Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
przypatrz się dobrze | kwartalnik

Brak zakrętu za horyzontem

Twory
Było mi obojętnie i bardzo pusto – tak musi być w oku cyklonu. Absolutna cisza w samym środku szalejącego żywiołu.

— Sylvia Plath, „Szklany klosz”

Pochodzę z małego miasteczka Long Lake w Wisconsin. Tak naprawdę to nikt spośród 5376 mieszkańców nie nazywał Long Lake miastem, ale raczej „zatęchłą dziurą” albo „zadupiem”. Zresztą tak to bywa w większości tego typu miejscowości. Wszyscy moi znajomi chcieli uciec, kiedy tylko skończą liceum. Ja również. Oczywiście udało się to nielicznym. Większość moich znajomych nie miała tego szczęścia.

Marie zaszła w ciążę i została zmuszona do ślubu z Tomem. Co mieli zrobić, jeśli nie zostać w Long Lake i pracować w firmie jej ojca? Ostatniego lata liceum Jackson, prowadząc motocykl pod wpływem alkoholu, złamał kręgosłup i został sparaliżowany. Teraz jest zdany wyłącznie na swoją matkę. Z naszej piątki jedynie mi i Caroline udało się uciec. Tak właściwie to tylko Caroline, ponieważ nie wiem, czy mój, planowany przez sześć lat, wyjazd do collegu można nazwać ucieczką.

Pewnego wieczoru Caroline po prostu spakowała wszystkie swoje rzeczy i wyjechała. Nikt nie wie dokąd, ani gdzie się teraz podziewa. Przypuszczam, że po prostu jeździ po kraju i szuka wolności. Dojrzewała do tego od dłuższego czasu. Chciałbym mieć chociaż odrobinę odwagi, którą miała w sobie ta dziewczyna. Ja jestem zbyt ostrożny. Do momentu, w którym wsiadłem do samolotu, ani moi rodzice, ani ja, nie wierzyliśmy, że zbiorę w sobie na tyle odwagi. Mimo że myślałem o tym od dłuższego czasu. Kiedy miałem dwanaście lat, natrafiłem w telewizji na przemówienie Baracka Obamy z okazji Dnia Niepodległości. Dzisiaj już nie pamiętam, o czym mówił, ale to właśnie po tym przemówieniu zafascynowałem się jego osobą i spisałem dokładny plan mojego życia na następne trzydzieści lat.

Do osiemnastki trzymałem się tego planu bardzo mocno. Właściwie dzięki temu udało mi się wyjechać z Long Lake. Wierzcie lub nie, ale dostałem się na Harvard. Rodzice wiedzieli o moich planach od początku, więc przygotowywali się do tego finansowo. Po otrzymaniu wyników rekrutacji oświadczyli, żebym się nie martwił, ponieważ pokryją koszt moich studiów. Przypuszczam, że pewien udział mieli w tym również moi dziadkowie, ale pozostaje to tajemnicą. Ja również zbierałem pieniądze na studia. Oczywiście nie była to jakaś kolosalna suma, ale wystarczyło, aby wynająć mieszkanie.

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem Boston, zachwyciłem się jego ogromem i różnorodnością. Był zupełnie inny niż Long Lake. Po prostu inny. Przybyłem tam latem, miesiąc przed rozpoczęciem roku akademickiego. Moim rodzicom wmawiałem, że muszę się zaaklimatyzować, ale tak naprawdę chciałem jak najszybciej wyjechać z domu. Matka z ojcem bali się, że, zachwycony innym światem, mogę już nie wrócić. Mnie także dotknęło takie przeczucie.

Moje nowe mieszkanie znajdowało się 11 minut metrem od uczelni. Trasę sprawdziłem już pierwszego dnia. W ciągu kolejnych kilku dni zjeździłem cały Boston. Do dnia rozpoczęcia zajęć na uczelni metro i autobusy zdążyły mi się znudzić. Na pierwsze zajęcia poszedłem więc na nogach. Spodobało mi się to, więc postanowiłem, że taki spacer wypełni moją dzienną dawkę ruchu i świeżego powietrza.

Początkowo zajęcia były interesujące, ale już po miesiącu zdałem sobie sprawę, że studia to takie samo oczekiwanie na koniec jak w liceum. Różnica była tylko taka, że będąc w szkole średniej, napawałem się myślą o studiach i wyjeździe do wielkiego miasta. Z kolei na studiach dotarła do mnie przerażająca prawda, że to już koniec. Potem nie ma już nic. Praca, podatki i kredyty. To było wszystko, na co mogłem liczyć. Wcześniej się nad tym nie zastanawiałem, bo wszystko przygniotły marzenia o studiach, ale będąc na zajęciach, nie mogłem myśleć o niczym innym niż nieuchronna dorosłość.

Do końca pierwszego semestru nie opuściłem żadnych zajęć. Po przerwie wiosennej dopadła mnie niemoc. Kolejnego dnia po powrocie z ferii byłem spóźniony na zajęcia jakieś dwadzieścia minut. Moje zniesmaczenie i znudzenie komunikacją publiczną miało się w najlepsze, więc poszedłem pieszo. Szedłem wolno i przypatrywałem się miejscom, które mijałem. Widziałem je już wiele razy wcześniej, ale mimo to zawsze przyciągały moją uwagę. Czasami siadałem na ławce w parku i godzinami obserwowałem miasto i ludzi.

Właśnie miałem przekroczyć bramę kampusu, gdy usłyszałem okropny chrobot. Moja torba z podrzędnego sklepu dosłownie rozdarła się na pół, a jej zawartość wysypała się na chodnik. Zacząłem zbierać swoje rzeczy, gdy podeszła do mnie jakaś obca dziewczyna. Miała długie blond włosy i błękitne oczy, które zwróciły moją uwagę. Było w nich coś, co mnie przeraziło. Dostrzegłem strach, rezygnację, niepokój. Wszystkie emocje, których sam wtedy doświadczałem. Zapadło mi to w pamięć. Pomyślałem, że zechce mi pomóc pozbierać książki, ale złapała moją kawę i uciekła w stronę uczelni. Nie było sensu biec za nią. Zrezygnowany wstałem i poszedłem na zajęcia.

Następnego dnia znowu zobaczyłem tę dziewczynę. Spała na ławce niedaleko kampusu. Usiadłem naprzeciwko niej i przyjrzałem się jej dokładniej. Zdałem sobie sprawę, że mijałem ją już wielokrotnie w drodze na uczelnię. To podsyciło moją ciekawość jej osobą. W tamtym momencie w moim życiu brakowało wyraźnego celu. Beznamiętnie uczęszczałem na zajęcia, robiąc to przede wszystkim z poczucia obowiązku i wyrzutów sumienia na myśl o poświęceniu rodziców. Jednak nauka z każdym dniem coraz mniej mnie interesowała. Wszystkie informacje, które starałem się przyswoić, przelatywały przez moją głowę, nie pozostawiając po sobie śladu. Czułem, że moje naiwne wyobrażenia o studenckim życiu powoli blakły – jedno po drugim. Desperacko potrzebowałem nowego punktu zaczepienia. Dlatego siedząc na ławce naprzeciwko tamtej obcej dziewczyny, tak łatwo było mi poświęcić jej moje całkowite zainteresowanie. Było w niej coś pociągającego, absorbującego. Aby wypełnić pustkę, która nieuchronnie się we mnie powiększała, postawiłem sobie za zadanie analizę jej osoby. Byłem zdecydowany ją śledzić.

Tak długo spała na ławce, że można było pomyśleć, że nie żyje. Co jakiś czas przewracała tylko rękami. Czekając na to, aż się obudzi, poszedłem do kiosku obok i kupiłem gazetę. Gdy wróciłem, dziewczyna już wstała i szukała czegoś w ogromnej torbie, która przypuszczalnie zawierała cały jej dobytek. Wyciągnęła w końcu kanapkę, zjadła ją pospiesznie, po czym zebrała swoje rzeczy i poszła w stronę kampusu. Udałem się za nią w bezpiecznym odstępie. Zdziwiło mnie to, że dziewczyna, która wyglądała na bezdomną, uczęszczała na Harvard. Wszedłem za nią na jedną z sal wykładowych, zaszywając się w kącie i licząc na to, że nie zostanę o nic zapytany. Zaraz po tych zajęciach udała się do najbliższego sklepu, który znajdował się kilka metrów od uczelni. Schowała kilka batonów do torebki i podeszła do kasy jedynie z butelką wody. Nie widziałem jej twarzy, mogłem się jedynie domyślać, co wyrażały jej oczy w tamtej chwili.

Zrobiło się już dosyć późno i zacząłem się zastanawiać, gdzie dziewczyna zamierza nocować. Zaczęła iść w kierunku kampusu, więc pomyślałem, że będzie spać na tej samej ławce, co rano. Weszła jednak do kawiarni, a ja szybko schowałem się za rogiem. Gdy wyszła, rozejrzała się i zaczęła iść prosto w moją stronę. Nie wiedziałem, co mam zrobić. W panice zacząłem nawet udawać, że czytam gazetę, którą zakupiłem rano i nosiłem cały dzień przy sobie. Odsunęła zmięte strony bostońskiego dziennika od mojej twarzy i podsunęła papierowy kubek z kawą.
— Mogłeś mi powiedzieć od razu, że czekasz na zwrot. — Uśmiechnęła się nieszczerze, wciskając mi kawę do rąk. Cały czas wiedziała, że ją śledzę, a mimo to nie uciekła. Wydało mi się to dziwne.
— Czy ja… czy ty widziałaś, że ja… Dlaczego nie powiedziałaś nic wcześniej? — Wzruszyła tylko na to ramionami.
— Nie bałaś się, że mogę Ci coś zrobić?
— Nie, nie bardzo.
— To, o co chodziło wczoraj? Dlaczego ukradłaś mi wtedy kawę?
— Nudziło mi się. Chciałam sobie ubarwić dzień.
— Nie bardzo rozumiem, ale niech Ci będzie. W każdym razie: dzięki za zwrot. – Chciałem już odejść. Nie potrafiłem i nie miałem nawet ochoty kontynuować tej dziwnej, pełnej niedomówień rozmowy.
— Hej, czekaj! — Pobiegła za mną i złapała mnie za ramię. — Dlaczego tak właściwie mnie śledziłeś? Naprawdę chodziło ci tylko o tamtą kawę?
Nie umiałem na to odpowiedzieć. Zostawiłem ją tam bez słowa i poszedłem dalej, myśląc o tym, jak w ogóle można wytłumaczyć zachowanie, którego sam do końca nie rozumiałem.

Następnego ranka wstałem bez odczucia żadnej zmiany. Moja durna zabawa w śledzenie tylko upewniła mnie w poczuciu, że tracę kontakt z rzeczywistością, że staczam się w jakieś dno. Wchodząc do kampusu, znów zobaczyłem ową dziewczynę śpiącą na ławce. Poczułem chęć zainterweniowania, zrobienia czegoś, c z e g o k o l w i e k. Zacząłem ją delikatnie potrząsać za ramię, aby się obudziła. Postanowiłem zaproponować jej nocleg – mój współlokator wyjechał na kilka tygodni do rodziny, więc pomyślałem, że jeśli nie ma gdzie spać, to mogę jej przez ten czas pomóc. Ku mojemu zdziwieniu – zgodziła się. Poszła ze mną na wszystkie zajęcia. Potem wstąpiliśmy jeszcze do restauracji. Dziewczyna zamówiła spory obiad, a ja miałem prawie pusty portfel i poczucie obowiązku zapłaty za nią. Dla siebie poprosiłem tylko o wodę z cytryną, tłumacząc się zjedzeniem obfitego śniadania.
— Nazywam się Matt, a Ty? — przerwałem niezręczną ciszę. Dziewczyna spojrzała na mnie i obdarzyła mnie taką miną, jakby chciała uciec.
— Możesz mówić mi Sky — odpowiedziała po chwili wahania.
— Studiujesz prawo, tak?
— Tak, próbuję. A ty?
— O nie, ja nie studiuję. Jestem tylko wolnym słuchaczem.

Późnym wieczorem dotarliśmy do mieszkania. Pokazałem jej pokój, w którym mogła przenocować. Zaproponowałem jej, aby dla własnego komfortu zamknęła się od środka. Po przebudzeniu moją pierwszą myślą było czy dziewczyna wciąż tu jest ? Okazało się, że tak. Sky obudziła się już wcześniej i zabrała się za przygotowywanie śniadania. Zadziwiła mnie swoboda, z jaką poruszała się po obcym domu. Wydawało się, że czuła się jak u siebie. Stanąłem w drzwiach kuchni i patrzyłem, jak kroi chleb do rytmu jednej z piosenek The Beach Boys. Nie wiedziałem, czy Sky rzeczywiście u mnie zostanie, czy w ogóle będziemy utrzymywać jakikolwiek kontakt. Wiedziałem tylko, że to było to, na co czekałem. Poruszenie mojego życia. Pomoc Sky była pierwszym krokiem w walce z poczuciem bezsensu.
— I jak, smakuje Ci?
— Tak. — Moja odpowiedź była zwięzła, ale powiedziałem to z przekonaniem. Sky uśmiechnęła się delikatnie i wróciła do jedzenia.
— Chciałam w ten sposób podziękować Ci za nocleg. Dawno tak dobrze nie spałam.
— Czyli wracasz na ławkę?
— A mogłabym zostać tu jeszcze na kilka nocy? — Uderzyła mnie jej bezpośredniość. Zgodziłem się jednak bez większego namysłu. To była sobota, czyli dzień wolny od zajęć na uczelni. Po śniadaniu usiedliśmy na balkonie i w spokoju piliśmy kawę. Moment wydał mi się odpowiedni na zadanie jej pytania, które dręczyło mnie, odkąd ukradła mi kawę.
— Jesteś bezdomna? — Jej twarz spochmurniała i miałem wrażenie, że za chwilę wybiegnie i już jej nie zobaczę. Jednak tamto rozgoryczenie szybko zniknęło z jej twarzy, a na jego miejsce pojawił się nieco zbyt smutny, jak na tak młodą osobę, uśmiech.
— W pewnym sensie tak. — Ta odpowiedź dała mi tyle, co nic. — Bo widzisz … mam dom, ale nie byłam w nim od kilku miesięcy.
— Chcesz mi powiedzieć, że od kilku miesięcy sypiasz na ławce?
— Nie, nie. Tylko od marca. — Nie chciałem dopytywać o szczegóły, wręcz bałem się ich usłyszeć.
— Rodzice Cię nie szukali?
— Szukali. Ba, nawet znaleźli, ale po kilku ucieczkach zrozumieli, że ja już tam nie wrócę i poddali się. — Patrzyła się na mnie przez dłuższą chwilę. Nie mogłem uwierzyć w to, co zobaczyłem w jej oczach. Migotały, jakby odbijała się w nich cała moja przyszłość. Przeraziłem się. Jej wzrok był taki przenikliwy. — Wiesz co, chyba jednak podziękuję za nocleg. — Nagle wstała i wzięła swoją torbę. Pobiegłem za nią.
— Poczekaj. — Złapałem ją za ramię. — Co się stało? Myślałem, że chciałaś tu zostać na dłużej.
— Chciałam, ale już nie chcę — powiedziała stanowczo i wyszła.

Przez kilka kolejnych dni widywałem ją na kampusie albo w sklepie, nie odzywaliśmy się jednak do siebie. Uciekała od mojego spojrzenia, a ja nie nalegałem na utrzymanie kontaktu. Tydzień po całym wydarzeniu przestałem ją widywać w ogóle. Pamiętam dokładnie, w jaki sposób się dowiedziałem. Tamtego dnia poszedłem do najbliższego kiosku i kupiłem jedno wydanie „The Boston Globe”. Nie musiałem nawet otwierać gazety, bo już widziałem nagłówek.

Zdjęcie Sky na okładce zajmowało całe miejsce pod tytułem. Nie chciałem czytać dalej. Próbowałem szczerze przeanalizować to, co w tamtym momencie czułem. Nie było mi smutno. Po pierwsze praktycznie jej nie znałem, a po drugie rozumiałem – może nawet zbyt dobrze – że ona tego chciała, do tego dążyła. Dlatego nie wracała do domu i dlatego zrezygnowała z pomysłu zamieszkania u mnie. Nie było dla niej innego wyjścia. Nie umiała dostrzec dla siebie przyszłości. Zrozumiałem, dlaczego pojawiła się w moim życiu. Byłem wdzięczny, że udało mi się ją zauważyć pośród tylu tysięcy ludzi mieszkających w Bostonie. Wyrzuciłem gazetę do kosza i poszedłem do mieszkania. Spakowałem wszystkie swoje rzeczy i udałem się na dworzec.

Grafika: Maja Ziółkowska