Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
niepokoje do wynajęcia | kwartalnik

SZTUKA LUDZKIEJ NIEPRZYJEMNOŚCI. Historia całkiem-prawdziwa.

Galimatias

Rzecz dzieje się w mieście dość brudnym i dość szarym,
muśniętym słońcem i wymuszonym raczej-uśmiechem.

OSOBY:

Bohater
Żabiara (pani z Żabki)
Zrzędło (stały bywalec tramwajów)
Sparzelica (sekretarka Dokturki)
Paplucha 1 (w Poczekalni już o siódmej rano)
Paplucha 2 (w Poczekalni o siódmej dwadzieścia cztery)
Dokturka (z jarzynową w buzi)
Odbicie

AKT PIERWSZY

SCENA PIERWSZA


Żabka. Stanowczo za wcześnie jak na Bohatera. Szum popsutej zamrażarki. Dostawca kłóci się w kącie z Właścicielem o kilo parówek (Dostawca podwędził karton po drodze). Migająca lampa LED trzyma się ostatkiem sił – podobnie jak Żabiara za kasą. Radio wygrywa przykre dźwięki playlisty „Lato 2015 w Okunince” (w styczniu).

Ciężkimi drzwiami na rogu wpada Bohater – cały na biało.


BOHATER
Jaki ja wdzięczny za ten poranek rześki,
Pełen smogu w płucach i przyjemności w sercu!
Pięknie jest pani w zieleni!


ŻABIARA
Gadasz pan czy bierzesz coś.


BOHATER
Hot-doga małego z kabanosem. Poproszę.
(na stronie)
Monotonia ludziom podobno wystarcza. Boli mnie monotonia. Stabilność, pewność, bezpieczeństwo są dobre, jednak szukając ich w statycznym dniu, który staje się tygodniami, miesiącami, latami – nie chce im się krzyczeć? Nie chcą zawyć „To ja! Błagam! Nie pozwólcie mi tu zostać, ażeby umilknąć w tym powolnym wymieraniu!”. Może już wyją – na moich oczach, tak cicho, że wycie zamienia się w plątaninę jednostajnych, mdłych dźwięków, które lepią mi uszy, jak ten ciężki smog mroźnego poranka. Boję się. Boję się stać tak biernym, że jedynym, co oddaję temu światu, to lepkie mlaśnięcia, od których napływają mi łzy do oczu.


ŻABIARA
Jaki sos.

***

AKT DRUGI

SCENA TRZECIA


Tramwaj. Miejskie powietrze wdziera się nieugięcie na każdym z przystanków – z nim, narastająca liczba pasażerów. Bohater czuje wbijający się w jego bok parasol siedzącej pani po lewej. Z prawej – jakżeby inaczej – wycieczka szkolna niezainteresowanych krzykiem opiekunki uczniów około-podstawówkowych. Z przodu tramwaju siedzi Zrzędło – ubarwia drogę pasażerów kwiecistym językiem. Bohater przedziera się wzdłuż korytarza szeleszczących kurtek, zajmuje miejsce obok Zrzędła – nieco już poszarzały.



ZRZĘDŁO
I po kiego stajesz, niemoto, jak wiesz, że nikt ci tu nie wysiada!


BOHATER
Przepraszam bardzo pana,
a skąd pan taki pewny, kto gdzie wsiądzie,
a gdzie z tramwaju wysiądzie?


ZRZĘDŁO
Bo jak żem, szczylu, wsiad do tej trajki trzydzieści lat temu,
tak musze dzień w dzień niemoty-motorniczych koordynować.
Beze mnie te wszołki za pętle nie wyjeżdżają!


BOHATER
Na pewno są panu niezmiernie wdzięczni.
(na stronie)
Nigdy nie rozumiałem czepialstwa. Tego najgorszego, opryskliwego, parzącego skórę, niczym nieprowokowanego. Słowa niepotrzebnie wypowiadane – bez wartości merytorycznej, wyrażające wyłącznie ludzkie obrzydzenie otoczeniem. Skąd się bierze? Próbując zrozumieć, nie słyszę w nich wcześniejszego, cichego wycia – wyłącznie płytkie, tępe uderzenia o gipsową ścianę. Frustrację, która ściska ci gardło, gdy choć pomyślisz o wydaniu z siebie miłego słowa. To paskudny nawyk, maniera, nowy, zawistny dialekt, którego ciężko jest się oduczyć. Próbujesz wynurzyć głowę, pochwycić wyraz szacunku czy wdzięczności. Czepialstwo ciągnie cię za nogę na dno.


ZRZĘDŁO
(do Motorniczego)
Masz szczęście, pało lejbowata,
że mnie z MPK trzydzieści lat temu wysiutali,
bo już prowadziłbym za ciebie!

***

AKT TRZECI

SCENA PIERWSZA


Poczekalnia. Od lekko przetartych ścian wciąż bije rażąca barwa seledynu. Ludzie w fartuchach medycznych pojawiają się i znikają między wąskimi korytarzami. Płaczący niemowlak turla się po niedomytych płytkach podłogowych. Sparzelica z nieopisaną obojętnością dyskutuje przez telefon. Gwar pacjentów wzmaga się, gdy spóźniony dwie minuty i osiem sekund – wieczność w wymiarze Poczekalni – zagląda do wnętrza nieśmiało Bohater – cały w szarości.

BOHATER
Dzień dobry, pani. Proszę bardzo mi wybaczyć,
okropne korki, umówiony byłem na chwilę temu,
rozumiem, że ruch dzisiaj, jednak chciałbym–


SPARZELICA
Spóźniony. Siada i czeka.


PAPLUCHA 1
(do Papluchy 2)
Popatrz pani na niego nie dziwota, że to ta fajtłapa spóźniona kurtka ofajdana, bluza wymemlana, fryzura rozwichrana, facjata nieciekawa, przecież takiemu bym resztę na bułkę rzuciła jakbym go przed dworcem zobaczyła, aż żal współczuć bo ja w telewizji widziałam tak się właśnie kończy „bezstresowe rodzicielstwo”, ja to bym na miejscu matki, ojca za fraki go na ziemię sprowadziła, żeby jeszcze takich jak moja Renatka na złą drogę nie sprowadzał,
no ale przecież nie mnie oceniać


PAPLUCHA 2
(do Papluchy 1)
...tak, tak, bułkę rzuciła...
(Dokturka wygląda zza drzwi gabinetu, woła z buzią wypchaną jarzynową.)


DOKTURKA
Kolejną osobę zapraszam!


PAPLUCHA 1
(do Papluchy 2)
Matko Jedyna widziała pani Dokturke?! Jeszcze dwanaście lat temu Dokturki o połowę mniej było, „bodi pozitiw! bodi pozitiw!” tak ja w telewizji słyszałam babom sfeminizowanym się wydaje, że mogą wyglądać jak im się podoba a my pani nic nie mamy w tej kwestii do powiedzenia no przecież jak Dokturke widzę, mówię pani, krzyż na drogę moja Renatka do takiego stanu nigdy nie pozwoliłaby się doprowadzić,
no ale przecież nie mnie oceniać.


PAPLUCHA 2
(do Papluchy 1)
...tak, tak, „bodi pozitiw!”...


BOHATER
(na stronie)
Krytyka jest szczególnie okrutna. Nie ta zwykle – pozytywna, konstruktywna. Ta zimna, nieczuła, oceniająca, patrząca ci w oczy ze zgorszoną miną. To wielowymiarowo złożone narzędzie okrutnych tortur, które przeszywa powoli, abyś poczuł każde cięcie i zapamiętał je na długie lata. Mówią, że krytyczność ujawnia się, aby pomóc ci uciec od własnych udręk, zapomnieć o sobie – słabym, dać chwilę ukojenia. Jak nieświadomym czy nieczułym człowiek potrafi się stać, aby z satysfakcją napawać się widokiem zszarganych uczuć drugiej osoby.
No ale przecież nie jemu oceniać.

***

AKT CZWARTY

SCENA OSTATNIA(?)


Sypialnia. Przez okna wpadają dźwięki późnego wieczoru, a za nimi światła okien kamienicy naprzeciwko – obnażają oznaki pośpiesznego poranka. Wyżyny i pagórki niemożliwych już do wykorzystania ciuchów piętrzą się wzdłuż ściany. Z zatłoczonego biurka rytmicznie zsuwają się kolejne strony „Sztuki Ludzkiej Nieprzyjemności”, pozostawiając na swojej drodze czarne, atramentowe smugi. Do Sypialni wchodzi Bohater, przegrany opada na krzesło przy biurku – cały na czarno. W oknie widzi Odbicie. Krzywe, mgliste i zmęczone światłem lampki nocnej. Z okna patrzy w jego oczy.

BOHATER
Jak naiwny byłem myśląc, że ten dzień będzie inny.
Myśląc, że potrafię stanąć naprzeciw
Ludzkiej Nieprzyjemności.


ODBICIE
(Z żalem spogląda na Bohatera, jakby dumne czy wzruszone chciało go uścisnąć.)
Ten dzień był inny. Przyjemny. Dziękuję ci.


BOHATER
(do Odbicia)
Starałem się. Nie pozwolę sobie przestać próbować.
(Bohater wstaje, próbuje posegregować rozrzucone strony „Sztuki Ludzkiej Nieprzyjemności”, z powrotem siada i od nowa zaczyna nanosić poprawki na tekst.)

Wyciemnienie

Grafika: Amelia Kowalska