Tęsknoty dzieją się nocą.
Wyciągam z plecaka notatnik z nadzieją, że uda mi się zebrać myśli, które pojawiają się w mojej głowie. Chcę uwiecznić te wszystkie wspomnienia. Znaleźć dla nich jakąś przestrzeń. Ująć słowami to, czego do końca opisać się nie da. Przyjemne skwierczenie palącego się drewna współgra z odgłosami sowy. Nie potrafię jej zlokalizować, ale wiem, że musi siedzieć gdzieś nieopodal. To wszystko dzieje się tak po prostu, jest tak zwykłe, a wydaje się być nierealne. Silna jak zapach bzu myśl porusza mnie jakąś beztroską. Spokojem. Tęsknotą za spokojem.
W oddali zachodzące słońce podświetla niewielkie fragmenty nieba. Z minuty na minutę pokrywa się ono ciemną zasłoną. Spoglądam na gwiazdy. Wyglądają tak, jakby ktoś je omyłkowo wysypał, jak brokat. Cały ich nieład układa się jednak w spójną całość. Nie ma tu miejsca na przypadek.
Nie potrafię opisać słowami tego, czego w tej chwili doświadczam. To tak, jakby nieskończoność przeplatała się z doskonałością. Myślę o tym, jak wielkim darem jest to, co teraz słyszę i czuję. Bezskutecznie próbuję sobie przypomnieć kiedy ostatnio miałam szansę podziwiać uroki nocy.
I nie widzę prawie nic. Ognisko, które pali się nieopodal, rzuca gdzieniegdzie ciepłe, wręcz kontrastujące z chłodem tej nocy światło. Tak wiele piękna mogę w ciągu dnia doceniać po prostu obserwując. Chłonąć widok za widokiem. Teraz wyraźnie tego brakuje, ciężej jest fizycznie coś dostrzec, choć obraz, który maluje się w mojej głowie tej nocy, jest bardzo wyraźny.
Delikatny wiatr przynosi mi na myśl wspomnienie spaceru po łące, gdzie zachwycałam się polnymi kwiatami. Tęsknię za beztroską i zwyczajnością. Pod palcami czuję chłód i wilgoć rosy, która zdążyła osiąść na równo przyciętej trawie. Ktoś skosił ją pewnie kilka dni temu. Głaskam jej drobne źdźbła, jednocześnie słuchając odgłosów świerszczy. Musiały ukryć się gdzieś obok, bo melodia, jaką wygrywają owadzie skrzydełka wybrzmiewa głośno w moich uszach. Czuję się tak, jakbym była na koncercie, w pierwszych rzędzie. To wszystko dzieje się dokładnie tu, w tej chwili. I gdzieś pomiędzy jedną piosenką a drugą próbuję wyrazić swój zachwyt piękną muzyką, może klasnąć w dłonie. Pogratulować, jak gratuluje się artystom. Z drugiej strony jednak nie potrafię przerwać tej ciszy. Uświadamiam sobie, że za takim spokojem, taką błogością, gdzieś w sercu tęskniłam. Za urokliwą atmosferą nocy, niezmąconą żadnym niepotrzebnym hałasem.
W zmęczonych dłoniach trzymam kubek już zimnej herbaty, a palcami wystukuję o jego porcelanową ściankę jakąś melodię, która gra mi w głowie. Letnie dni same w sobie są melodią. Spokojnymi dźwiękami ułożonymi jakby specjalnie po to, by utulić zmęczonych ludzi po całym dniu pracy.
Noc, taka cicha i prosta, zdaje się sama zachęcać do tego, żeby o czymś myśleć. Daje idealne tło, nie narzuca się, stwarza przestrzeń. Przywołuje wspomnienie ulatującego właśnie dnia. Jest jak słoik na marzenia. Na myśli, których nie da się uchwycić w biegu i hałasie codzienności. Nie potrzebuje żadnych wizualnych efektów.
Tęsknoty dzieją się nocą. Towarzyszy im akompaniament świerszczy i dźwięki strzelającego ogniska. Przychodzą, gdy znajdą chwilę spokoju i usilnie próbują pokazać, że po coś są. Czasami te poruszenia serca sprawiają smutek, powodują jakąś melancholię. Przynoszą myśl, że coś już nie wróci. Tęsknota jednak odkrywa piękno na nowo. Daje szansę spojrzeć z czułością na marzenia, te małe i wielkie. Uczy uważności, pokazuje, że każdy dzień to okazja do dostrzegania, chwytania momentów. Że to wszystko do czego tęsknię to przestrzeń do ogromnej wdzięczności. Wdzięczności za rzeczy małe i codzienne, które w swojej zwyczajności są często jedynie tłem dla życia.
Może właśnie najbardziej tęsknię do prostoty.
W oddali zachodzące słońce podświetla niewielkie fragmenty nieba. Z minuty na minutę pokrywa się ono ciemną zasłoną. Spoglądam na gwiazdy. Wyglądają tak, jakby ktoś je omyłkowo wysypał, jak brokat. Cały ich nieład układa się jednak w spójną całość. Nie ma tu miejsca na przypadek.
Nie potrafię opisać słowami tego, czego w tej chwili doświadczam. To tak, jakby nieskończoność przeplatała się z doskonałością. Myślę o tym, jak wielkim darem jest to, co teraz słyszę i czuję. Bezskutecznie próbuję sobie przypomnieć kiedy ostatnio miałam szansę podziwiać uroki nocy.
I nie widzę prawie nic. Ognisko, które pali się nieopodal, rzuca gdzieniegdzie ciepłe, wręcz kontrastujące z chłodem tej nocy światło. Tak wiele piękna mogę w ciągu dnia doceniać po prostu obserwując. Chłonąć widok za widokiem. Teraz wyraźnie tego brakuje, ciężej jest fizycznie coś dostrzec, choć obraz, który maluje się w mojej głowie tej nocy, jest bardzo wyraźny.
Delikatny wiatr przynosi mi na myśl wspomnienie spaceru po łące, gdzie zachwycałam się polnymi kwiatami. Tęsknię za beztroską i zwyczajnością. Pod palcami czuję chłód i wilgoć rosy, która zdążyła osiąść na równo przyciętej trawie. Ktoś skosił ją pewnie kilka dni temu. Głaskam jej drobne źdźbła, jednocześnie słuchając odgłosów świerszczy. Musiały ukryć się gdzieś obok, bo melodia, jaką wygrywają owadzie skrzydełka wybrzmiewa głośno w moich uszach. Czuję się tak, jakbym była na koncercie, w pierwszych rzędzie. To wszystko dzieje się dokładnie tu, w tej chwili. I gdzieś pomiędzy jedną piosenką a drugą próbuję wyrazić swój zachwyt piękną muzyką, może klasnąć w dłonie. Pogratulować, jak gratuluje się artystom. Z drugiej strony jednak nie potrafię przerwać tej ciszy. Uświadamiam sobie, że za takim spokojem, taką błogością, gdzieś w sercu tęskniłam. Za urokliwą atmosferą nocy, niezmąconą żadnym niepotrzebnym hałasem.
W zmęczonych dłoniach trzymam kubek już zimnej herbaty, a palcami wystukuję o jego porcelanową ściankę jakąś melodię, która gra mi w głowie. Letnie dni same w sobie są melodią. Spokojnymi dźwiękami ułożonymi jakby specjalnie po to, by utulić zmęczonych ludzi po całym dniu pracy.
Noc, taka cicha i prosta, zdaje się sama zachęcać do tego, żeby o czymś myśleć. Daje idealne tło, nie narzuca się, stwarza przestrzeń. Przywołuje wspomnienie ulatującego właśnie dnia. Jest jak słoik na marzenia. Na myśli, których nie da się uchwycić w biegu i hałasie codzienności. Nie potrzebuje żadnych wizualnych efektów.
Tęsknoty dzieją się nocą. Towarzyszy im akompaniament świerszczy i dźwięki strzelającego ogniska. Przychodzą, gdy znajdą chwilę spokoju i usilnie próbują pokazać, że po coś są. Czasami te poruszenia serca sprawiają smutek, powodują jakąś melancholię. Przynoszą myśl, że coś już nie wróci. Tęsknota jednak odkrywa piękno na nowo. Daje szansę spojrzeć z czułością na marzenia, te małe i wielkie. Uczy uważności, pokazuje, że każdy dzień to okazja do dostrzegania, chwytania momentów. Że to wszystko do czego tęsknię to przestrzeń do ogromnej wdzięczności. Wdzięczności za rzeczy małe i codzienne, które w swojej zwyczajności są często jedynie tłem dla życia.
Może właśnie najbardziej tęsknię do prostoty.
Grafika: Sandra Jaborska