Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
lato dzieje się nocą | kwartalnik

Refeksje nocy letniej

Spojrzenia
Pewnie na tym polega dojrzewanie. Przestaje się być bezwolną postacią, którą kieruje los. Można zacząć być także autorem.

Ava Dellaira, „Kochani, dlaczego się poddaliście?”

K: Drodzy Czytelnicy, pozwólcie nam zaprosić się w podróż przez lato. Pozwólcie sobie przypomnieć najpiękniejszy letni wieczór, który udało Wam się spędzić, gdy byliście dojrzewającymi nastolatkami. Niech „kiedyś to było” nabierze całkiem nowego brzmienia. To nie było tak dawno, życie wcale tak bardzo się nie zmieniło, ale my ciągle dojrzewamy, poznajemy siebie i dajemy innym poznać nas jako „prawdziwszych nas”. Zadajmy sobie głośno to pytanie: czy my się tak naprawdę zmieniliśmy? Nasze relacje, postrzeganie czasu, naszego miejsca i przestrzeni? Czy teraźniejszy letni wieczór, kiedy zasiadamy razem do tej dyskusji, pozwoli odkryć nam nową prawdę o nas? Stawiamy pytania, plączemy odpowiedzi, ale czytając ten tekst, może i Wam uda się odkryć coś o sobie. Dołączcie do naszej rozmowy i odpowiedzcie z nami na pytanie, czym dla Was były…

LETNIE NOCE

A: Myśląc o letnich nocach, przed oczami widzę balkon w moim domu rodzinnym. Już w dzieciństwie lubiłam na nim siedzieć i przyglądać się gwiazdom. Nie czułam się wtedy mała, w kontraście z wielkim nieboskłonem. Zdawało mi się, że jestem tą jego częścią, która jakimś dziwnym przypadkiem znalazła się na Ziemi. Myślałam o tym, że chciałabym podróżować między gwiazdami, niczym Mały Książę między planetami. Smutno mi, bo chyba już wyrosłam z tej śmiałości w marzeniach. Chciałabym, marząc nocą, czuć się tak nieskończoną, jak wtedy, gdy jeszcze nigdy w siebie nie zwątpiłam. Mam w końcu tylko 20 lat i nie powinnam być aż tak sceptycznie nastawiona do świata.

Balkon jest dla mnie niczym wieża obserwacyjna. Moje obserwacje powstają w wyniku wsłuchiwania się w letnie dźwięki nocy. Słyszę echo czyjejś ogródkowej imprezy, auta przejeżdżającego w oddali i szum rozmowy sąsiadów siedzących na tarasie. Słyszę życie, które toczy się swoim powolnym, niczym niepospieszonym tempem. Godziny zdają się upływać inaczej niż w ciągu dnia. Siedząc tak w zamyśleniu, czuję się trochę jak intruz. Zatrzymałam się w tych godzinach, które zdają się przemijać gdzieś wokół mojego bezruchu. Myślę o tematach, które w ciągu dnia wydają się być cenzurowane przez promienie słoneczne. Szepczę temu mrokowi moje sekrety i mam nadzieję, że wchłania je niczym czarna dziura.

K: Wiesz, ja chyba nie potrafię wyrosnąć z marzeń. Wiele nastoletnich nocy spędziłem w moim małym pokoju z dużym oknem dachowym, obserwując niebo. Nieskalane smogiem i zanieczyszczeniami. Pełne gwiazd i przestrzeni na wielkie rzeczy, które tworzyła moja głowa. Marzyłem o najdłuższych podróżach. O mechanicznym pociągu, wiozącym mnie w niekończący się śnieżny świat. Mojej wyobraźni tworzącej coraz to bardziej abstrakcyjne marzenia, nie były w stanie pokonać żadne kłody. Przyznaję, potykałem się o nie z pełną świadomością i premedytacją. Tworzyłem swoje wielkie historie. Byłem czarodziejem ratującym świat przed łapczywymi rządzącymi, dyktatorem podbijającym kolejne kraje na swoich smokach (wiem, że Daenerys Targaryen była pierwsza, ale moja historia miała inne zakończenie). Wyjeżdżając na studia, nie myślałem, że będę tęsknił za czymś tak błahym jak kawałek pustej przestrzeni. Wtedy był mój czas, wtedy zacząłem pisać. Każdej nocy zostawiałem adnotacje, o której godzinie kończyłem swój misterny proces tworzenia. Trzecia w nocy?! Nie wyobrażam sobie teraz bycia twórczym o 22.

PRZESTRZEŃ

K: Zdaje sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu żyje w bańce. Sam ją sobie stworzyłem. Życie dało mi bardzo dużo okazji, żeby przekonać się o tym, że nie zawsze oznacza to brak kontaktu ze światem i wieczne szczęście. Przez ostatnie kilka lat nieustannie staram się regularnie przebijać moją bańkę i nie dawać złym nawykom „młodości” władać moimi emocjami i życiem. Pamiętam studnie na łysej łące, na której siadałem po kłótniach z rodzicami. Nie potrafiłem wtedy zrozumieć ich zachowania. Teraz wiem, że to ja nie chciałem ich dobra, a nie odwrotnie. Otaczała mnie czysta przestrzeń i głucha cisza, której nie mogłem znieść. Krzyczałem w środku. Obiecywałem, że ucieknę na drugi koniec naszego kraju, odetnę się i nigdy nie wrócę. Byłem strasznie głupi. Teraz wiem, że będąc tylko 5 godzin pociągiem od domu, czuję, że jestem od nich zbyt daleko. Nie wyobrażam sobie swojego życia bez moich rodziców, mojej rodziny. Obdarzyliśmy się zaufaniem i szacunkiem. Dostałem od nich akceptację i przestrzeń, nie potrzebuję już jej w takim znaczeniu, w jakim chciałem jej wcześniej, już nie chcę uciekać. Przestrzeń znalazła mnie sama, po prostu przyszła. Wraz z upływem czasu uczę się rozumieć swoje uczucia, pozwalam sobie być szczęśliwym, chcę uczyć tego samego moich najbliższych.

A: Myślę, że ja ciągle szukam dla siebie tej przestrzeni. Sama jednak nie wiem od kogo czy czego. Kocham moją rodzinę i uważam, że naprawdę mam duże szczęście, jeśli chodzi o ludzi w moim życiu. Zawsze jednak coś ciągnęło mnie do miejsc, w których mogłam poczuć się ukryta przed wzrokiem innych. Kocham duże miasta, bo tam czuję, że nikt mnie nie widzi. Ta anonimowość zdaje się dawać mi mentalne pozwolenie na bycie sobą. Moje decyzje czy zachowania nie będą porównywane z tym, jakie wyobrażenie mają o mnie inni. Uciekam z tego powodu w jakąś dziwną odmianę samotności, gdzie będąc wśród innych, nie jestem sobą. Nie mówię tego, co myślę, a w środku mam ochotę krzyczeć. Dlatego chyba nie zawsze lubię wracać do domu. Nie znajduję dla siebie przestrzeni, by być tą najprawdziwszą mną, gdy każdy ma już jakieś wyobrażenie na temat tego, jaka jestem. Dorastając, uczę się tej autentyczności coraz bardziej. Zaczynam chyba rozumieć, że nie opłaca mi się zmieniać dla nikogo. Myślę, że rezygnowanie z siebie, by poczuć się akceptowaną, krzywdzi przede wszystkim mnie samą. Nie mogę się doczekać, kiedy i mnie znajdzie ta przestrzeń i nie będę czuła tej potrzeby ciągłego chowania się.

PRZYJAŹŃ

A: W wakacje ja i moje przyjaciółki z liceum wracamy do naszego rodzinnego miasta. Chodzimy po ulicach, na których dorastałyśmy. Pijemy kawę z kawiarni, którą nazwałyśmy naszą ulubioną, mając 15 lat. Jemy lody z podobno najlepszej lodziarni w mieście (same już nie wiemy, kto nam tak powiedział). Zachowałyśmy stare przyzwyczajenia, mimo tego, że zmieniłyśmy się, a nasze codzienności wyglądają już prawie całkowicie inaczej. Jest jednak w tych relacjach coś stałego i przynoszącego komfort. Nie muszę tłumaczyć, dlaczego czasami tak uparcie milczę. Nie zastanawiam się nad tym, czy jak będę trochę zbyt szczera, to zmieni się nasza relacja. Tęsknię za tą bliskością, za każdym razem jak poznaję kogoś nowego. Uważam, że dorastając, najtrudniejsze jest właśnie budowanie tej intymności w relacjach. Wymaga to więcej czasu, niż zazwyczaj pozwala zbyt wypełniony grafik. Rzadziej znajdujemy się regularnie w stałej grupie, jaką była szkolna klasa, a o jakościowy kontakt w relacjach trzeba zabiegać. Z pozoru jest to przytłaczająca świadomość. Myślę jednak, że zmusza nas do bycia bardziej intencjonalnym i wdzięcznym za przyjaźń w naszym życiu. Czuję, że z wiekiem jeszcze bardziej doceniam moje przyjaciółki z okresu dojrzewania. Wychowałyśmy się nawzajem. Byłyśmy swoimi nauczycielkami, siostrami, matkami i towarzyszkami najbardziej zwariowanych momentów. Będąc z powrotem w Rybniku, patrzę na budynek mojej dawnej szkoły, gdzie je poznałam. Słyszę w galerii handlowej piosenki, które kojarzą mi się z naszymi pierwszymi domówkami. Dziękuję wtedy mojemu miastu za to, że mogłam je poznać i dać się im w tak dużej części stworzyć. Nie wiem, jak długo nasza relacja pozostanie równie wartościowa, jak jest teraz. Zawsze będę jednak wdzięczna za to, że chociaż przez jakiś czas były tak dużą częścią mojego życia.

K: Chciałbym móc powiedzieć, że zawsze byłem dobrym przyjacielem. Choć minęło tylko kilka lat, tak wiele się zmieniło. Moi przyjaciele wiele razy pomagali mi przetrwać trudne momenty. Nie ważne, czy wracałem do domu w środku nocy ze złamanym sercem, czy stresowałem się czymś, co z perspektywy czasu wydaje się drobnostką. Zawsze mogłem liczyć na ich wsparcie. Dzięki nim nigdy nie czułem się samotny, z moją najlepszą przyjaciółką byliśmy nierozłączni. Spędzaliśmy razem każdą wolną chwilę, mimo że wybraliśmy sobie różne szkoły i nasze drogi bardzo się rozmijały. Myślę, że ostatnie lata były dla nas bardzo ważnym okresem. Razem udało nam się przetrwać czas, którym był lockdown. Razem próbowaliśmy poznawać świat, razem się uczyliśmy. Pamiętam, jak któregoś letniego wieczoru postanowiliśmy dostać się do dzwonnicy za starym przedwojennym kościołem. Weszliśmy tam i, jak gdyby nigdy nic, zadzwoniliśmy dzwonem, który zresztą sam się o to prosił. Sznur po prostu wisiał, czekał od lat, aż ktoś za niego pociągnie. Wywołało to w nas fale ekscytacji, uciekaliśmy razem tak szybko, jak pozwalały nam na to nasze nogi. Nigdy tego nie zapomnę. Tak zwana dorosłość pokazała nam, że nie wszystko może trwać wiecznie. Tak długo, jak trwała nasza beztroska, tak długo trzymaliśmy się razem. Nie było smutnych pożegnań, ckliwych rozstań. Została lekka nutka rozczarowania, lekki niedosyt. Wciąż mamy kontakt, ale wyrosła między nami bariera, która zdaje się skutecznie budować między nami coraz większy dystans. Może tak jak pisał Andrzej Sapkowski Coś się kończy, coś się zaczyna i właśnie taki jest naturalny bieg pewnych z naszych relacji. Ten sam dystans zaczął służyć innym. Z biegiem czasu zacząłem doceniać osoby, które traktowały mnie jak równego sobie, jako po prostu „mnie”. Przestałem gonić za osobami, które sprawiały, że nie mogłem zasypiać wieczorami. Myślałem wtedy tylko o tym, jak zatrzymać przy sobie kogoś, kto od dawna nie chciał przy mnie zostać. Niektórzy pozostają z nami na całe życie. Inni, z tego miejsca i czasu wydają się tylko powidokami. Epizodami, które zdały się minąć bezpowrotnie. Jest w tym coś pięknego.

LETNIA MIŁOŚĆ

K: Staję murem za każdym, kto dał się za dzieciaka oszukać Disneyowi. Może ten zawód tym jak wygląda rzeczywistość, wynika z tego, że w moim nastoletnim życiu brakowało dobrych podstaw wiedzy o zdrowiu psychicznym. Wszyscy wiemy o tym, że przeżywając pierwszą miłość, nie jesteśmy świadomi tego, że te uczucia mogą nieść ze sobą wielką skrzynkę pełną strasznego rozczarowania. Pierwsza miłość jest piękna, niesamowita i niepowtarzalna, jest ciepła, letnia i tajemnicza. Z rozżaleniem wspominam wszystkie te wieczory, kiedy przemierzając spokojne uliczki i parki w sąsiedztwie kompleksów uzdrowiskowych, z uśmiechem obserwowałem kuracjuszy, którzy zdawali się odnaleźć swoje szczęście w tym miejscu. Gdy trzymałem czyjąś rękę, było idealnie. Te miejsca na zawsze pozostaną w moim sercu. Pozwalają mi przypomnieć sobie jaki głupi byłem, wierząc w to, że bez miłości do samego siebie będę w stanie dać komuś zdrowe uczucie. Może chodziło w tym o brak tej prostej wiedzy, że życie to nie bajka i wiąże się z nim słodko-gorzka prawda. Jaka? Nasze życie ma termin ważności, wszystko w nim ma niezbywalny termin ważności. Pięknem naszego istnienia jest to, że mimo tej powszechnej wiedzy, uczymy się czerpać ze świata pełnymi garściami i wiecznie gonić za szczęściem, które wydaje się czekać na każdym rogu. Bardzo bolało złamane serce, niesamowicie długo nie dawało o sobie zapomnieć, ale zostawiło mnie z czymś niesamowitym, o czym każdy z nas powinien pamiętać. Nauczyłem się, że jeśli obdarzamy kogoś miłością, pokochamy bezwarunkowo, to nikt nam tego nigdy nie odbierze. To już zawsze zostanie z nami. Możemy być dumni, że byliśmy w stanie dać komuś to uczucie, że daliśmy je sobie. Spróbujmy w to uwierzyć, nawet jeżeli na myśl o tym kimś nasuwają nam się teraz tylko niezbyt ciepłe epitety.

A: Muszę przyznać, że jestem jedną z tych, których w dzieciństwie oszukał Disney. Zresztą nie tylko on. Całe życie kochałam zatracać się w historiach o idealnych romansach. „Pamiętnik" widziałam ponad 20 razy, a czytałam 3 (w sumie nie wiem, czy powinnam się do tego publicznie przyznawać). Poskutkowało to tym, że moje wyobrażenia na temat miłości miały dość mało wspólnego z rzeczywistością. Szukając swojego księcia na białym koniu, zawsze spotykałam się z rozczarowaniem. Wynikało to głównie z tego, że zakochując się w kimś, miałam wrażenie, że coraz mniej lubię siebie samą. Nie potrafiłam zrozumieć, że miłość, którą jestem gotowa dać drugiej osobie, powinnam najpierw kierować do samej siebie. W ten sposób, z każdym nowym doświadczeniem w sferze romantycznej, czułam się coraz mniej warta jakiejkolwiek miłości – zarówno tej od drugiej osoby jak i ode mnie samej.

Widząc po raz kolejny w social mediach takie hasła jak „self-love" czy „kochaj siebie" czuję pewną irytację. Z niechęcią jednak muszę przyznać, że akurat z nimi Internet może mieć trochę racji. Bez poczucia własnej wartości ciężko jest zbudować z kimś zdrową relację. Chociaż będąc absolutnie szczerą, nadal nie rozumiem jak dojść do tego magicznego stanu kochania siebie samego. Czasami wątpię w to, by był on w ogóle w pełni możliwy. Nie odstrasza mnie to jednak od prób zobaczenia w sobie tego, co mam nadzieję, że ktoś we mnie kiedyś zobaczy.

Obecnie próbuję być swoją własną, idealną partnerką. Wymyśliłam dość ciekawe hobby, jakim jest chodzenie samotnie na moje wymarzone randki. Nazywam to sztuką solo-datingu. Najczęściej praktykuję ją, chodząc we własnym towarzystwie do kin studyjnych czy na romantyczne spacery wzdłuż Wisły. Puszczam wtedy na słuchawkach playlistę romantycznych piosenek. Usta maluję ulubioną szminką, a szyję spryskuję perfumami „Oui a l'Amour”. I szczerze? Coraz częściej umiem zobaczyć w sobie kogoś, kto zasługuje na własną romantyczną historię z happy-endem.

RODZINA, SEN POKOLEŃ

A: Moja babcia jest najinteligentniejszą osobą, jaką znam, jednak dorastając, pójście na studia zdawało się jej szaleństwem. Moja mama to najbardziej wyrozumiała osoba, jaką znam, jednak nawet ona nie potrafi w pełni zrozumieć tego, jak myśli moje pokolenie. Mój świat jest całkowicie inny niż osób, które mnie do niego wprowadziły. Opowiadam rodzinie o możliwościach, jakie daje nam współczesność, a oni uśmiechają się z politowaniem i niedowierzaniem. Ja też nie rozumiem, jak to możliwe, że nasze doświadczenia z młodości aż tak się różnią. Lubię myśleć o tym jako o możliwości nauki od siebie nawzajem. Mimo odmiennych okoliczności poszczególnych sytuacji, znajdujemy w nich coś wspólnego. Emocje, które odczuwamy, są równie intensywne. Moje kryzysy wynikające z młodego wieku zaczynają wydawać mi się uniwersalną częścią dorastania. Cieszę się, że mam z kim je skonsultować.

Patrząc w lustro, często myślę o tym, że moja twarz powstała w wyniku przypadkowej mieszanki genetycznej cech moich przodków. Zastanawiam się wtedy, czy moja ciotka z czwartego pokolenia byłaby dumna, że mam nos jak ona. Widzę, jak moja mama zawsze cieszy się, że mam jej uśmiech. Myślę o tym, że poprzednia właścicielka nosa nie miała szansy zdobyć edukacji, a teraz ten nos pochyla się tak często nad książkami. Myślę o tym, jakie mam szczęście, że mój uśmiech mogłam pokazać w tak wielu miejscach, mając zaledwie 20 lat. Czuję się czasami, jakbym realizowała sen poprzednich pokoleń, a jego wzorzec niosę w swoich genach. Zastanawia mnie, które z moich niespełnionych marzeń będą oczywistym elementem codzienności tych, których twarze powstaną z elementów mojej. Świadomość, że elementy mojego wyglądu łączą mnie zarówno z przodkami, jak i potomkami, sprawia, że jestem dumna z tego, jaka jestem.

K: Chyba nigdy nie lubiłem tego konstruktu, jakim jest rodzina. Nie byłem w stanie zrozumieć, że, mimo iż jesteśmy sobie tak obcy i praktycznie dla siebie nieznajomi, to z jakiegoś powodu musimy iść przez życie razem. Nie znam historii swoich przodków, moja wiedza o nich nie wykracza poza moich dziadków. Od swoich rodziców nie dostałem listy wymagań, nie chcieli, żebym spełniał ich niespełnione ambicje. Zawsze bardzo mnie wspierali, mimo tego, że czasami nie potrafili tego wyrazić. Wiem, że byli ze mnie dumni, niezależnie od tego, czy ponosiłem porażkę, czy udawało mi się coś osiągnąć. Zawsze miałem problemy ze stresem, jak ognia bałem się występów przed publicznością. Radziłem sobie z tym małymi krokami, nikt na mnie nie naciskał, nikt nie wywierał presji. A gdy pokonywałam swoje granice i występowałem na kolejnych konkursach, moja mama siedziała na widowni i była moim największym wsparciem (chociaż do tej pory peszy mnie śpiewanie przed nią).

Kiedy dorastałem, całe dzieciństwo spędzałem u dziadków. Moja babcia jest dla mnie wielkim autorytetem i wzorem. Nigdy nie zapomnę, jak uczyła mnie tabliczki mnożenia i odprowadzała mnie do domu, nucąc żołnierską przyśpiewkę. Nie żałuję, że nie mam w domu drzewa genealogicznego swojej rodziny, nie wiem, do kogo z moich przodków mógłbym być podobny. Wiem jedno, że jestem podobny do swojej mamy. Mamy swój mały ekosystem, swój mały świat. Teraz wiem, że damy sobie radę ze wszystkim. Mój tata jest moim najświeższym zaskoczeniem, jest świetnym facetem z górą dystansu i akceptacji dla mnie i mojego brata, który ze swoją żoną należą do mojej rodziny. Nauczyłem się, że to my tak naprawdę decydujemy, kto do niej należy, to my wiemy, kto jest nam tak bliski, kto zostanie z nami na zawsze. To ten ktoś, kto zawsze pomoże i nigdy Cię nie oceni. Członkowie rodziny tak jak wszyscy ludzie mają wady, czasami warto po prostu ich pożegnać i iść przez życie osobno, różnymi drogami. A może na tej drodze, tak jak ja poznasz kogoś, kto dołączy do twojej rodziny? Pamiętajmy, że Ohana znaczy rodzina, a w rodzinie nikogo się nie odtrąca, ani nie porzuca.

CZAS/ WSPOMNIENIE

K: Dobrze pamiętam pierwszy raz, kiedy zobaczyłem morze. Było w tym doświadczeniu coś tak prostego i niesamowitego. Wychowany w górach marzyłem o tym od dziecka. Wycieczki były największym plusem zbliżającego się końca roku szkolnego. Do końca życia będę wdzięczny moim rodzicom za to, że dzięki nim mogłem brać w nich udział. Pamiętam każdy wyjazd i każdą dobrą chwilę ze wszystkich miejsc, które zobaczyłem. Wtedy wyrosło we mnie marzenie o studiach nad polskim morzem, 770 km od mojego domu w Bieszczadach. Bardzo cieszy mnie to, że ostatecznie postanowiłem go nie spełniać. Sam nie wiem, jak doszło do tego, że mieszkam teraz w samym sercu Podhala. W pogoni za miłością i wewnętrznym spokojem podjąłem jedną z najważniejszych, bardzo szalonych decyzji o przeprowadzce i dojeżdżaniu na studia. Jestem szczęśliwy. Podczas jednej z najszczerszych rozmów moja mama przyznała mi się, że nie zawsze czuła się dobrym rodzicem. Z mojej perspektywy była moim największym wsparciem i jednym z najlepszych przyjaciół.

Będąc dzieckiem, długo marzyłem o akwarium. Dopiero gdy w końcu udało mi się przekonać do niego moich rodziców, zdałem sobie sprawy z tego, z jak dużą odpowiedzialnością to się wiąże. Tak samo nie rozumiałem, z jaką odpowiedzialnością mają do czynienia moi rodzice, wychowując mnie. Moja fascynacja podwodnym światem nigdy nie minęła. Teraz kiedy mam swój własny podwodny świat pełen drobnych pięknych istot, zrozumiałem, jak wiele robili moi rodzice, żeby dać mi szczęście. Ostatnio przeglądałem stare zdjęcia. Przypomniałem sobie, jak kiedyś z przyjaciółką lepiliśmy razem igloo. Myślę, że do tej pory nie wybaczyła mi tego, że zniszczyłem do niego wejście, muszę jej o tym przypomnieć na najbliższym wyjściu na drinka.

A: Gdy czytam słowo „wspomnienie”, myślę o osiedlu żółtych szeregówek, na którym dorastałam. W dzieciństwie kojarzyły mi się one z bezpieczeństwem. Podobało mi się, jak ich żółty kolor oraz symetria budowy odznaczały się od okolicznych domów wolnostojących. Po naszej osiedlowej ulicy praktycznie nigdy nie jeździły auta i wraz z innymi dziećmi graliśmy na niej ciągle w piłkę. Miałam wtedy wielu przyjaciół, z którymi spędzałam całe dnie. Chodziliśmy razem na pobliski plac zabaw albo odwiedzaliśmy wzajemnie nasze domy. Pamiętam, jak beztroskie były wtedy moje wakacje. Każdy zdawał mi się tylko czekać na to, aż zaproszę go do wspólnej zabawy. Wystarczyło się przedstawić, a ja już uważałam go za godnego towarzysza moich letnich dni.

Będąc nastolatką, zaczęłam nienawidzić tego, że każda szeregówka wygląda tak samo. Dlaczego są takie żółte? Ja wcale nie czułam się taka beztroska i pozytywna jak ten irytujący mnie kolor. Przyglądałam się moim sąsiadom, którzy z precyzją Michała Anioła przycinali swoje trawniki czy rośliny w ogrodzie. Nie potrafiłam zrozumieć, jak może im to sprawiać przyjemność. Mam nadzieję, że życie nigdy nie będzie mi się wydawało równie beznadziejne, jak gdy miałam 14 lat i własną burzę hormonów.

Z biegiem czasu na nowo zaczęłam lubić moje osiedle, chociaż nie mam już, co prawda, ambicji, by zaprzyjaźniać się z każdym napotkanym sąsiadem. Jednak jest coś magicznego w tej przyjaznej żółci szeregówek, które je tworzą. W wakacje czuję się jak w idylli, gdy leżąc na kocu w trawie, podziwiam dopracowane kompozycje roślin w ogródkach moich sąsiadów. Obserwuję moich rodziców i jestem wdzięczna za to, jak niezwykle zwyczajnie dali mi równie niezwykłe życie.

PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ

A: Zawsze w wakacje myślę dużo o mojej przyszłości. Słońce ma ciekawą tendencję, aby zmusić wszystkich do zatrzymania się i poddania refleksji nad podjętymi przez nas decyzjami. Odczuwam to najbardziej podczas długich, letnich spacerów. Idę po parku, przyglądając się rodzinom z dziećmi i parom zakochanych. Zastanawiam się wtedy, czy najważniejsza decyzja odnośnie mojej przyszłości dotyczy rzeczywiście wyboru zawodu, jak mi się przez całe życie wydawało.

Teraz siedzę w ogrodzie, obserwuję mojego kota i zazdroszczę mu tego, że nie czuje on presji, by określić kim chce zostać. Przyłapuję się na myśli, że czasami wcale nie lubię mieć chyba wolnej woli. Dziwne jest dla mnie to, że mam największy wpływ na to, jak wygląda i będzie wyglądać moje życie. Nie rozumiem, jak ktoś mógł uznać, że jestem na tyle ogarnięta, by podjąć odnośnie do tego dobre decyzje. Chyba sęk w tym, że moje decyzje wcale nie muszą być dobre. Chyba mam prawo trochę sobie pobłądzić, trochę się zgubić i liczyć, że te moje poszukiwania zaprowadzą mnie kiedyś na właściwy trop.

Jak byłam młodsza, to zazdrościłam urodzonym w tych wielkich, pełnych perspektyw miastach. Czułam się, jakbym na starcie miała mniejsze szanse w wyścigu do mojego wymarzonego życia. Chyba tak naprawdę z nikim jednak nie konkuruję o to, bym była kiedyś szczęśliwa. Obecnie kocham iść tymi ulicami, na których nigdy nie ma tłumów. Rozmawiam przez telefon, nie martwiąc się, czy rozmówca jest w stanie mnie w ogóle usłyszeć. Myślę o tym, jakie mam szczęście, że jest miejsce, do którego mogę wrócić, gdy te poszukiwania siebie stają się dla mnie zbyt męczące. Życie zdaje się wtedy zwalniać, a ja przyglądam się z miłością tym, którzy sprawiają, że w sumie to już teraz jestem szczęśliwa.

K: Nadal nie wiem, na jakim etapie życia jestem. Każdy z nas wciąż poznaje samego siebie i dojrzewa. Myślę, że tak naprawdę będziemy dojrzewać już zawsze. W tym miejscu nie mogę nie powiedzieć jednej rzeczy. Właściwie to polubiłem siebie. Lubię ludzi, których poznaję i jestem szczęśliwy w miejscu, do którego doprowadziło mnie życie. Cieszę się, że mogłem dla Was napisać ten tekst. To niesamowite, że każdego dnia dajemy sobie coraz więcej szans na wychodzenie ze swoich stref komfortu. To dzięki temu udaje nam się osiągać kolejne cele. Czekam na lato i ciepło słońca, chociaż to, że się zbliża, przypomina mi o mojej niepewności. Nie chcę się bać, mimo że nie wiem, co przyniesie mi kilka kolejnych miesięcy. Wiem jednak, że poradzę sobie ze wszystkimi wyzwaniami, które staną na mojej drodze. Mam wsparcie i w nim szukam swojej równowagi i celu. Mimo że nie zawsze radzę sobie z presją podejmowania decyzji, staram się nad sobą pracować. Chce być w swoich oczach wartościowym i przede wszystkim wystarczającym. Chyba o to chodzi w życiu. Prawda? Właściwie to nie wiem, jaki jest nasz cel, nie rozumiem niektórych rzeczy, które wydarzyły się w ciągu ostatnich kilku lat. Chciałbym po prostu być z siebie dumnym i nie ranić przy tym nikogo. Staram się naprawiać swoje błędy i kierować się tym, co mówi moje serce. Wiem, że ono mnie nie oszuka. Spędziłem ten wieczór, pisząc dla was i cieszę się, że mogłem się przed wami otworzyć. Żałuję, że nie możemy teraz usiąść razem przy ognisku i porozmawiać. Proszę spójrzcie na siebie, na osoby, które są blisko was. Powiedzcie sobie i każdej z nich po prostu „dobrze, że jesteś”. Nauczyłem się tych słów w szkole, ale dopiero teraz zaczynam rozumieć, jak bardzo są one ważne. Pozwalam sobie tego wieczoru na spokój, chcę, żeby trwał już zawsze. Chciałbym widzieć nas wszystkich w tym samym miejscu, pełnych nadziei i wiary w to co przyniesie nam przyszłość. Jesteśmy pełni obaw i wątpliwości, ale to znaczy, że żyjemy. Co dzień idziemy naprzód i pokonujemy swoje wewnętrzne bariery. Potykamy się i podnosimy. Leżę na kanapie, oglądam „Kuchenne rewolucje” i przyszła mi myśl: Może jutro wyjedziemy w góry?

Tekst: Kamil Opar, Alicja Sobczuk
Grafika: Michał Cembrowski