kraina czasu minionego | półrocznik

Pnioki, krzoki i ptoki, czyli historia w obrazkach

2025-04-13 19:43
Ludzie zgromadzeni wokół białego stołu przypatrują się rozłożonym na nim fotografiom. Podnoszą je, oglądają rewers, szukają podpisów, komentarzy. Przysuwają do oczu i analizują szczegóły stroju postaci na zdjęciach, ich fryzury i otoczenie – tutaj portret poważnego mężczyzny z siwym wąsem; tam dziesięcio-jedenastoletni chłopak w podkolanówkach, krótkich czarnych spodenkach i marynarce, z białą świecą w ręce pozuje do swojego zdjęcia komunijnego; na kolejnej odbitce niski budynek z cegły, a przed nim dziecko na grzbiecie kucyka. Niektórzy z oglądających je rozpoznają – przedstawiają ich wujka w dzieciństwie, dziadka sąsiada, albo budynek, który teraz już wygląda trochę inaczej, ale stoi przy tej samej ulicy, jaką chodzą do kościoła. Wszyscy, nawet ci, którzy na fotografiach nie znajdują znajomych twarzy i miejsc, zastanawiają się: kiedy zdjęcia mogły zostać zrobione? Czy taki czepiec kobiety nosiły raczej w latach czterdziestych czy sześćdziesiątych? Czy krój tej sukni ślubnej wskazuje, że ślub odbył się przed wojną, czy po niej? Czy na odwrocie fotografii ktoś nie napisał może pochyłymi literkami: czerwiec, rok 1977?
Zdjęcia: Tarnogórskie Centrum Kultury

Z różnych miejsc, a jednak stąd

Ta gra, polegająca na określeniu dekady, z której pochodzi siedemnaście leżących na stole fotografii, jest częścią wydarzenia „Pnioki, Krzoki i Ptoki na Bobrach: Zachować Dziedzictwo Bobrownik Śląskich i Piekar Rudnych”. Wydarzenie gromadzi okolicznych mieszkańców wokół lokalnej historii – uwiecznionych na zdjęciach momentach z przeszłości dwóch dzielnic śląskiego miasta Tarnowskie Góry – Bobrownik Śląskich i Piekar Rudnych. Jest dziewiąty listopada – środek miesiąca, który kojarzy się ze wspominaniem przodków i wracaniem w myślach do krainy czasu minionego.
Zdjęcia: Tarnogórskie Centrum Kultury
Zdjęcia: Tarnogórskie Centrum Kultury
Wśród plansz z reprodukcjami fotografii ustawili się organizatorzy wydarzenia, głowy wszystkich zebranych obracają się w ich stronę. Czas otworzyć wystawę. Głos zabiera więc główny pomysłodawca inicjatywy – Dawid Śnietka, który przeszłością swojej rodziny interesuje się żywo od lat. Podkreśla, że wystawa powstała z chęci zachowania pamięci o lokalnej historii, z troski o utrwalenie wiedzy, którą nasi dziadkowie noszą w głowach, a której trudno doszukać się w jakimkolwiek podręczniku. Dawid mówi też o chęci zorganizowania przestrzeni dla całej społeczności, spotkania tych osób, które mieszkają tu od pokoleń, tych, które przyjechały niedawno i tych, które przyleciały tylko na chwilę i być może już niedługo wyfruną w różne strony świata – czyli Pnioków, Krzoków i Ptoków. To nie pierwszy projekt tego typu – podobne inicjatywy (zbieranie, opisywanie i digitalizowanie zdjęć należących do lokalnych mieszkańców) przeprowadzane już były w innych dzielnicach Tarnowskich Gór. Pomysłodawcy organizowali szkolenia dla seniorów, odwiedzali szkoły, reklamowali się z parafialnej ambony i pukali do drzwi Tarnogórzan, żeby pomóc im w skanowaniu zdjęć. Rzućmy więc okiem na wystawione fotografie.

Kiedyś to było, teraz też jest

Zdjęcia wydrukowane są na dużych białych planszach i dokładnie opisane – nazwiskiem rodziny, datą, miejscem. Przedstawiają Bobrowniki pięćdziesiąt, sześćdziesiąt i siedemdziesiąt lat temu – trochę znajome, a trochę różne.
Zdjęcia z albumu rodziny Moszny.
Zdjęcia z albumu rodziny Moszny.
Jest tam zdjęcie mężczyzny pracującego w kamieniołomie, w którym obecnie już nie prowadzi się wydobycia i który stał się miejscem rodzinnych spacerów i kryjówką dla wagarującej młodzieży. Są fotografie szkolnych klas – biało czarne twarze dzieci w ciemnych mundurkach z wykrochmalonym kołnierzykiem. W tych samych klasach, teraz już odmalowanych i wyposażonych w multimedialną tablicę, nadal uczą się dzieci (może prawnuki tamtych ze zdjęć?), ale noszą kolorowe koszulki i każde z nich ma plecak innej marki.
Zdjęcia z albumu rodziny Moszny.
Zdjęcia z albumu rodziny Moszny.
— Fajne jest to, że ja te miejsca poznaję, chociaż czasem jest ogromna różnica — mówi P., jedna z uczestniczek wernisażu. Jej przodków też można odnaleźć na wystawionych zdjęciach. — Wstyd się przyznać, ale ja sama nawet nie miałam pojęcia, że są takie stare fotografie w domu. To jest większy kawał historii, niż myślałam.
— Najbardziej podoba mi się, że na tych zdjęciach można zauważyć różnicę w modzie albo różne różnice kulturowe, na przykład styl ubioru, uczesania, wąsów, brody — komentuje E., która wprawdzie nie pochodzi z Tarnowskich Gór, ale mieszka w sąsiadującym miasteczku i też przyjechała na wystawę.
Pomysł zorganizowania takiego wydarzenia powstał dzięki inicjatywie Żywe Archiwa, czyli grupie uczniów i studentów, którzy zachęcają do dbania o rodzinne historie i pamiątki, do odwiedzania ciotek i dziadków, i ciągnięcia ich za język. To właśnie oni – seniorzy naszych rodzin, są Żywymi Archiwami, które tylko czekają, aż ktoś zapyta ich o dawne czasy. Takie rozmowy to często przyjemne, ciekawe spotkania (najlepiej przy śląskim kołoczu i kawie), w czasie których okazuje się, że nasi przodkowie, o których zwykle myślimy w kategoriach czarno-białych odbitek, wiedli bardzo kolorowe życia. Ktoś podróżował na rowerze po całej Polsce, ktoś przegrał w karty połowę majątku, ktoś robił najlepsze pierogi w mieście, ktoś inny po latach odnalazł zagubioną w dzieciństwie siostrę. Zdjęcia prezentowane na wystawie „Pnioki, Krzoki i Ptoki” odzwierciedlają ten prosty fakt, że życie przed rozpowszechnieniem kolorowej fotografii też przybierało wszystkie możliwe odcienie. Są zdjęcia z pogrzebów i ślubów, z uroczystości jak parafialne odpusty i topienie marzanny, ze zwykłych poniedziałków, kiedy dzieci szły ręka w rękę do szkoły, z przedpołudniowej pracy w kamieniołomie i z urodzin babci.

Nostalgia uwspółcześniona

Zdjęcie z albumu rodziny Pluszczyk.
Podczas wernisażu wystawy odbywają się różne rozmowy – ktoś próbuje ustalić, w jaki sposób powinno pisać się nazwisko jednej z rodzin przedstawionych na zdjęciach, ktoś rozpoznaje na fotografii swoją prababcię, ktoś chce zeskanować i w ten sposób przedłużyć żywot własnych rodzinnych zdjęć, które przyniósł ze sobą w kopercie. Przy jednym ze stołów siedzi Pani Irena i Pan Henryk, dziadkowie Dawida – pomysłodawcy Żywych Archiwów. Przysiadam się do nich i pytam o ich przeszłość. Pani Irena opowiada mi, że przeprowadziła się do Bobrownik za mężem, a pochodzi z przyległego miasta – tego samego, co ja. Okazuje się, że mieszkała kiedyś blisko miejsca, w którym ja spędziłam całe dzieciństwo – nieopodal szkoły, która kiedyś miała numer sześć, teraz dwadzieścia trzy. Opowieść przerywa nam kobieta, która delikatnie stuka Panią Irenę w ramię.
— Powiedz mi ino, jak Klara brała ślub, to były jakie lata? Pięćdziesiąte, sześćdziesiąte?
— Czekej, mie było dwanoście lot…
— To pięćdziesiąte?
— Policz, czterdzieści trzy plus dwanaście… no pięćdziesiąty trzeci… — liczy Pani Irena.
Osoba, która ją zaczepiła, trzyma w rękach kartę odpowiedzi. Bierze udział w grze i próbuje oszacować wiek jednej z fotografii, która widocznie przedstawia Klarę w dniu ślubu.
— Wszystko mie się pytają, a jo już też nie mom takij pamięci! — uśmiecha się Pani Irena.
Pan Henryk, który siedzi po drugiej stronie stołu, opowiada mi, że sam pochodzi z miejscowości Sul w gminie Kadzidło (to w okolicach Mazur), w której stoi dwanaście domków a wszystkie w rządku, a jego rodzina mieszka w pierwszym i ostatnim z nich. Kiedy Dawid (wnuk Pana Henryka i pomysłodawca wystawy) odwiedził kiedyś Kadzidło, zostawiał dla mieszkających tam krewnych wiadomości w kopertach przyklejone do grobów, bo nie było innego kontaktu. Ciotki, które je znalazły, do teraz wspominają to z przejęciem. Przejęta jest też Pani Irena, kiedy pytam ją o wrażenia z wystawy.
— I duma, i wie pani, serca tak coś ściska! Jo tylko myśla, że jakby to mój mąż widzioł, to on by płakoł przy kożdym zdjęciu!
Mąż Pani Ireny zmarł w zeszłym roku, to on opowiadał Dawidowi wiele rodzinnych historii i pokazywał fotografie. Na wystawie zabrakło też żony Pana Henryka, która piekła najlepszy sernik z pianką i rosą na piance, który do teraz starają się odtworzyć jej synowe. Zdjęcia przedstawione na wystawie, to też kawałek ich historii, która dzięki staraniom ich wnuka nie została zapomniana gdzieś między żółknącymi stronami albumów. Niektórych historii trzeba się domagać (na przykład prowadząc korespondencję poprzez rodzinne nagrobki), inne można poznać, po prostu przysiadając się do czyjegoś stolika. Wspominanie wraz ze starszymi od nas ludźmi i porównywanie obecnych realiów do minionych czasów niezmiennie prowadzi do wzruszeń i zaskakujących odkryć. Emocji na pewno jest więcej, jeśli o wspomnienia z dzieciństwa pyta ukochany wnuk, lub wnuczka. Jeszcze więcej, jeśli potem te historie opowiada kolejnym osobom, organizując wystawę w lokalnym centrum kultury.
Zdjęcia: Tarnogórskie Centrum Kultury
Na wystawie zebrali się wszyscy – osoby o Bobrownickim rodowodzie długim jak kolejka wąskotorowa; ci, którzy przyjechali tutaj w pogoni za pracą lub miłością i już tu zostali, ich dzieci, ich wnuki, znajomi, przyjaciele. Pnioki, Krzoki, Ptoki i tacy, którzy w ogóle w Bobrownikach nie mieszkają. Można więc powiedzieć, że się udało, Bobrownickie fotografie i kryjące się za nimi opowieści zostały nie tylko uwiecznione, ale też przekazane kolejnym osobom – następne Żywe Archiwa wzbogaciły się o nowe zapisy. Historia, która wyrasta z przeszłości jednej z dzielnic niewielkiego śląskiego miasteczka, przyczynia się do dalszego budowania jego społeczności.
—----------------
Dziękuję Tarnogórskiemu Centrum Kultury i Żywym Archiwom za udostępnienie zdjęć.