Czułam, że rozmazuję się w tym świetle jak negatyw jakiejś osoby, której nigdy w życiu nie widziałam.
Sylvia Plath, „Szklany Klosz”
Gdy punktualnie przyszedł do drzwi właścicieli kilku par zmarszczek, pokręcił okrągłą klamką i przeszedł przez jego niekształtną formę nieznośny chłód metalu, to każda brew i każdy kącik ust z niechęcią kiwnęła głową na aplauz nadchodzącego koniecznego wyznania.
A temat jego Pogoń za Wczoraj
tik, tak, tik, tak…
Epilog Heleny
W ostatni dzień lata nie mogła zobaczyć już słońca. Zgodziła się więc zejść w dół po stromych, ceglanych, jak ściana jej ogrodowej studni, schodach. Tam gdzie, chłód i wilgoć wskazały jej miejsce do siedzenia w sali na planie okręgu.
Spóźniła się na spotkanie, lecz nikt nie obrócił do kobiety swej siwej głowy. A rękę wyciągnęły do niej tylko przeszłe pragnienia. Powoli otworzyły jej usta, podały szklankę prawdy. Ulga. Bo tak naprawdę nikt nie podarował kobiecie miłości podanej na srebrnej tacy. Szczęście nigdy nie zastąpiło tlenu, a ogień nigdy nie zaczął w niej płonąć od jednej zapałki.
Raz tylko kiedyś na rogu dwóch ulic w barze o szyldzie czerwonym jak rubin smugami z czarnej kawy malowali na śnieżnej chusteczce swoją przyszłość M i H. Stał w niej ceglany dom z ogrodem pełnym lip, w których chowały się przed słońcem stada białych gołębi.
Jednak ślad czasu gdzieś przepadł, kiedy w drodze do domu wypadła z kieszeni kurtki ich zmyślona karteczka.
A gdy została jej już potem tylko młodość na twarzy, usłyszała, że uroda odchodzi, więc starała się iść przez życie, trzymając ją na smyczy, jak psa.
tik, tak, tik, tak…
W piwnicy bez okien na próżno jest wytężać wzrok. Nie da się go przebić przez czerń atmosfery. Najlepiej jest siedzieć i płakać lub siedzieć i mówić. A jak tylko się przykucnie i pierwsza łza się stoczy, czuć tak, jak gdyby wiatr wiał i nogi luźno chodziły na skraju wapiennego brzegu skały o ciężarze takim, jak echo minionego życia.
tik tak, tik, tak…
Epilog Dawida
W kole z krzeseł na zimnym siedzeniu siedzi z rękami skrzyżowanymi na piersi niegdyś utopista, teraz zapomniany.
Położył głowę na prawym ramieniu sztruksowej kurtki sąsiadki obok, a budzi się tylko na słowo akcja.
Kiedy ktoś go pyta co chciał robić, w młodym wieku najpierw przypomina sobie ból, później wzrusza ramionami. Nie pamięta. Zakłada maskę. Dawno i nieprawda.
Nie zapomniał natomiast, że najlepszy ma zmysł węchu od wiecznie żywych wspomnień ciężkiego powietrza teatru. Zapach pluszu kurtyny gra dzień w dzień na deskach jego głowy, a każdej nocy po wyjściu z wanny przeciera parę z wiszącego w łazience lustra i udaje, że ma dwadzieścia lat i dwadzieścia minut do wyjścia na scenę.
tik, tak, tik, tak…
Przez ciemność w pomieszczeniu nie widać, że nad krzesełkowym okręgiem wisi dębowy zniszczony zegar na który po cichu patrzą, zmarszczki, gdy chcą przypomnieć sobie przeszły dawno przepadły już czas. By wierzyć, że świat był lepszy i oni byli lepsi. Nie wiedząc, że świat był młody i oni byli młodzi.