Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
niepokoje do wynajęcia | kwartalnik

Zapraszam do środka. Tylko butów nie zdejmuj, bo tu pełno zakurzonych strachów.

Spojrzenia
Puk, puk – strach puka do drzwi. Otwiera mu odwaga, a tam… nikogo nie ma.

Jacek Walkiewicz

Akcja-integracja!

„Sorry, nie mogę iść z Wami, mam dużo nauki. No dobra, tak naprawdę zwyczajnie nie chcę. Ale przysięgam, nie dlatego, że kogoś nie lubię. Po prostu jest już późno, ciemno i jedyne, czego chcę po całym dniu to ciszy, jedzenia i filmu, bo moja bateryjka społeczna już ledwo zipie. Naprawdę chcę być częścią tej czy innej grupy i mieć dobry kontakt z ludźmi. Chcę równocześnie zrozumienia, że to nie zawsze jest takie proste. Najłatwiej integruje mi się podczas codziennych działań, a nie wyjścia na piwo – to zbyt intensywne. Ale serio, lubię Was i nie chcę być niewidzialna.”

Pamiętam dobrze początki studiów. Czekałam na wykład, opierając się o kaloryfer. Niemal 200 osób na wąskim korytarzu. Wszyscy dookoła wydawali się tacy głośni, każdy z kimś rozmawiał, a ja zastanawiałam się, jak to możliwe, że każdy już zdążył kogoś poznać. I wtedy podeszła do mnie G. i jak gdyby nigdy nic zaczęła ze mną rozmawiać. Krótko, ale wystarczyło. Po chwili odeszła, zbierając się do wejścia na salę, a ja zostałam z wichurą myśli. „Dlaczego ona do mnie podeszła? Dlaczego zaczęła ze mną rozmawiać? Czy to znaczy, że mam już kogoś znajomego na tych studiach? To... to chyba ...fajnie”. Było to intensywne doświadczenie, ale bardzo pozytywne. Dzięki niemu zyskałam jedną z osób, które pomogły mi przejść lżej przez studia. G. zabrała mnie raz na spotkanie ze studentami z programu Erasmus. Ja, nie znająca tam nikogo, szykująca się do mówienia w obcym języku jak do bitwy – poszłam. I wspominam to dobrze! Do dzisiaj (raz na jakiś czas, ale jednak!) mam kontakt z dziewczyną poznaną wtedy. No i jeszcze jedno wydarzenie z G., nieco większego kalibru, czyli wakacje we Włoszech. W ciągu tygodnia spędzonego tam pokonałam tyle barier, ile chyba jeszcze nigdy w życiu. Jasne, że po powrocie musiałam się regenerować społecznie przez jakiś czas, ale wiedziałam, że to było absolutnie tego warte.

Otworzyłaś mnie na świat.

Jak przeżyć studia i nie zwariować?

Nowe miejsce, nowi ludzie. Mnóstwo ludzi. A tak, jakby nie było prawie nikogo. Pierwszym światełkiem w tym tunelu była G., ale potem jakoś tak długo, długo nikt. Oczywiście, poznałam wiele miłych osób, z którymi mogłam pogadać, czekając na zajęcia albo wymienić się notatkami. Jednak brakowało mi jakiejś głębszej relacji. Każde zajęcia ze słowem “projektowe” w nazwie budziły niepokój, bo przeważnie projekty robi się grupowo. Czy tym razem łatwo pójdzie mi dogadanie się z kimś? Czy w ogóle znajdę kogoś, kto będzie chciał robić ze mną projekt? Na szczęście każda taka sytuacja szybko się rozwiązywała, a ja trafiałam na naprawdę sympatyczne i pracowite osoby. Aż do momentu projektu z logistyki, gdzie długo odrzucałam od siebie myśl, że muszę w końcu się zainteresować tym tematem, widząc, jak wszyscy dookoła łączą się w swoje związki projektowe. Zaczęłam nawet mentalnie przygotowywać się do napisania wiadomości na grupowym czacie, czy jeszcze ktoś nie ma pary. Ale na szczęście szybciej niż ja zrobiła to M. Gdy zobaczyłam jej pytanie, z prędkością światła odpisałam, że ja również nie znalazłam jeszcze nikogo, jak gdybym bała się, że ktoś mnie uprzedzi i zostanę sama z całkiem sporym i całkiem trudnym projektem. Współpracując, poradziłyśmy sobie z nim sprawnie. Na szczęście miałyśmy podobne podejście co do ocen na studiach, więc projekt szedł nam naprawdę dobrze. Szybko znalazłyśmy wspólny język, często siadałyśmy koło siebie na zajęciach i razem, jak to studenci, narzekałyśmy na nadmiar zaliczeń. Wtedy też przekonałam się, że wspólna nauka naprawdę daje lepsze efekty i jest dużo bardziej przyjemna. O ile za egzaminami tęsknić nie będę, o tyle za naszymi spotkaniami w lektorium akademika już tak. M. okazała się równie dobrą kompanką do rozmów o życiu, o planach, o tym, co nas w tej naszej egzystencji napawa strachem, a co radością. Z nią to jest tak, że potrafi powiedzieć szczerze “Tyś chyba zgłupiała!”, gdy zaczynam nadmiernie rozmyślać o czymś mało istotnym, równocześnie otaczając mnie zrozumieniem. Dzięki niej uczę się powoli skupiać na wybranych, ważnych aspektach życia, można powiedzieć trochę uczę się dorosłości. I tak samo uczę się puszczać wolno to, co za chwilę i tak nie będzie miało znaczenia.

Osłodziłaś mi te studia.

(Nie)pokój

Dużym wyzwaniem okazało się też zamieszkanie w akademiku. Najpierw trafiłam do pokoju trzyosobowego, więc rzut od razu na głęboką wodę. No i nie wyszło zbyt dobrze. To nie było tak, że nie lubiłam tych dziewczyn, często rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się. Ale coś było nie tak. Nie czułam komfortu w tym (nie)pokoju. Za każdym razem wracając do niego, powtarzałam sobie w myślach “Proszę, żeby był pusty, proszę, żeby był pusty, proszę, proszę, proszę!”. Potrzebowałam i nadal potrzebuję chwili samotności, zwłaszcza po całym dniu na uczelni. Potem dostałam pokój dwuosobowy i było już nieco lepiej. Może jednak poznawanie się z jedną osobą naraz trochę lepiej mi wychodzi. No i w tym wypadku, przez jakiś czas, obok mieszkała G., co też bardzo ułatwiło mi zaaklimatyzowanie się w nowym środowisku. Po kilku miesiącach moja współlokatorka się wyprowadziła, a ja czekałam, kto nowy pojawi się w moim życiu i tak naprawdę, nie będę ukrywać, trochę niechętnie myślałam o przechodzeniu kolejny raz przez fazy poznawania się, odkrywania, jaka ta osoba jest, znajdowania (bądź też i nie) jakiejś wspólnej drogi w tej rzeczywistości. I w tym (nie)pokoju dostałam wiadomość od koleżanki ze studiów, że zarezerwowała wolne miejsce w moim pokoju i to ona będzie ze mną mieszkać. Zniknęła więc poniekąd faza poznawania się od samego początku i nieco mi ulżyło. A. jest najlepszą współlokatorką, jaką mogłam sobie wymarzyć. Z racji studiowania na tym samym kierunku, mamy na co wspólnie narzekać, ale mamy też czym się zachwycać i z czego się śmiać. Równocześnie tak samo komfortowo czuję się z nią w ciszy, kiedy każda zajmuje się swoimi sprawami i to jest dla mnie ogromna zmiana. Dotarło do mnie, że lubię mieszkać z A., kiedy uświadomiłam sobie, że, w odróżnieniu od poprzednich doświadczeń, cieszę się, widząc ją w naszym pokoju. Ba, cieszę się też, kiedy czasem przychodzą do nas jej znajomi, bo to też są fajni ludzie. Dzięki niej nie zamykam się tylko w naszych czterech ścianach i nie pielęgnuję zanadto swojej samotności, przełamuję się i poznaję naprawdę sympatyczne i ciepłe osoby. Oczywiście, nadal odczuwam potrzebę bycia w ciszy, samotnych momentów. Właśnie teraz, pisząc te słowa, siedzę sama w naszym pustym pokoju i czuję się dobrze. Wiem równocześnie, że kiedy A. znów otworzy drzwi z radosnym “Hejka!” i będzie siedziała obok, ja będę w stanie tak samo skupić się na istotnych dla mnie rzeczach i regenerować społeczną bateryjkę.

Fajnie, że jesteś.

Niepokoje zamknięte

Plany na ten tekst zbiegły się z ukończeniem przeze mnie studiów inżynierskich. Poczułam więc dość silną potrzebę zamknięcia słowami tego etapu. Popatrzyłam wstecz, przyjrzałam się dobrze niepokojom, jakie towarzyszyły mi przez ostatnie 3,5 roku i wiem, że wiele z nich przeminęło dzięki osobom, jakie pojawiły się na mojej drodze i mi w niej towarzyszyły. Metaforycznie mogę stwierdzić, że A., M. i G. wynajęły moje niepokoje, zamieszkały w nich, urządziły je, nadając im przytulnego charakteru i otuliły kocami wsparcia i zrozumienia. Dlatego z tego miejsca chcę im bardzo za to podziękować. Bo studia nie oznaczały dla mnie trudności jedynie z zaliczeniami, egzaminami, ale też z odnalezieniem się wśród dużej grupy ludzi. Oczywiście jestem wdzięczna za każdego człowieka, który uśmiechał się na mój widok na korytarzu i z którym mogłam porozmawiać, choćby przez chwilkę. Wiem, że każda z tych znajomości ma swoją własną, niepowtarzalną wartość i pomoże mi, jeśli kiedyś znów zaskrzypią drzwi niepokojów.

Grafiki: Sandra Jaborska