Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
lato dzieje się nocą | kwartalnik

Flanki

Portrety
Jeśli trafi to my musimy pić piwo i… i to jest piękne! [1]
Z racji, że spora część studentów postanawia w piątek powrócić na weekend w rodzinne strony, to właśnie czwartkowy wieczór jest tym dniem tygodnia, kiedy na Miasteczko Studenckie AGH wychodzi największa liczba osób skłonnych poimprezować. Przez miasteczko przewijają się wtedy tabuny studentów, a zdecydowanie najbardziej obleganym przez nich miejscem jest strefa rekreacyjna, z naciskiem na jej centrum, czyli boisko do koszykówki. Patrząc na ten zgiełk z akademikowych okien, często niemożliwe jest wyróżnienie z niego poszczególnych osób, a cały ten tłum oświetlany jedynie kilkoma latarniami przypomina zbitą, ciemną masę.

Co ciekawe, to właśnie tam studenci na dźwięk jednego słowa są w stanie rozstąpić się i uformować prowizoryczny krąg, który w normalnych okolicznościach mógłby wskazywać na raptowną bójkę. I choć do walki faktycznie dochodzi, to pojedynek ten ze swojej natury nie jest ani trochę brutalny, a na arenie zamiast krwi przelewają się wyłącznie procenty. Tym słowem kluczem są „flanki”, czyli nazwa najpopularniejszej zabawy alkoholowej wśród studentów AGH.

Czym są flanki i jak się w nie gra?

Informacje w internecie na temat pochodzenia gry są szczątkowe, a sami studenci wydają się nie być zbytnio przejęci samą genezą. Są natomiast wyjątkowo zainteresowani uczestnictwem w rozgrywce, a flanki zdają się być dominującą aktywnością na miasteczku, oczywiście, jeśli nie liczymy zwyczajnego picia piwa.

Jedynym wymogiem, który trzeba spełnić, by zostać pełnoprawnym graczem, jest posiadanie pełnego piwa (najlepiej w puszce). W zabawie uczestniczą dwie drużyny, które powinny mieć po tyle samo zawodników, jednak w przypadku dużej grupy wystarczy, żeby były one jedynie rozmiarowo zbliżone. Liczba uczestników zależy tylko i wyłącznie od tego, ile w tłumie znajdzie się chętnych do gry, więc czasami w skład jednej drużyny może wchodzić nawet kilkadziesiąt osób. Utworzone ekipy stają naprzeciwko siebie w odległości zwykle dziesięciu kroków (tip-topów) od stojącej pomiędzy nimi puszki, która wyznacza środek pola gry. Przed rozpoczęciem rozgrywki każdy zawodnik powinien otworzyć piwo i postawić je przed sobą.

Zadaniem zawodników jest strącenie stojącej na środku puszki przy pomocy piłki, którą może być w zasadzie cokolwiek, choć bardzo często rolę tę wypełnia inna, zgnieciona puszka. Kiedy jednemu z graczy ta sztuka się powiedzie, jego drużyna ma okazję, aby wypić swój alkohol. W międzyczasie wyznaczona osoba z przeciwnej drużyny musi dobiec do przewróconej puszki, postawić ją i wrócić na swoje miejsce. Gdy już tego dokona, huczny okrzyk „STOP” ogłasza koniec czasu na picie. Piłkę dostaje drużyna, która poprzednio biegła postawić puszkę i proces się powtarza.

Jeśli jakiś zawodnik wypije swoje piwo, przestaje brać czynny udział w rozgrywce. Wciąż może jednak pomagać swoim zawodnikom poprzez płomienny doping. Ostatecznie zwycięża ta drużyna, której wszyscy zawodnicy pierwsi opróżnią swoje puszki.

Fenomen drinking games

Przy omawianiu popularności flanek od razu nasuwają się pewne pytania: po co tyle zachodu? Czy nie można po prostu normalnie wypić piwa?

Tej kwestii, czyli fenomenu tzw. drinking games, przygląda się Brian Borsari w artykule „Drinking Games in the College Environment: A Review” [2]. Charakteryzuje w nim najpopularniejsze alkoholowe zabawy i przypisuje im różne kategorie zależne od typu rozgrywki. Mamy rodzaj gier nastawiony na sprawdzenie umiejętności zawodników – motorycznych lub werbalnych – gdzie gracze są karani piciem trunków, kiedy takowych zdolności im zabraknie. Istnieją także gry losowe (gambling games) oraz gry szybkiej konsumpcji (consumption games), które nastawione są na spożycie jak największej ilości alkoholu. Przykładem gry losowej jest chociażby seven elevens and doubles, gdzie to rzut kośćmi decyduje kto i ile wypije, natomiast jedną z gier szybkiej konsumpcji będzie bez wątpienia pojedynek w zerowaniu piwa na czas. Najważniejsza dla naszego pytania jest jednak kwestia gier drużynowych (team games), w których picie alkoholu (często jak najszybsze) jest elementem, a nie celem rozgrywki, polegającej na rywalizacji przynajmniej dwóch drużyn w iście sportowej konkurencji. Łatwo zauważyć, że flanki idealnie wpasowują się w tę właśnie definicję.

Borsari w następnej części tekstu omawia czynniki, które według badanych przemawiają za graniem w drinking games. Jednym z kluczowych jest oczywiście intoksykacja – im szybsza, tym lepsza. Smak alkoholu nie jest czymś, co każdemu przypada do gustu. Dlatego wielu studentów sięga po gry zmuszające do szybkiego picia, by jak najkrócej czuć nieprzyjemną gorycz tego, co aktualnie w siebie wlewają.

I chociaż teoretycznie każdy mógłby robić to we własnym zakresie, to drinking games nadają temu procesowi dodatkową motywację – rywalizację. Presja związana z zaprezentowaniem się przed tłumem, udowodnieniem swoich umiejętności, czy pomocą kolegom z drużyny sprawia, że alkohol trafia do organizmów uczestników znacznie szybciej niż w normalnych warunkach. Ta rywalizacja może przybrać także bardziej profesjonalny wymiar. Niektóre środowiska traktują te gry wyjątkowo poważnie, a za dobry przykład niech posłuży popularny w USA beer-pong, wokół którego wykształciły się profesjonalne, międzyuczelniane ligi sportowe.

Borsari zwraca jeszcze uwagę na aspekt poznawania nowych ludzi za sprawą drinking games. Dla wielu osób socjalizacja z innymi staje się znacznie prostsza, kiedy alkohol uderza do głowy i stopniowo opuszcza ich poczucie niezręczność. Choć większość gier rozpoczyna się wśród grup znajomych, którzy dobrze znają już ich zasady, to reguły te są zazwyczaj dosyć proste i można nauczyć się ich nawet poprzez samą obserwację. Dołączenie do zabawy nie stanowi więc problemu, a dodatkowo rozgrywka, podczas której wynikają zabawne sytuacje, jest świetnym tematem wstępnym do rozmowy z nowo poznanymi ludźmi.

Jak to wygląda u nas?

Wątki poruszone przez Borsariego postanowiliśmy sprawdzić na rodzimym poletku AGH. Zatem w pewien czwartkowy wieczór wybraliśmy się na miasteczko studenckie. W tym miejscu chcielibyśmy podziękować za pomoc naszej redakcyjnej koleżance, Edycie Kubiak. Uzbrojeni w notesy zapytaliśmy losowo wybranych bywalców miasteczkowej strefy rekreacyjnej o grę we flanki. Rezultaty przeprowadzonych przez nas wywiadów zdają się faktycznie potwierdzać wysunięte przez badacza wnioski.

Według naszych ankietowanych głównym powodem zachęcającym do udziału w tak wysokoprocentowym procederze jest sportowa żyłka rywalizacji. Spacerując po miasteczku, możemy natrafić na mniej zobowiązujące rozgrywki, które przedstawią nam obraz kilku świetnych znajomych spędzających miło czas. Jednak te najbardziej angażujące mecze flanek znajdziemy dopiero na terenie boiska. Przywita nas tam skandujący tłum, który otacza główną arenę i z wypiekami na twarzy obserwuje rozgrywające się na niej starcia. Już po krótkim rzucie okiem na walczących w tym koloseum gladiatorów trudno nie mieć do nich należnego profesjonalistom szacunku. To już nie tylko zabawa, ale pełnoprawny sport.

A w centrum wydarzeń, pieczę nad prawidłowym przebiegiem gier sprawują oni – sędziowie. Są to zwykli studenci tacy sami jak my, którzy postanowili wziąć na swoje barki organizację cowieczornych, flankowych zawodów. Dzięki naszej rozmowie z dwójką arbitrów – Miłoszem „Mimim” Śliwińskim oraz Krzysztofem „Diabłem” Skocińskim – dowiedzieliśmy się, że istnieje większy zespół, który odpowiada za organizację rozgrywek na głównej arenie. Zgromadzeni tam głodni wrażeń studenci potrzebowali kogoś, kto nadzorowałby sprawiedliwy przebieg rozgrywek. Dlatego całkiem samoistnie wytworzyła się grupa dwudziestu entuzjastów. Są to stali bywalcy miasteczka, którzy w czasie wolnym od uczestnictwa w rozgrywkach pilnują przestrzegania zasad fair play w regularnych flankowych starciach. To także oni często odpowiadają za nawoływanie chętnych do gry i gromadzenie ich na głównej arenie.

Ponadto Miłosz i Krzysztof zasypali nas garściami spostrzeżeń o samych graczach. Wspomnieli, że na AGH najczęściej używany typ piłki to zgnieciona puszka. Ulubionym zaś sposobem rzutu są kolejno kręgle – siłowe poturlanie po ziemi – i żuraw, czyli precyzyjnie mierzone ciśnięcie. Natomiast najchętniej wybieranym piwem (pod względem relacji cena-smak) jest Harnaś. Co interesujące, ich słowa potwierdziły wyniki naszych własnych wywiadów. Choć udało się nam zidentyfikować także trzecią rozpoznawalną wśród studentów metodę miotania, czyli rzut od boku – zwyczajowo nazywany shurikenem lub frisbee. Zapytaliśmy także o zasadę falstartu – kary drużynowej za zbyt szybkie wystartowanie do strąconej puszki. Wbrew sprzeciwowi Mimiego i Diabła wobec używania tej reguły, społeczność studencka zdaje się mieć w tej sprawie podzielone zdania, gdyż niektórzy chcą, by zaczęto z niej faktycznie korzystać. Podobna niejednorodność występuje w przypadku tworzenia tzw. sprzęgła – rozszerzenia otworu w puszce, ażeby nabrać z niej więcej piwa. Używają go najszczęściej bardziej zaprawieni zawodnicy, którzy nie boją się potencjalnego skaleczenia podczas wyginania metalu (lub posiadają wystarczające umiejętności, by nie zrobić sobie krzywdy).

Jednak wszyscy są jednogłośni w tym, że gra nie może wejść w konflikt ze starszymi od niej tradycjami. Los chciał, że przybyliśmy na główną arenę na chwilę przed 21:37, dlatego mogliśmy być świadkami podtrzymywania miasteczkowych zwyczajów. Ta znana wszystkim studentom godzina znaczy jedno – kolektywną celebrację pieśni „Barka”, wszelako utożsamianej z postacią papieża Jana Pawła II. Gdy wybija ten czas, we wszelkich trwających grach ogłaszana jest przerwa, a zgromadzeni przystępują do wspólnego odśpiewania utworu. Po zawołaniach o charakterze religijnym społeczność śpiewa takie klasyki jak „UJ na kolana” czy „A kto literek nie szanuje”. Miłosz i Krzysztof wprost określili to conocnym zwyczajem i swego rodzaju patriotyzmem. Kiedy opadnie już echo przyśpiewek, wraca się do gry, by publiczność jak i zawodnicy dotarli do żywiołowej kulminacji meczu.
Nieprzypadkowo wspominamy o tej żywiołowości, ponieważ jak wynika z naszej ankiety, drugim głównym powodem, aby wdawać się we flankowe pojedynki, są właśnie te intensywne emocje. Mowa tu o tej udzielającej się atmosferze, która porywa do nadmiernej gestykulacji i mimowolnych okrzyków. To również ten zastrzyk adrenaliny, który zmusza graczy do jak najrychlejszego sięgnięcia po swoją puszkę i zażycia jak najgłębszego łyku piwa. Wśród tej całej gamy uczuć wymalowanej na twarzach zaangażowanych studentów można znaleźć przede wszystkim czystą frajdę.

Frajdę zintensyfikowaną niczym innym niż alkoholem, czyli kolejną ważną przyczyną grania we flanki wytypowaną przez naszych ankietowanych. Jest to picie szybkie i w doraźnym celu – zwycięstwa. Innym celem stanu upojenia wydaje się także nieodzowna w kontekście sportu integracja. Przy flankowych promilach ludzie poznają się i tworzą czasami nawet stałe przyjaźnie. Nie dziwi zatem, że wielu studentów wskazało na poznawanie nowych osób jako powód gry we flanki. Ma to sens, biorąc pod uwagę częstotliwość rozgrywek, w jakiej (według naszych wywiadów) bierze udział statystyczny student. Stali bywalcy miasteczka grają zazwyczaj kilka razy w tygodniu. Jeśli dodamy do tego popularne i stałe miejsce do organizowania meczów (jak roboczo tutaj nazwana główna arena), łatwo dojść do wniosku, że flanki to pewny sposób na odkrycie śmiałych i niezwykłych person. Ta gra naprawdę socjalizuje i można ją nazwać jednym ze spoiw łączących społeczność studencką.

Flanki poza AGH – dygresja Oskara

Z poznawaniem nowych ludzi wiąże się poznawanie nowych zwyczajów, a w tym konkretnym przypadku nowych zwyczajów flankowych. Chociaż ludzie na Miasteczku AGH pochodzą z całej Polski, to nasza obserwacja wykazała, że zasady gry, które wyznają, są całkiem jednolite. I oczywiście nie ma w tym nic złego, jednak sądzę, że pewien powiew świeżości do gry mogłoby wnieść zapoznanie się z kanonami panującymi w innych częściach kraju.

Moim największym odkryciem ostatnich tygodni było urozmaicenie wyboru rozpoczynającej drużyny, które zaprezentował mi znajomy studiujący w Gliwicach. Wygląda to następująco: kapitanowie obydwu drużyn z piwem w niedominującej ręce stają do siebie plecami; sędzia odlicza do trzech, a z każdą kolejną cyfrą zawodnicy robią krok w przód; kiedy odliczanie dobiegnie końca, gracze muszą się do siebie odwrócić, a wygrywa ten, który pierwszy odda strzał, czyli otworzy piwo. Ta wzorowana na pojedynkach rewolwerowców z dzikiego zachodu metoda stała się dla mnie równie emocjonująca, co sama gra, która po niej następuje.

Przy omawianiu różnic w zwyczajach nie można nie wspomnieć o kulturze piłki. Jeden z zapytanych studentów na pytanie „czym woli rzucać” odpowiedział: Tylko puszka zgnieciona, inaczej jest to herezja. Reszta mieszkańców miasteczka zdaje się podzielać ten pogląd. Jednak wielu ludzi spoza AGH podchodzi do tej sprawy zgoła inaczej. Osobiście, często spotykałem się z przekonaniem, że można rzucać właściwie czymkolwiek. W prawdopodobnie pierwszym wideoporadniku do gry we flanki, który można znaleźć w serwisie „YouTube”, prowadzący podkreśla, że piłką może być każdy przedmiot. I to jest piękne w tej grze [3], a on sam w filmie używa do rzucania szyszki. Wydaje się to wyjątkowo trafne, gdyż ze swojego doświadczenia, czyli mojej gry we flanki w różnych częściach Polski, wiem, że bardzo często proponuje się, aby piłką w grze został chociażby przydrożny kamień.

Na miasteczku także usłyszeliśmy kilka ciekawych historii związanych z nietypowymi piłkami. Od jednego studenta padła odpowiedź, że w jego stronach piłką jest… piłka, najczęściej ta do tenisa. Ktoś inny opowiedział o tym, jak obserwował grę we flanki w Berlinie, gdzie też rzucało się piłką, ale do szklanej butelki zamiast puszki. Były też odpowiedzi, które mogą wydawać się absurdalne, bo ktoś chwalił się, że zdarzyło mu się używać jako piłki dachówki. Jednak nie zaskoczyło mnie to, gdyż czasem i ja wykorzystywałem nietypowe piłki, a były to m.in. jabłka papierówki oraz drewniany topór. I muszę przyznać, że to właśnie te gry pamiętam niezwykle dobrze i wspominam je z pewnym wyjątkowym sentymentem. Dlatego, mimo iż sam jestem zwolennikiem puszki jako piłki, to uważam, że nawet na miasteczku przydałoby się czasem zorganizować gry, w których rzut odbywałby się czymś bardziej niekonwencjonalnym.

A zatem…gaz, gaz, gaz

Żywimy nadzieję, że ten tekst pozwolił wam zrozumieć fenomen flanek oraz poznać podstawy tej studenckiej drinking game. Zdajemy sobie sprawę, że niektórzy mogą doświadczyć pewnych wątpliwości związanych z przystąpieniem do flankowych rozgrywek. Jakkolwiek zabawny by nie był, to wciąż sport, który potrafi wzbudzić także gniew czy nawet agresję. Z naszych obserwacji wynika jednak, że kultura flankowiczów jest nienaganna zarówno na boisku, jak również po meczu, a sędziowie pilnują przestrzegania zasad oraz budują pozytywny klimat. Dlatego proponujemy – jeśli nie mieliście nigdy okazji zagrać – aby spróbować się w pozornie banalnej sztuce rzucania i picia na czas.

Zresztą nawet sami zawodnicy i publiczność poratuje was często dobrą radą. Z tej przyczyny oraz w ramach zachęty zostawiamy was z garścią porad i trików, którymi ankietowani obsypali nasze notesy:

  1. Wlać sobie do gardła jak najwięcej i potem przełknąć.
  2. Respektować swoje ciało.
  3. Być gotowym do biegu od razu.
  4. Trafiać albo szybko pić.
  5. Jeśli da się oszukiwać, to się oszukuje.

[1] Volly 09, „Gra we flanki.”, YouTube,
https://www.youtube.com/watch?v=HJDdgNnWYZ0&ab_channel=Volly09 (dostęp: 26.05.2023)

[2] Borsari B., „DRINKING GAMES: Drinking Games in the College Environment: A Review", Journal of Alcohol and Drug Education 2004, vol. 48, nr. 2, str. 29-51.

[3] Volly 09, „Gra we flanki.”, YouTube,
https://www.youtube.com/watch?v=HJDdgNnWYZ0&ab_channel=Volly09 (dostęp: 26.05.2023)
Tekst: Natan Górski, Oskar Dobczyński
Grafiki: Klaudia Jędrak