Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
niepokoje do wynajęcia | kwartalnik

Lęk mieszka w jaskini

Spojrzenia
Okazuje się, że czasem ktoś podrzuca nam cudze lęki i zżywamy się z nimi tak bardzo, iż zapominamy, że są tylko wynajęte. Warto je jednak czym prędzej zwrócić – po przetrzymaniu okropnie zwiększa się cena wypożyczenia.
Siedzę w tramwaju, a ze stresu trzęsą mi się ręce. Jest chwilę po 15, więc wszędzie dookoła mnie jest pełno ludzi – wracają ze szkoły, pracy, od przyjaciół, z urzędu, z kościoła. Jadą gdzieś, rozmawiają, śmieją się, denerwują, słuchają muzyki, podsypiają przemęczeni. Pasażerów jest tyle, że nie mam gdzie usiąść, ale w gruncie rzeczy czuję się tak, jakby dookoła nie było nikogo. O tym, że samotnym jest się także w tłumie ludzi, nauczył mnie już w podstawówce Antoine de Saint-Exupéry i jego „Mały Książę”, ale chyba pierwszy raz czuję to aż tak wyraźnie. Nieważne, ile wspierających słów się usłyszy, ile osób trzyma za ciebie kciuki, ile pomocy inni ci oferują – w tym tramwaju zawsze jest się samotnym.

Jadę po diagnozę i nie wiem, czego boję się bardziej – tego, że lekarka przedstawi mi nazwę mojej choroby, czy tego, że usłyszę, że jestem zdrowa. Leczyć można tylko to, co nazwane, zidentyfikowane, na co istnieją leki, co jest realne i namacalne. Nie ma więc chyba nic gorszego, niż czuć się źle i nie usłyszeć nic – dowiedzieć się, że wszystko jest właściwie w porządku, więc nie istnieje ani lekarstwo, ani sposób na to, żeby poczuć się lepiej. Z drugiej strony – diagnoza to jakieś urzeczywistnienie, wyrok skazujący na to, że z chorobą trzeba się zmierzyć, czy się tego chce, czy nie. Diagnoza to też jakaś społeczna łatka, niby nie element ciebie, a jednak coś, co się na ciebie składa. To też problem nie tylko twój, ale też twoich bliskich, którzy będą musieli to jakoś przyjąć, jakoś sobie z tym poradzić, jakoś cię wesprzeć. Jakoś, jakoś, jakoś. Nie mam jeszcze nawet diagnozy, a już boję się, że nie będę umiała sobie z nią poradzić.

Wychodzę z gabinetu lekarskiego i czuję się, jakby ktoś spuścił ze mnie całe powietrze. Patrzę na słońce, na mijających mnie przechodniów, pędzące tramwaje, lecące spokojnie ptaki. Nie mogę uwierzyć, że życie tak po prostu toczy się dalej, że świat nie stanął w miejscu. Niby wiedziałam albo chociaż podejrzewałam, co usłyszę od tej lekarki, spodziewałam się tego od miesięcy. A mimo to diagnoza zmiata mnie z nóg i musi minąć dłuższa chwila, zanim przyznam sama przed sobą, że wszystko to dzieje się naprawdę. Patrzę na zegarek – wiem, że za chwilę muszę być na uczelni, więc mówię sobie w myślach, że nie mam teraz czasu, żeby przestać normalnie funkcjonować. Ruszam w stronę domu i zastanawiam się, komu pierwszemu i jak powinnam o tym powiedzieć.

Zrobiliśmy spektakularny krok do przodu – o chorobach psychicznych mówi się coraz więcej, traktuje się je coraz bardziej poważnie, leczy się je coraz częściej z uwagą, dbałością i wyrozumiałością, z jaką leczy się też inne choroby. Moja psychiatra uśmiecha się do mnie, gdy wypisuje mi receptę na leki antydepresyjne i zapewnia, że niedługo powinnam poczuć się lepiej. Moi bliscy oferują pomoc, zrozumienie i troskę. Wiem, że moim największym zmartwieniem powinno być teraz moje zdrowie, reakcja mojego organizmu na nowe leki, zadbanie o siebie. A mimo to nie umiem się odpędzić od jakiegoś strachu o to, jak będę odbierana przez innych, czy nikt się przez to ode mnie nie odsunie, czy moje życie nie stanie się gorsze, a nie lepsze.

Całe szczęście często przypominam sobie, że częścią zaburzeń lękowo-depresyjnych jest oczywiście irracjonalny lęk. Może więc i ten dotyczący odbioru mojej choroby nie jest naprawdę moim strachem, a jedynie nadpobudliwością mojego mózgu. Psychiatra tłumaczy mi to tak:

„Problem polega na tym, że ludzki mózg nie zmienił się jakoś bardzo od ponad 70 tysięcy lat. Niech więc pani sobie wyobrazi, że jest pani w swojej neandertalskiej jaskini – pani tam je, śpi, żyje. I nagle okazuje się, że koło tej jaskini kręci się niedźwiedź. A pani nie może przecież stamtąd uciec, bo to miejsce to pani dom – musi więc pani stale czuwać. Nigdy nie może się uspokoić, wyciszyć, odpocząć. Ale teraz jest pani tu, nic pani nie grozi, jest pani bezpieczna – a pani mózg nadal niepotrzebnie czuwa”.

Myślę, że będę jej za te słowa wdzięczna jeszcze długo – są jednak dla mnie szczególnie pomocne, gdy staram się przedrzeć przez naukowe źródła, które mają mi wyjaśnić, co tak naprawdę się ze mną dzieje. Gdy od trudnych słów pokroju: neuroprzekaźniki, serotonina, noradrenalina czy receptory, boli mnie już głowa, wracam myślami do jej jasnego, przytulnego gabinetu, wyrozumiałego uśmiechu i czuję się jakoś lepiej.

Chciałabym się jednak zmierzyć z tym niezbyt przyjemnym, medycznym aspektem zaburzeń lękowych i depresji. Nie tylko dlatego, że myślę, że to coś, o czym warto mówić – ale również dlatego, że czasami zbyt łatwo jest zignorować swoje własne myśli i odczucia, a w związku z tym – nie sięgnąć po pomoc, zanim będzie zbyt późno. Przy braku odpowiedniej uważności niektóre somatyczne objawy zaburzeń lękowych, takie jak: drżenie mięśni, świąd skóry, bóle brzucha, zawroty głowy, kołatanie serca czy trudności z oddychaniem, dosyć łatwo można pomylić z innymi chorobami, zupełnie niezwiązanymi z naszą głową. Oprócz tego towarzyszą im inne dolegliwości, które co prawda trudniej wziąć za coś innego, ale za to łatwiej zignorować – poczucie zmartwienia i niepokoju przez większość czasu (a nie doraźnie i sytuacyjnie), trudności w uspokojeniu się (gdy uczucie lęku już się pojawi), poczucie przytłoczenia lub przerażenia, które wywołane jest przez nagłe uczucie paniki lub niepokoju, powracające myśli powodujących lęk i trudne stany (takie jak gwałtowne napady wspomnień czy koszmary), które związane są z przeżytą przez nas traumą. Z kolei objawów depresji może być naprawdę wiele – obniżony nastrój przez większość dnia (niezależnie od zewnętrznych bodźców), brak energii, uczucie stałego zmęczenia, spadek poczucia własnej wartości, trudności w skupieniu się, zaburzenia snu, zaburzenia łaknienia, wahania nastroju, no i w końcu – myśli samobójcze. Co gorsza, objawy depresji nie zawsze występują w tej formie – czasami są one maskowane przez inne dolegliwości, takie jak zaburzenia snu, lęk, czy nawet objawy somatyczne – bóle, duszności, kołatanie serca.

Nie będę rozpisywać się dłużej na temat tych zaburzeń – po pierwsze dlatego, że nie jestem specjalistką w tym zakresie, a po drugie – nie to chciałam powiedzieć tym tekstem. Kwartalnik, który trzymasz właśnie w ręce, co prawda skupia się przede wszystkim na temacie różnych niepokoi, ale ma w sobie również wiosenny element. Wiosna z kolei zawsze była dla mnie symbolem pierwszych promieni słońca, które przynoszą nadzieję i pozwalają wierzyć, że jeszcze wszystko może być lepiej. I chociaż jedna jaskółka wiosny nie czyni, naprawdę wierzę, że dwie już mogą – więc teraz, gdy znasz już objawy tych paskudnych chorób i odnajdujesz w nich chociaż cień siebie – możesz zrobić swój maleńki krok do przodu i zastanowić się, czy nie potrzebujesz pomocy. Bo choć strach jest potrzebny, odwodzi nas od naszych najgłupszych pomysłów i stanowi nasz najważniejszy instynkt przetrwania – przedłużający się, nieuzasadniony i niechciany lęk lepiej oddać tam, skąd pochodzi.


Jeśli szukasz pomocy – nie bój się pójść do lekarza i o nią poprosić. W kryzysowych sytuacjach możesz zgłosić się do poradni zdrowia psychicznego, najbliższego szpitala psychiatrycznego, odwiedzić stronę „Życie warte jest rozmowy” (żwjr.pl) lub zadzwonić pod jeden z numerów: 116 123, 800 70 22 22, 116 111. Jeśli studiujesz na AGH, masz również możliwość skorzystania z pomocy w gabinecie psychoterapii Strefa Relacji (ul. Łobzowska 10/2, adres e-mail: psycholog.agh@strefarelacji.pl).

Grafika: Anna Jaszczur