Doskonale pamiętam pierwszą z recenzji tego typu. Rzuciłam wtedy:
Natura dała człowiekowi jeden język, ale dwoje uszu.
Zachwycałam się powierzchownym pięknem tego zdania i wręczyłam sobie mentalną odznakę Przykładnej Studentki Dziennikarstwa UWr. Dzisiaj patrzę na nie inaczej, ozięblej. Jakby został we mnie tylko nikły cień dawnej ekscytacji i wiary w to, że słuchanie cokolwiek dla nas znaczy. Dzisiaj rzucam:
Natura dała człowiekowi jeden język i dwoje uszu, jednak język naturze ani słowa, a i uszy jakby nieczułe na muzykę dookoła.
Dzisiaj wzbiera we mnie bunt i przerażenie. Przechadzam się Parkiem Jordana, a wraz ze mną przechadza się ambient Aurory Borealis. Choruję na brzmieniową dezintegrację. Popadam w chandrę i patetyczne tony. Rzucam swoimi „gorącymi przemyśleniami” w was, mając nadzieję, że ten gniew przywróci kontakt z Najwyższym Kompozytorem. Wybaczcie czytelniczki/czytelnicy/osoby czytelnicze. Pozostał mi już tylko gniew.
Co się z nami stało? Czym jest ta brzmieniowa ułuda, w którą popadliśmy, a która objawia się stałym wysiedlaniem dźwięków z ich naturalnego habitatu ? Czy to wypadkowa lat pielęgnowania playlist na każdy nastrój? A może ubierania chwil w teledyskowe klisze? Może to kolektywna halucynacja rzeczywistości i oznaka palącej potrzeby personalizacji doświadczeń wszelkich? Może.
Halo Ziemia! Gdzie jesteś?!
Karzesz mnie ciszą, a ja nie mam już siły na uważność. Tworzę sobie nauszny azyl, portal do odległych sonoświatów, gdzie dźwięk rozchodzi się rozkosznie i nie zakłóca go ryk tej BMki, co to szósty raz mija to samo skrzyżowanie. To środowisko hi-fi, do którego uciekam przed przygnębiającym lo-fi. Moje sacrum i profanum. Środowisko, które nie istnieje.
Z przygnębiającego strumienia świadomości wyciąga mnie dobry druh – selekcjoner muzycznego contentu, co to zna moje gusta lepiej niż mama, tata, siostra czy zmyślony przyjaciel. Przystrojony w czerń i zieleń, podsuwa pod nos skrzące zawiniątko na świecącym prostokącie.
— To dla Ciebie — mówi. — Patrz jakie ładne. Dla Ciebie to znalazłem. TYLKO dla Ciebie.
A ja, regularnie dająca się robić na takie tanie sztuczki, zasłuchuję się w podarunku. Wtem...szok, niedowierzanie!
— Jakie to ładne Panie Spotify! Kogo to?
A Pan Spotify na to, że artysta zowi się NATURE i że to pierwszy raz, gdy na siebie wpadamy. Cóż za piękne zrządzenie losu. Albo zrzędzenie losu, jak kto woli.
Cicha Artystka Wszechczasów
Przyszła niespodziewanie, pod płaszczykiem nowego utworu ukochanej AURORY (tym razem nie Borealis a Aksnes) i zawładnęła moim muzycznym życiem. Najpierw na dobę, potem na dobre. Skubana zadomowiła się w umyśle i żyje tam dostatnie rent free. Śmieje się dźwięcznie chmarą cykad, a czasem płacze ze mną w rytm kropelek Amazońskiej Puszczy. Tańczy, śpiewa, faluje na wietrze. Słowem – żyje.
Projekt feat. NATURE żyje ze mną w przemiłej symbiozie. Odnalazł mnie w idealnej chwili manii, kiedy to wiara w cokolwiek i kogokolwiek znacząco zbladła. Wszystko, dzięki jakże prostej, acz jak genialnej współpracy muzyków z ich największą inspiracją – z naturą. Inicjatywa Sounds Right, stojąca za koncepcją feat. NATURE, postanowiła uhonorować naturę i uznać ją za pełnoprawną artystkę w kanonie Spotify. Odtąd natura pobierać będzie honorarium autorskie za swe ponadczasowe dzieła i będzie miała szansę kolaborować ze znamienitymi twarzami rynku fonograficznego. Wystąpiła już u boku Davida Bowie, Ellie Goulding, London Grammar, UMI i V, Toma Walkera czy wspomnianej AURORY. Dorzuciła od siebie hipnotyzujące dźwięki fauny i flory, które to za sprawą odsłuchań na platformie mają szansę zarabiać na swój dobrostan. Pięćdziesiąt procent tantiem za odsłuchy playlisty feat. NATURE trafia bowiem do fundacji EarthPercent, zajmującej się ochroną środowiska naturalnego na całym świecie.
Ten odsłuch to cudowne utulenie, ale i groźba wisząca w zbyt gęstym powietrzu. Nic bowiem nie napawa mnie lękiem tak silnym, jak zdanie sobie sprawy z własnej bezradności. Uciekając w akustyczne azyle i zagłębiając się w piękno ich dźwiękobrazu, zapadłam na zupełnie nową chorobę – ulotność. Cóż z tego, że dzisiaj zachwycam się cyfrowym zapisem Amazońskiej Puszczy, jeśli może nie być mi dane usłyszeć jej w pełnej krasie? Czy te ptaki, które rozchmurzają mi dzień, będą żyły za dekadę? Za dwie? A czy ten potok, którego słucham w zaciszu krakowskiej kamienicy, właśnie wysycha?
Każdego dnia bezpowrotnie żegnamy gatunki zwierząt i roślin. Słuchając utworów zebranych w katalogu feat. NATURE, mamy jednak szansę przyczynić się do poprawienia kondycji choćby skrawka Ziemi. Nie zmarnujmy tej szansy i bądźmy dzisiaj wrażliwi na JEJ muzykę. Miejmy odwagę, by o NIEJ mówić, miejmy wrażliwość, by JEJ słuchać. Najlepiej ze zrozumieniem. Może dzięki temu unikniemy wsłuchiwania się w cyfrowe cmentarzyska fonosfer.
Może i tylko może.
Natura dała człowiekowi jeden język, ale dwoje uszu.
Zachwycałam się powierzchownym pięknem tego zdania i wręczyłam sobie mentalną odznakę Przykładnej Studentki Dziennikarstwa UWr. Dzisiaj patrzę na nie inaczej, ozięblej. Jakby został we mnie tylko nikły cień dawnej ekscytacji i wiary w to, że słuchanie cokolwiek dla nas znaczy. Dzisiaj rzucam:
Natura dała człowiekowi jeden język i dwoje uszu, jednak język naturze ani słowa, a i uszy jakby nieczułe na muzykę dookoła.
Dzisiaj wzbiera we mnie bunt i przerażenie. Przechadzam się Parkiem Jordana, a wraz ze mną przechadza się ambient Aurory Borealis. Choruję na brzmieniową dezintegrację. Popadam w chandrę i patetyczne tony. Rzucam swoimi „gorącymi przemyśleniami” w was, mając nadzieję, że ten gniew przywróci kontakt z Najwyższym Kompozytorem. Wybaczcie czytelniczki/czytelnicy/osoby czytelnicze. Pozostał mi już tylko gniew.
Co się z nami stało? Czym jest ta brzmieniowa ułuda, w którą popadliśmy, a która objawia się stałym wysiedlaniem dźwięków z ich naturalnego habitatu ? Czy to wypadkowa lat pielęgnowania playlist na każdy nastrój? A może ubierania chwil w teledyskowe klisze? Może to kolektywna halucynacja rzeczywistości i oznaka palącej potrzeby personalizacji doświadczeń wszelkich? Może.
Halo Ziemia! Gdzie jesteś?!
Karzesz mnie ciszą, a ja nie mam już siły na uważność. Tworzę sobie nauszny azyl, portal do odległych sonoświatów, gdzie dźwięk rozchodzi się rozkosznie i nie zakłóca go ryk tej BMki, co to szósty raz mija to samo skrzyżowanie. To środowisko hi-fi, do którego uciekam przed przygnębiającym lo-fi. Moje sacrum i profanum. Środowisko, które nie istnieje.
Z przygnębiającego strumienia świadomości wyciąga mnie dobry druh – selekcjoner muzycznego contentu, co to zna moje gusta lepiej niż mama, tata, siostra czy zmyślony przyjaciel. Przystrojony w czerń i zieleń, podsuwa pod nos skrzące zawiniątko na świecącym prostokącie.
— To dla Ciebie — mówi. — Patrz jakie ładne. Dla Ciebie to znalazłem. TYLKO dla Ciebie.
A ja, regularnie dająca się robić na takie tanie sztuczki, zasłuchuję się w podarunku. Wtem...szok, niedowierzanie!
— Jakie to ładne Panie Spotify! Kogo to?
A Pan Spotify na to, że artysta zowi się NATURE i że to pierwszy raz, gdy na siebie wpadamy. Cóż za piękne zrządzenie losu. Albo zrzędzenie losu, jak kto woli.
Cicha Artystka Wszechczasów
Przyszła niespodziewanie, pod płaszczykiem nowego utworu ukochanej AURORY (tym razem nie Borealis a Aksnes) i zawładnęła moim muzycznym życiem. Najpierw na dobę, potem na dobre. Skubana zadomowiła się w umyśle i żyje tam dostatnie rent free. Śmieje się dźwięcznie chmarą cykad, a czasem płacze ze mną w rytm kropelek Amazońskiej Puszczy. Tańczy, śpiewa, faluje na wietrze. Słowem – żyje.
Projekt feat. NATURE żyje ze mną w przemiłej symbiozie. Odnalazł mnie w idealnej chwili manii, kiedy to wiara w cokolwiek i kogokolwiek znacząco zbladła. Wszystko, dzięki jakże prostej, acz jak genialnej współpracy muzyków z ich największą inspiracją – z naturą. Inicjatywa Sounds Right, stojąca za koncepcją feat. NATURE, postanowiła uhonorować naturę i uznać ją za pełnoprawną artystkę w kanonie Spotify. Odtąd natura pobierać będzie honorarium autorskie za swe ponadczasowe dzieła i będzie miała szansę kolaborować ze znamienitymi twarzami rynku fonograficznego. Wystąpiła już u boku Davida Bowie, Ellie Goulding, London Grammar, UMI i V, Toma Walkera czy wspomnianej AURORY. Dorzuciła od siebie hipnotyzujące dźwięki fauny i flory, które to za sprawą odsłuchań na platformie mają szansę zarabiać na swój dobrostan. Pięćdziesiąt procent tantiem za odsłuchy playlisty feat. NATURE trafia bowiem do fundacji EarthPercent, zajmującej się ochroną środowiska naturalnego na całym świecie.
Ten odsłuch to cudowne utulenie, ale i groźba wisząca w zbyt gęstym powietrzu. Nic bowiem nie napawa mnie lękiem tak silnym, jak zdanie sobie sprawy z własnej bezradności. Uciekając w akustyczne azyle i zagłębiając się w piękno ich dźwiękobrazu, zapadłam na zupełnie nową chorobę – ulotność. Cóż z tego, że dzisiaj zachwycam się cyfrowym zapisem Amazońskiej Puszczy, jeśli może nie być mi dane usłyszeć jej w pełnej krasie? Czy te ptaki, które rozchmurzają mi dzień, będą żyły za dekadę? Za dwie? A czy ten potok, którego słucham w zaciszu krakowskiej kamienicy, właśnie wysycha?
Każdego dnia bezpowrotnie żegnamy gatunki zwierząt i roślin. Słuchając utworów zebranych w katalogu feat. NATURE, mamy jednak szansę przyczynić się do poprawienia kondycji choćby skrawka Ziemi. Nie zmarnujmy tej szansy i bądźmy dzisiaj wrażliwi na JEJ muzykę. Miejmy odwagę, by o NIEJ mówić, miejmy wrażliwość, by JEJ słuchać. Najlepiej ze zrozumieniem. Może dzięki temu unikniemy wsłuchiwania się w cyfrowe cmentarzyska fonosfer.
Może i tylko może.