Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Artykuły: Twory

Spacer po niczyich wspomnieniach

Przechodząc siódmą już alejką między kartonami jawiącymi się po horyzont niczym labirynt, w które ktoś bezpardonowo zgarnął całe życie nikomu tu nieznanej osoby – ogarnia mnie dziwne uczucie. Swoim kształtem przypomina trochę nostalgię, zamgloną figurę o delikatnych, aczkolwiek nieregularnych brzegach, a trochę złość, wbijającą w tę pierwszą swoje ostre krawędzie.

W kartonach jest absolutnie wszystko.

Na mrozie, w lekkiej mgle, na przypadkowym targu staroci gdzieś w podejrzanych, zazwyczaj martwych zakamarkach miasta, poznaję osobę, która tak beznamiętnie została obdarta z intymności.

W pierwszym kartonie, pomiędzy siedmioma na wpół zużytymi flakonami duszących zapachem perfum i dwoma puszkami po ciastkach pełnymi guzików najróżniejszych kształtów i kolorów, moją uwagę zwraca niezliczona ilość pudełek z zapałkami. Ich opakowania kreślą mapę kilkudziesięciu odwiedzonych przez tę osobę miejsc na całym świecie.

Kolejne trzy kartony przeglądam dość pobieżnie, są w nich książki po niemiecku, francusku, hiszpańsku oraz w języku, którego nie jestem w stanie zidentyfikować.

Piąty i szósty karton sprawiają, że w mojej duszy coś jakby pęka. Pożółkłe listy, ogrom listów związanych w kilka plików bordowymi, wystrzępionymi na brzegach wstążkami. A wszystkie zaadresowane z wybitną dbałością o każdą literę – Gertrude Mayer. Adresu brak.

Kilka następnych pudeł to przeróżnej postaci szkło, kryształy i porcelana, od niechcenia poprzekładane podartymi gazetami. Doniczki, kieliszki, szklanki, talerze, filiżanki, imbryk, ogromna waza i zagubiona w tym wszystkim maskotka, mały bury niedźwiadek z różową kokardą przy uchu, sztruksową zieloną łatką na brzuchu i pomarańczową na lewej nodze.

Snując się między kartonami, pogrążona w swoich myślach sięgam raz za razem po jakąś rzecz, aby przelotnie ją oglądnąć i odłożyć na swoje przypadkowe miejsce – rzeźbiony w ciemnym, spękanym drewnie słoń, stłuczone lustro w złotej ramie, rozpadający się wachlarz z ażurowej tkaniny. Na dłużej zatrzymuję się tylko przy czarno-białej fotografii umieszczonej w skromnej, owalnej ramce. Spogląda na mnie delikatnie uśmiechnięta, dwudziestoparoletnia brunetka ubrana w elegancki żakiet i lekko przekrzywiony w lewo kapelusz. Jej włosy są upięte w nisko, a na szyi ma długi łańcuszek z jedną, dużą, nieregularną perłą. Na odwrocie ramki, ponownie z dbałością o każdą literę, ta sama ręka, która zaadresowała setki kopert, napisała – Gertrude, 17 V 1947.

Zamyślona odkładam ramkę i prosząc o wycenę dwóch tkanych z mgły i koronki filiżanek oraz zapałek z ręcznie malowaną panoramą gór, pytam z nadzieją, choć bez przekonania:

– Skąd te wszystkie skarby?

– Nie wiem – odpowiada znudzony pan – chyba gdzieś z Austrii…