Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Artykuły: Publicystyka

Czy "Pingwin" to nowa jakość dla komiksowych seriali?

Postawmy od początku sprawę jasno, Pingwin to dla mnie spin off wzorcowy, który do tego ukazał się w odpowiednim czasie. Czasie pewnego kryzysu ekranowych komiksowych multiwersów, w których budowane sukcesywnie przez lata wielkie konstrukcje sypią się serią ostatnich niepowodzeń. Inaczej niż marvelowskie produkcje dostępne w ofercie Disney+, nowy serial od HBO obiera drogę oparcia się na dorobku tylko jednego z filmów spod szyldu DC i to dość szczególnego. Batman z 2022 w reżyserii Matta Reevesa dokonał pewnego odświeżenia w wizerunku ikonicznego mściciela. Wraz z pojawieniem się Roberta Pattinsona w roli Bruce’a Wayne’a nie tylko zerwano z przynależnością do filmowego większego, ale i zaszła istotna zmiana tonalna. Komiksowemu detektywowi w końcu przyszło poprowadzić śledztwo. Gotham w wizji Reevesa to wiecznie skąpane w deszczu, pogrążone w beznadziei i korupcji, miasto zbrodni – bardzo mocno nawiązujące do klasyki takiej jak Se7en Davida Finchera.
W tym krajobrazie znalazło się miejsce rywalizację gangów Gotham, z udziałem Oswalda „Pingwina” Cobblepota granego przez Colina Farella. I to właśnie na tym wątku skupia się serial napisany i stworzony przez Lauren LeFranc.

Gotham bez Batmana

Fabularnie Pingwin opiera się na motywach będących bezpośrednimi następstwami wydarzeń filmu, zapewniającego stosowne wprowadzenie w klimat świata. Jednakże całość nakreślono w taki sposób, by spin off mógł być traktowany jako odrębna pozycja przejrzysta dla osób, które nie oglądały jeszcze Batmana. Opowieść zaczyna się wkrótce po ataku terrorystycznym, wywołującym wielką powódź, na której najbardziej ucierpiały biedniejsze dzielnice. Pogrążone w chaosie miasto (opuszczone przez zamaskowanego mściciela) staję się więc jeszcze mniej kontrolowaną niż zwykle areną bezprawia, a śmierć mafijnego bossa Carmine’a Falcone stwarza okazję do zachwiania strukturą władz półświatka.
Główną atrakcją jest więc oglądanie zmagań Oza i jego świeżego pomocnika Victora (Rhenzy Feliz) w drodze na szczyt, mierząc się przede wszystkim z rodzinami Falcone i Maroni. Zachowując odwołania do filmu Reevesa, dokonuje się kolejna zmiana tonalna, zabierając nas w już pełnokrwisty serial mafijny – i to dosłownie, bo nie przejmując się ograniczeniami wiążącymi blockbustery dla kinowej publiki, twórcy robią, co mogą, by w Pingwinie pokazać bardziej przyziemną, ale i jeszcze brutalniejszą stronę Gotham. Sporo tu nawiązań do klasyki ze szczególnym wskazaniem na Rodzinę Soprano (szczególnie w sposobie przedstawienia tytułowego bohatera i jego trudnej relacji z matką). Tyle,] że w przeciwieństwie do wielkich serialowych narracji, mamy tu do czynienia z raptem 8-odcinkowym zamkniętym miniserialem. Wnosi to zaletę w postaci znakomitego zarządzania napięciem i możliwości utrzymania skupienia w skondensowanej formie, ale też niestety zdaje się odbijać na pewnych skrótach fabularnych. Szczególnie gdy dwa odcinki silnie opierają się na retrospekcjach, można odczuć, że czasem zabrakło miejsca na subtelniejszą rozbudowę ciągu zdarzeń, intryga bywa grubymi nićmi szyta, a doświadczeni gangsterzy wpadają w proste pułapki.

Powroty i zaskoczenia

Mogę jednak pochwalnie przyznać, że udało mi się na czas seansu zawiesić niewiarę, a Pingwina oglądało się znakomicie za sprawą dwóch czynników. Przede wszystkim, ten serial napędza emocjonująca dynamika między postaciami, dzięki dwóm świetnym kreacjom aktorskim. Oswald Cobblepot z epizodycznego udziału w Batmanie z sukcesem wyrasta na głównego antybohatera serialu, a wraz z tym szansę na rozwój ma Colin Farrel. Jestem pod ogromnym wrażeniem ekspresywnej gry aktora, w tym tego jak udaje się przekazywać twarzą emocje, mimo tony charakteryzacji, pod którą trudno go rozpoznać. Powołuje do życia przy tym charakter jednocześnie przyciągający i odpychający. Serialowy Pingwin próbuje zjednać widzów typową ścieżką gangsterskiego underdoga walczącego o pozycję w ustanowionych już strukturach, ale karmiąc wieloma fałszywymi złudzeniami, równie często jak częstując inne postaci pięknymi, użytecznymi kłamstwami. To ten typ rozwoju bohatera, w którym wszystkie próby empatyzacji spotykają się z gorzką, brutalną kontrą. Czego jednak nie zapowiadał filmowy Batman, ani promocja serialu, to druga niezwykła i nawet lepsza rola tego serialu w osobie Cristin Milioti wcielającej się w Sofię Falcone. Bohaterki równie nieprzewidywalnej, co charyzmatycznie hipnotyzującej. Jednym z tego co zapamiętam po zakończeniu, to jak w wielu scenach sedno udało się wyrazić samym przenikliwym spojrzeniem. Wbrew pozorom, wydaje się łatwiej uwierzyć w jej motywację walki o rodzinne dziedzictwo, zwłaszcza za sprawą bodaj najbardziej dramatycznego splotu wydarzeń w całej historii.
Kreacje postaci przypieczętowały drugi czynnik, dzięki któremu myślę, że Pingwin zostanie na dłużej w szerszej świadomości. Tym, co szczególnie zadziałało, jest w mojej optyce właśnie twarda zmiana gatunkowa. Jestem w stanie wybaczyć scenariuszowe niedociągnięcia i skróty, z tego powodu, że ta mafijna dramatyczna historia jest czymś, czego w ekranowym DC wywodzącym się z narracji superbohaterskich do tej pory nie było. I możliwość spoglądania na ten znany świat przez pryzmat innej perspektywy związanej z formatem serialu jest wartością, tworzącą coś wyróżniającego na tle wielu premier.
Zatem tego bym właśnie w idealnym świecie oczekiwał od transmedialnego rozszerzania znanych franczyz – nie wtórnych produkcji z uzupełnieniem o postaci x i y, ale wykorzystania przestrzeni do zastanowienia się w jaki sposób można rozwijać stworzone podstawy i o czym jeszcze opowiadać, wykorzystując siłę języka gatunkowego i docelowego medium.

Fot. HBO