Ten krótki wstęp dotyczył serialu “Outlander”, który powstał na podstawie 14-tomowej powieści Diany Galbaldon. Można powiedzieć, że ekranizacja ta będzie dla niektórych przykładem guilty pleasure, a dla reszty będzie to niezwykła opowieść, która nie będzie wyłącznie po to, aby umilić sobie kilka wieczorów. Zdania na temat ekranizacji w internecie są mocno podzielone. Niczym w serialu, powstały dwa obozy - jeden broni, drugi atakuje adaptację. Nic pomiędzy. Które stanowisko objąć?
Szkocja XX wieku czy XVIII?
Celem podróży angielskiego małżeństwa Randallów jest znalezienie dokumentów na temat przodków Franka. Pracuje on jako historyk, więc odkrycie zapisków i nieznanych faktów na temat słynnego Jonathana “Czarnego Jacka” Randalla jest dla niego obsesją. W wolnym czasie jego żona poznaje obyczaje w XX-wiecznej Szkocji oraz różne przesądy mieszkańców i zdanie Szkotów na temat Anglików, które pozostało po wojnach toczonych między dwoma narodowościami. Anglików nazywano wtedy Sassenach i to przezwisko utrzymało się mimo upływu 200 lat. Sassenach jest gaelickim słowem, które oznacza człowieka obcego, a dokładniej Anglika. Uchodziło ono za wyrażenie dość obraźliwe. Ciekawość głównej bohaterki doprowadza do tego, że kobieta trafia do przeszłości, do roku 1743, do czasów gdy Anglików nie tolerowano jeszcze bardziej. Tym sposobem
Trójkąt czy już kwadrat?
W postać Claire wciela się Caitriona Balfe. Jej bohaterka pomimo przeniesienia w czasie nie traci zimnej krwi. Stawia czoła trudnościom życia w XVIII wiecznej Szkocji. Jej postać jest inteligentna i waleczna, a przy tym pełna uroku. Na ekranie wraz z Samem Heughanem, który gra Jamiego Frasera, stworzyli interesującą parę. Pomiędzy obiema postaciami jest odczuwalna chemia, którą najlepiej widać w scenach sporów.
Ważną postacią, której nie można pominąć, jest Czarny Jack. W tę rolę wcielił się Tobias Manzies, który również gra mężą Claire, Franka Randalla. Jego zadanie było najtrudniejsze, jednak zdecydowanie można powiedzieć, że zaliczył je na 5.0. Z jednej strony mamy potulnego, kochającego i dobrego męża - Franka. Natomiast z drugiej strony diabolicznego, bijącego i gwałcącego kobiety kapitana oddziału Czerwonych Kubraków - Jonathana. Mimo że nie pałam pozytywnymi uczuciami do obu mężczyzn, to muszę przyznać, że wierzyłam we wszystko, co aktor odgrywał na ekranie, czy to w postaci szarlatana, czy dobrego człowieka.
To jak z tym serialem?
Nie umiem zdecydować, co byłoby największym plusem serialu - zapierające dech w płucach krajobrazy Szkocji czy może ukazane obrzędy, które oglądałam z wypiekami na twarzy. Może to była muzyka na gaelickich motywach, po której miałam gęsią skórkę. Wybór jest ciężki. Jedno jest pewne - nadaje to serialowi niezwykły klimat! Wiadomo, że nie ma serialu idealnego i do wszystkiego można się przyczepić. Tak też będzie w tym przypadku. Serial może zostać zaszufladkowany z etykietą “ROMANS” i całkowicie skreślony, bo potencjalnego widza mogą denerwować akcenty pojawiające się w serialu.
Od pierwszego pilotowego odcinka można z łatwością zauważyć, że “Outlander” łączy w sobie kilka gatunków m.in. romans, fantastykę, dramat oraz elementy przygodowe. Serial sam w sobie ma coś magicznego i wciąga odbiorcę całkowicie, a funkcja “kolejnego odcinka” na Netflixie wcale nie ułatwia zadania, aby oderwać się od oglądania. Myślę, że obejrzenie jednego czy dwóch odcinków i zdecydowanie czy zasługuje na uwagę widza, to niewielka cena za odkrycie, być może, interesującej perełki.
Uważam, że będzie to przyjemna pozycja dla osób, które chcą zobaczyć Szkocję romantyczną, nieco mroczną, magiczną oraz waleczną. Również osoby lubiące seriale przygodowe i romantyczne (z podłożem historycznym) nie powinny się zawieść oglądając serial. Jednak każda osoba powinna dać szansę tej ekranizacji z powodu kultury gaelickiej. Sam język jest pozycją nieczęsto spotykaną, mimo że jego historia sięga roku ok. 500 roku, na całym świecie posługuje się nim zaledwie 11 tysięcy ludzi.