Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
lato dzieje się nocą | kwartalnik

Kocha się nawet po wschodzie słońca

Optyka
Dobre filmy na ciepłe letnie noce – o „trylogii Before” Richarda Linklatera.

Przed wschodem słońca (1995)

Krzysztof: Pociąg to wyjątkowy środek transportu. Może pokonywać setki kilometrów omijając miejski zgiełk. Podróżować krótszą lub (naprawdę) dłuższą chwilę. Kolej tworzy przy tym przestrzeń stosunkowo otwartą, gromadząc w wagonach przeróżnych nieznajomych to wychodzących i wchodzących. Choć każdy zwykle zajmuje się sobą, trudno nie dostrzec potencjału na przypadkowe interakcje między równie przypadkowymi ludźmi. Tak też dzieje się w pierwszej części wieloletniej trylogii Richarda Linklatera. W ekspresie linii Budapeszt-Paryż młody amerykanin Jesse (Ethan Hawke) i francuzka Céline (Julie Delpy) poznają się i po szybkiej rozmowie decydują, by wysiąść w Wiedniu i spędzić prawdopodobnie jedyną wspólną noc w życiu, zanim ruszą w swoją stronę…

Ta baśniowo-romantyczna prostota kompozycji stanowi dla mnie największą siłę „Przed wschodem słońca”. Nie chodzi bowiem o kształt foremki, ale jej wypełnienie. Jest ono zaś wyjątkowo lekkie, choć emocjonalne, zarazem spokojne, ale jednak intensywne. Linklater od początku porywa nas w wir podróży. Oddana zostaje spontaniczność spotkania, ale precyzyjnie balansuje dynamiczne dialogi i rozmowy typu „o wszystkim i o niczym” z chwilami ciszy, zadumy oraz chłonięcia wiedeńskiej atmosfery. Bo czasem chodzi po prostu o to, by poczuć klimat wakacyjnego włóczenia się po urokliwym mieście. Stolica Austrii urasta do rangi pełnoprawnej postaci filmu, wyróżniając bogatą różnorodność mieszkańców w trakcie kolejnych, a jakże, przypadkowych i barwnych spotkań! Ciągnące się pogadanki filozoficzno-egzystencjalne i otaczająca zewsząd sztuka w różnych formach składają się na romantycznie przypudrowaną wizję wielkich ośrodków miejskich jako miejsc celebracji specyficznego bogactwa kulturowego. „Przed wschodem słońca” z przewidywanym od początku zakończeniem, zamyka się niczym ciepła pocztówka przywołująca wspomnienia z tych wyjątkowych letnich wieczorów.

Zofia: Niezręcznie jest na początku w tej nieoczekiwanej relacji. Ale jak mówi czytająca z dłoni wróżka, powinniśmy przyzwyczaić się do niezręczności życia. Do tych momentów, jak po spontanicznym wyjściu z pociągu, kiedy nagle nie wiadomo jak kontynuować poprzednią rozmowę. Do malutkiego pokoju, w którym przy odsłuchiwaniu piosenki nasze oczy nie spotykają się ani razu, chociaż stoimy ramię w ramię i oboje oblizujemy usta. Do okna z widokiem na koło młyńskie i pastelowy zachód słońca, kiedy nasze myśli krążą wokół jednego tematu. Do okrągłego stolika, przy którym zastanawiamy się, czy chcemy jeszcze kiedyś się spotkać. Do pożegnań na peronie.

Zakochiwanie się w jedną noc, kiedy otwiera się przed ludźmi jakiś bezczas, to kwintesencja lata. Razem z lekko przetłuszczonymi włosami, sukienką na cienkich ramiączkach i piciem wina na trawie. Łatwo zauroczyć się wizją, w której przed wschodem słońca dwójka nieoczekiwanie zafascynowanych sobą osób odkrywa to dziwne terytorium tworzące się między nimi. Nie ma nawet wielkiego znaczenia, że w tle ich rozmów przewijają się urokliwe uliczki i inne nieznane zakamarki Wiednia. To próba znalezienia prawdziwego porozumienia, podekscytowanie związane z poczuciem, że zostało się zrozumianym są tutaj magiczne. Trudno nawet określić, co takiego pociągającego jest w każdym z tych ludzi z osobna, przecież tak naprawdę ich nie znamy. Oni też tak naprawdę siebie nie znają. To nie w żadnym z nich, ale w ich interakcjach, w sposobie w jaki ze sobą rozmawiają, jak na siebie patrzą, jak razem przemierzają miasto leży cały urok. Widzimy ich symetrycznie – funkcjonują w duecie. Nie wiemy kim są, gdy nie przebywają razem. Wspomagani przez ciemność nocy, tworzą odrębną bańkę rzeczywistości, którą wspaniale jest obserwować. Nie wiadomo, czy bańka pęknie, kiedy po wschodzie słońca czas znowu stanie się czymś rzeczywistym. Dlatego desperacko i naiwnie chcemy wierzyć, że ta jedna noc wystarczy, że nie będzie trzeba konfrontować jej z życiem.

Przed zachodem słońca (2004)

K: I tak dziewięć lat później jesteśmy świadkami kolejnego spotkania Céline i Jesse’ego, tym razem w Paryżu. Od razu trafiamy na znajome tory, ale wszystko jest jakieś inne. Wiele lat minęło od premiery poprzedniego filmu, a czas płynął tak samo dla bohaterów jak i widza. Postacie znalazły się na innym etapie życia.

Trudno nie docenić tu konsekwencji w wieloletniej budowie trylogii. To nie typowy sequel w myśl powrotu po latach, by „odkurzyć” doceniony tytuł. Film Linklatera potrzebował po prostu tego czasu, by przekazać inną perspektywę. Uleciała lekka baśniowość obecna w wakacyjnym spacerze ulicami Wiednia, a coraz bardziej wyrasta z relacji gorycz i rozczarowanie. Przede wszystkim jednak, tym razem jest to spotkanie w biegu.

Niesamowitym osiągnięciem jest tempo filmu skupiające uwagę od początku do końca, nie dając ani chwili wytchnienia. W trakcie seansu można poczuć się jak ukryty obserwator jednej wielkiej rozmowy. „Przed zachodem słońca” z grubsza jest właśnie zapisem intensywnej, pospiesznej rozmowy tego przypadkowego popołudnia. Trudno zauważyć, kiedy zmieniają się kolejne wątki w tym żywym potoku słów. A kończy się on znów, a jakże, pewnym nienasyceniem – urwaniem przez nieuchronny czas.

Co ważne, choć druga część trylogii Linklatera jest w swym wydźwięku mniej optymistyczna – nie idealizuje już życia chwilą – to w żadnym razie nie unieważnia ona poprzednich doświadczeń postaci. Zwyczajnie co było, to było, przez lata charaktery Céline i Jesse’ego zdążyły się bardziej rozwinąć i rozminąć. To ten moment, gdy człowieka dopada świadomość, że niektórych wspomnień już się nie powtórzy, ale przewrotnie nie ma w tym problemu, bo właśnie to uczyniło je wyjątkowymi.

Z: Oboje są jakby trochę szczuplejsi, wklęsły młodzieńcze pełne policzki. Teraz są bardziej doświadczeni, bardziej okrzepli. Już nie w skórzanych kurtkach i pogniecionych koszulkach, tylko w marynarce i bluzce, z karierami zawodowymi i napiętymi grafikami. Nadal spontaniczni, bez trudu podtrzymują rozmowę. Łatwo im się do siebie wraca. Mówią już tylko trochę inaczej – o czym innym, w nowy sposób, mniej prostodusznie, mniej wprost. Ukrywają się za drobnymi kłamstewkami, prowokują się nawzajem, badają swoje reakcje, zwierzenia obracają w żart.

Paryskie popołudniowe słońce rzuca trochę światła na to, jak zapamiętali noc wspólnie spędzoną w Wiedniu dziewięć lat wcześniej. Wspomnienia jednej osoby konfrontują się ze wspomnieniami drugiej. Oboje próbują trochę bagatelizować wpływ, jaki te kilka wspólnych godzin miało (albo mogło mieć) na ich dalsze życie. Nadal próbują zachowywać się jak racjonalni dorośli, chociaż ciągle mają gdzieś w sobie romantyczne nadzieje. Pamiętają o zostawieniu odpowiedniego napiwku, przegadują się, kto powinien zapłacić za przejażdżkę wodnym tramwajem, pilnują czasu, bo jedno z nich musi zdążyć na wieczorny samolot. Ale gdy wchodzą po kręconych schodach prowadzących do mieszkania Céline, znowu panuje niezręczna cisza. Ich oczy znowu nie potrafią się spotkać, chociaż rzucają na siebie rozbawione spojrzenia. Zupełnie jak kilka lat wcześniej w ciasnym pokoju do odsłuchiwania piosenek. Zupełnie jak w wesołym miasteczku z widokiem na koło młyńskie. Nie muszą nic mówić, żeby myśleć o tym samym.

Gdy spotkali się pierwszy raz, zupełnie nieoczekiwanie i bez planu, próbowali sobie udowodnić, że potrafią zachować się dojrzale. Tym razem zobaczyli się już nieprzypadkowo i zdecydowali, że nie muszą niczego udowadniać.

Przed północą (2013)

K: Kolejna dekada przynosi ze sobą kolejny wakacyjny dzień, ale ponownie w mocno innych okolicznościach. Jesse i Céline wracają na ekran już jako para w wieloletnim związku, a na dodatek wychowują razem dzieci. Znów pojawia się to uczucie niby powracamy na znajome terytorium, pojawiają się przebłyski tego radosnego wieczoru, ciepła relacji i wewnętrznej pasji, tyle że… to wszystko było dawno temu i przeminęło. Trudno nie zauważyć, że ta dwójka ma swoje najlepsze chwile już za sobą.

W miejscu życzliwych przekomarzań widzimy już poważne rozdarcia oraz nawarstwiające się problemy życia codziennego, od których uciec się nie da. Kryje się w tej opowieści pewna przewrotność, bo gdy we wcześniejszych rozdziałach perspektywa nieuchronnego końca budowała tempo, budząc niepokoje – czy uda im się zdążyć wyrazić uczucia, cieszyć się chwilą w satysfakcjonującym finale, zanim będą zmuszeni się pożegnać. Tak teraz perspektywa się odwraca – czasu niby jest aż za dużo, a jednak emocje pulsują jak nigdy, gdy widzimy jak na pozór stabilna relacja, wcale taką nie jest i jak w codzienności kryje się zagrożenie rozpadem.

Humor wyciekający z błyskotliwych dialogów przeplata się z coraz wylewniejszym rozczarowaniem. Ta niejednoznaczność postaci to jeden z najważniejszych punktów filmu. Céline i Jesse sportretowani zostają jako ludzie z krwi i kości, których emocjonalne rozterki zostają naładowane ładunkiem autentyczności.

„Przed północą” to obraz gorzkich, już bardziej melodramatycznych, niż romantycznych wakacji. Przypomnienie o tym, że wszyscy się starzejemy i nieważne jak ciepłe są wspomnienia, w końcu miną. Dojrzewając trzeba się zgodzić na trudy, ale może jednak nie wszystko stracone i uda się wykrzesić chwile szczęścia napędzające życie.

Z: Najpierw była noc, potem słoneczne popołudnie, a teraz przyszedł zmierzch. Nie można uchwycić momentu, w którym słońce zachodzi – ciągle jeszcze widać maleńki skrawek, ciągle jest, ciągle jest, znikło. Już nie bardzo wiadomo na co czekać – po romantycznym „przed” nastąpiło monotonne „w trakcie”, może już nawet niepożądane „po”. We wspólnie stworzoną przestrzeń pomiędzy dwojgiem ludzi wcisnęły się dzieci, poprzedni partnerzy, praca zawodowa i konieczność robienia zakupów spożywczych. To bycie razem, którego doświadczali przemierzając latem chodniki europejskich stolic i godzinami rozmawiając, już się skończyło. Nie słuchamy o osobnych zmartwieniach dwójki ludzi, teraz przyszedł czas na rozwiązywanie wspólnych problemów.

Te irytujące drobiazgi, które miały sprawiać, że będą kogoś tylko bardziej kochać, okazały się jednak po prostu irytującymi drobiazgami. Próby zrozumienia siebie nawzajem zamieniły się we frustrację, że ta druga strona nie chce nawet słuchać. Strach, że próba utrzymania stałej, tradycyjnej relacji doprowadzi tylko do znużenia i wzajemnej niechęci, także był całkiem uzasadniony. Wpadli w koleiny, którymi obiecywali sobie nigdy się nie kierować.

Przeczekiwanie ciemnych godzin przed północą nie jest dla pary łatwe. Rozwarstwiają swój konflikt, zajmując się najpierw świeżymi nieporozumieniami, żeby potem zacząć krzyczeć: „ty zawsze, ty nigdy”. Znają świetnie siebie nawzajem, wiedzą w jaki sposób ubrać argument w słowa tak, żeby zabolało. Są przekonani, że dostrzegają ukryte intencje i niewypowiedziane potrzeby. Skoro mają pewność, że ta noc jest tylko jedną z wielu nocy, które jeszcze spędzą w swoim towarzystwie, wpadają w dobrze znany rytm wzajemnych wyrzutów.

Jednocześnie ciągle mają w głowie pytanie, niewinne i zaczepne, czy jakby teraz spotkali się pierwszy raz w pociągu, zwróciliby na siebie uwagę? Znają nawzajem swoje brzydkie strony, umieją się zranić, ale wiedzą też, jak do siebie wracać.

Nie potrafili pozostać dla siebie tylko ciekawą historią z młodości, ale nie potrafią też być dla siebie całym światem. Ani szalone jednorazowe zakochanie, ani baśniowe „długo i szczęśliwie” nie okazało się dla nich możliwe. Próbują znaleźć jakiś kompromis, kochać i dawać przestrzeń, być kochanym i akceptować, że miłość nie ogranicza się tylko do nich.

Przed, w trakcie i po

Z: Twórcy serii stworzyli wyjątkowe filmy w wyjątkowy sposób. Pisząc i kręcąc pierwszy z nich, nie przewidywali, że będą jeszcze następne. Śledzenie dwóch osób, które nie są uwikłane w żadną fabułę, w żaden większy ciąg wypadków miało być nudne. Nic się w pierwszym filmie nie dzieje, nie ma żadnej puenty – przeciwnie, same niedopowiedzenia. Nikt się nie spodziewał, że tak wiele osób będzie chciało towarzyszyć długim rozmowom zadziornego Amerykanina i rezolutnej Francuzki, zwłaszcza, że nie można tu liczyć na jednoznaczny finał.

Wszystkie scenariusze powstawały przy udziale nie tylko reżysera, ale też aktorów – miały być bardzo realistyczne, oparte na tym, co naprawdę ich poruszało. Czas, który dzielił kolejne filmy, pozwolił twórcom na doświadczanie życia tak, jak doświadczali go bohaterowie, na konfrontowanie opinii i przekonań z samym, starzejącym się sobą.

Miłość nie tylko jest tematem serii, ale też jednym z narzędzi, jakim musieli posługiwać się twórcy. Z czułością, empatią i całym doświadczeniem, jakie mieli do dyspozycji w danym momencie powoływali do istnienia opowieść o ludziach, którzy wydają się bardzo prawdziwi. Historia Jessiego i Céline jest nam przedstawiona epizodycznie, ale przez to przekrojowo. Sami potrafimy zapełnić życia bohaterów własnymi wspomnieniami i spostrzeżeniami, nie musimy towarzyszyć im każdego dnia. Ludzie, którzy oglądali pierwszy film w wieku, w którym byli bohaterowie, mogli po dziewięciu latach nieoczekiwanie spotkać ich ponownie, a potem po kolejnych dziewięciu jeszcze raz popatrzeć na swoje życie przez ich pryzmat. Doświadczenie bardzo unikalne.

Teraz, gdy możemy obejrzeć trzy filmy pod rząd, zyskują one znowu coś nowego. Możemy bezpośrednio porównać, jak zmieniają się bohaterowie, sprawdzić, czy dobrze pamiętają przeszłość, jak wyobrażają sobie lata, które jeszcze przed nimi. Możemy jako dwudziestokilkulatkowie zerknąć w przyszłość ludzi, którzy w pierwszym filmie wypowiadają takie bliskie nam poglądy. Możemy racjonalnie przewidzieć, że nasze życia też nie pokryją się z naszymi wyobrażeniami, albo zdecydować, że mimo wszystko nadal chcemy wierzyć w romantyczną wersję rzeczywistości.

Dobre filmy na ciepłe letnie noce.

Tekst: Krzysztof Olszamowski, Zofia Michlowicz
Grafika: Natalia Gryboś