednak wirtuozeria Możdżera sprawiła, że zamiast jeżyć włos na głowie, „gryzące się” współbrzmienia jedynie potęgowały atmosferę grozy i niesamowitości.

Jestem prawie pewien, że seansu podobnego do „Przybysza z ciemności” nie doświadczę już nigdy, i to nie tylko ze względu na wspaniałą oprawę muzyczną. Mroczna historia, choć z dzisiejszej perspektywy raczej bawi niż budzi grozę, wciąż stanowi świetną rozrywkę nie tylko dla osób interesujących się filmem niemym – co w czasie inauguracji 27. edycji Kina na Granicy pokazały entuzjastyczne reakcje ponadtrzytysięcznej widowni.

„Jeszcze nie jestem tym, kim bym chciała”

(„Ještě nejsem, kým chci být”, reż. Klára Tasovská, 2024)

Czy pokaz slajdów może być filmem? Więcej, czy pokaz slajdów może być filmem wciągającym, nieoczywistym, dynamicznym? Dokument Kláry Tasovskiej udowadnia, że tak. „Jeszcze nie jestem tym, kim bym chciała” opowiada historię czeskiej fotografki Libuše Jarcovjákovej poprzez jej własne fotografie i dzienniki. W czasie dziewięćdziesięciu minut reżyserka przeprowadza nas przez życie artystki, począwszy od pracy w praskiej fabryce w latach 60., przez podróże do Tokio i Berlina Wschodniego, aż do upadku żelaznej kurtyny.

Film składa się w całości ze zdjęć, mimo to twórcom udało się wprawić prace fotografki w ruch. To w dużej mierze zasługa współpracy z samą artystką, która udostępniła reżyserce i montażyście swoje prywatne archiwa. Dzięki temu w filmie znalazły się zdjęcia nieudane, prześwietlone czy rozmazane, na które nie byłoby miejsca w galerii sztuki. Tutaj takie „kiepskie” fotografie pełnią ważną rolę, bowiem, ułożone w odpowiedniej kolejności, dają widzowi iluzję ruchu. Dość powiedzieć, że jednym z obrazów, jakie zapadły mi w pamięć jest seria zdjęć karalucha poruszającego się po stole; nakładane na siebie fotografie przedstawiające kolejne etapy ruchu przypominają „przeskakującą” animację poklatkową, która razem z kreatywną oprawą dźwiękową daje interesujący rezultat.

No właśnie, oprawa dźwiękowa pełni w filmie rolę niewiele mniejszą od samych zdjęć. Twórcy postarali się, aby każdej scenie towarzyszył bogaty krajobraz dźwięków – od kichnięć, po huk silników samolotu – dzięki czemu widz ma wrażenie przebywania w miejscach fotografowanych przez Libuše. W sesji Q&A, która miała miejsce po projekcji, reżyserka zaznaczyła, że ekipa dźwiękowa zadbała o autentyczność użytych efektów; wyjątkiem jest muzyka, na którą składają się przygotowane specjalnie do filmu remiksy piosenek z młodości Libuše. Wszystko to daje nietypową, bardzo charakterystyczną i immersyjną mieszankę.

Ważnym motywem przewijającym się przez cały dorobek fotografki są autoportrety. Twórcy filmu chętnie korzystali z nowatorskich wówczas selfie Libuše, nieraz przedstawiających artystkę w sytuacjach kryzysu, żałoby, niemocy… Podobizny te, choć często nieestetyczne, robione w pośpiechu, tworzą obraz Libuše jako osoby autentycznej, buntowniczej i odważnej. To moim zdaniem największa siła „Jeszcze nie jestem tym, kim bym chciała” – historia, jaką opowiada film, to nie epos o zdjętym z piedestału Artyście, to surowy, a jednocześnie piękny zapis życia niepozbawionego wad człowieka. Mówiąc o Libuše Jarcovjákovej reżyserka ze śmiechem wspomniała słowa, które usłyszała od artystki w czasie pracy nad filmem: „Nie usuwaj żadnych zdjęć, nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś będzie chciał zrobić o tobie film”.

„Wśród nocnej ciszy”

Wśród nocnej ciszy (1978) - Filmweb
(reż. Tadeusz Chmielewski, 1978)

Polska kinematografia rzadko kojarzy się z kinem gatunkowym. To przede wszystkim dramaty, nieraz komedie obyczajowe... I chociaż w ostatnich latach rodzimi twórcy coraz chętniej sięgają choćby po horrory czy westerny, tego typu filmy wciąż stanowią kroplę w morzu polskiego kina. Dlatego wybierając się na „Wśród nocnej ciszy”, rasowy kryminał sprzed prawie pół wieku, nie miałem zbyt wygórowanych oczekiwań – wyszedłem z założenia, że gdyby był to kryminał udany, zwyczajnie bym o nim usłyszał. Jak bardzo się myliłem! Dzieło w reżyserii Tadeusza Chmielewskiego nie tylko bardzo mi się podobało, ale wręcz szturmem wbiło się do czołówki moich ulubionych polskich filmów sprzed transformacji (nie widziałem ich może wiele, ale tylko dlatego, że w ogóle za nimi nie przepadam...).

„Wśród nocnej ciszy” rozpoczyna się obiecująco, choć nie bardzo oryginalnie: ot, w Bydgoszczy dwudziestolecia międzywojennego zbliża się Boże Narodzenie, radosny nastrój niweczy jednak seryjny morderca chłopców, którego modus operandi jest strzał z pistoletu w głowę i drewniana zabawka pozostawiana na miejscu zbrodni. Z ramienia policji sprawą bez powodzenia zajmuje się komisarz Teofil Herman, własne śledztwo rozpoczyna także jego bystry syn, Wiktor, który w odnalezieniu sprawcy widzi nadzieję na naprawę relacji z surowym ojcem. Klarowny punkt wyjścia w tym przypadku nie oznacza przewidywalnej fabuły – choć właściwie przez ponad połowę długości filmu akcja rozwija się raczej bez zaskoczeń, końcówka gwarantuje prawdziwą jazdę bez trzymanki, nawet dla miłośników gatunku.

Mimo to uważam, że to nie sama intryga kryminalna stanowi w „Wśród nocnej ciszy” danie główne, a biorący w niej udział bohaterowie. Relacja międy ojcem a synem rozwija się w sposób naturalny, a dynamika ekranowa Tomasza Zaliwskiego i Piotra Łysaka oraz ich, może już niedzisiejsze, bardzo ekspresyjne aktorstwo, sprawiają, że więź tej dwójki staje się tematem niemal każdej sceny filmu. Reżyser nie pozostaje w tym konflikcie całkowicie obiektywny. Początkowo historię oglądamy oczami Wiktora, młodego, ambitnego chłopca, jednak w miarę jak na jaw wychodzą nowe fakty, a atmosfera staje się coraz bardziej mroczna, kamera przybiera punkt widzenia zgorzkniałego policyjnego wygi. To nie tylko ciekawy zabieg narracyjny nadający światu przedstawionemu odcienie szarości, ale też genialny sposób na pogłębienie psychologii obu postaci – odbiorca towarzyszy każdemu z bohaterów wystarczająco długo, aby poznać i zrozumieć ich światopoglądy i sposób, w jaki widzą siebie nawzajem.

„Wśród nocnej ciszy” to film, któremu zdecydowanie warto dać szansę. Nie jest to może pozycja, która w repertuarze Kina na Granicy sposobała mi się najbardziej, ale z całą pewnością to ona najbardziej mnie zaskoczyła. Wchodząc na salę spodziewałem się obejrzeć przewidywalny kryminalik ze sztampową intrygą, dostałem zaś „zapomniany” klasyk polskiego kina: film nieprzewidywalny, nieszablonowy, pełen rozwiniętych, niejednoznacznych moralnie bohaterów, który rozgrzeje atmosferę nie tylko w zimowy wieczór.

„Prezydentka”

Ms. President
(Prezidentka, reż. Marek Šulík, 2024)

„Prezydentka” to dokument, który przybliża postać Zuzany Čaputovej, pierwszej kobiety na stanowisku prezydenta Słowacji. Film Marka Šulíka rejestruje przebieg jej kadencji, ukazując kulisy najważniejszych momentów słowackiej sceny politycznej. Dzięki zestawieniu kontekstów medialnych z bliskimi ujęciami i szczerymi wypowiedziami samej Čaputovej oraz jej współpracowników, otrzymujemy wyjątkowy portret liderki, która mierzy się zarówno z politycznymi wyzwaniami, jak i osobistymi tragediami.

Film skutecznie kreśli obraz Čaputovej jako liderki otwartej, liberalnej i oddanej swojej misji. Choć jej kadencja obfitowała w kryzysy, od spraw korupcyjnych w rządzie po napięcia międzynarodowe, takie jak napaść Rosji na Ukrainę, prezydentka nie porzuciła prób przywrócenia zaufania obywateli do polityków. Z zaangażowaniem zabiegała o bezpieczeństwo wszystkich mieszkańców, modernizację prawa oraz ochronę praw kobiet i mniejszości. Šulík nie unika trudnych tematów: pokazuje nagonkę medialną i groźby, które finalnie wpłynęły na decyzję Čaputovej o nieubieganiu się o reelekcję, mimo dużego poparcia społecznego.

Dokument z powodzeniem balansuje między emocjonalnymi fragmentami a wydarzeniami o dużym znaczeniu publicznym, nie naruszając jednak prywatności bohaterki. Dzięki temu widzowie towarzyszą prezydentce w kluczowych chwilach bez poczucia podglądactwa jej prywatnego życia.

Zakończenie dokumentu ukazuje pierwsze zmiany w administracji. Przed napisami końcowymi widzowie poznają statystyczne zestawienie osiągnięć Čaputovej, które wzmacnia obraz jej kadencji jako przełomowej. Film pozostawia jednak słodko-gorzki posmak – wartości, które reprezentowała, nie będą kontynuowane przez jej następcę. A jednak jej postawa, determinacja i wizja mogą stać się impulsem do zmian – nie tylko na Słowacji.

„Fale”

Vlny (2024) | Galeria - Plakaty | FilmBooster.pl
(Vlny, reż. Jiří Mádl, 2024)

Nieczęsto zdarza się, by film historyczny był tak bliski współczesnemu widzowi. Jeszcze rzadziej, by opowiadając o przeszłości, używał języka, który dotrze zarówno do tych, którzy przeżyli tamte wydarzenia, jak i do młodszej generacji, jak czyni to Jiří Mádl w „Falach”.

Akcja filmu rozgrywa się w Czechosłowacji w przełomowych latach 1967–1968. Praska Wiosna, liberalizacja reżimu, a potem brutalna interwencja wojsk Układu Warszawskiego to historia, która dla każdego Czecha i Słowaka nie wymaga przypomnienia. Bohaterowie filmu Mádla są w samym środku tych wydarzeń. Film nie idealizuje ich, a wręcz uczłowiecza pokazując ich lęki, impulsywność, ale i ogromną determinację, która zostaje brutalnie skonfrontowana z rzeczywistością. Dziennikarze sekcji międzynarodowej czechosłowackiego radia decydują się zakłócić oficjalny przekaz, przejmując fale i nadając niezależne wiadomości. Oparta na faktach historia staje się przekazem mediów dla obywateli: „Jesteśmy z wami”.

Mádl unika patosu. Muzyka zarówno z epoki (hity lat 60.), jak i współczesna kompozycja Ewy Farny zatytułowana tak samo jak film, pełni funkcję komentarza do akcji. Szczególnie uderzające są sceny protestów studenckich, doniesienia o zabitych cywilach i wjazd czołgów do miasta, w których przedstawieniu wykorzystano nagrania archiwalne. Choć „Fale” zakorzenione są w konkretnym momencie historycznym, pozostają wciąż aktualne. W interpretacji wielu twórców, szczególnie ze Słowacji, film stanowi komentarz do obecnej sytuacji politycznej w regionie.

„Fale” to film wielowarstwowy, formalnie świadomy i politycznie wyraźny, ale nienachalny. Jiří Mádl pokazuje, że kino może nie tylko opowiadać historię, ale też być jej uczestnikiem. Może być nadajnikiem. Może wzmacniać głos, który próbuje zostać zagłuszony.