Gdy myślę o początku mojej przygody z grami, od razu widzę estetykę lat zerowych – po początkach rozwoju grafiki 3D w erze pierwszego Playstation nadszedł czas na pewien skok technologiczny. Deweloperzy robili wszystko, co w ich mocy, żeby zmieścić w grach jak najwięcej detali, co zaowocowało mocniejszym naciskiem na realizm. Narodziła się wówczas pewna estetyka, która do dziś kojarzy się z licznymi klasykami, takimi jak Grand Theft Auto: Vice City czy San Andreas, Need For Speed: Most Wanted, Resident Evil 4 i wieloma innymi. Charakterystyczne były nieco uproszczone, choć nadal realistyczne, modele postaci czy projekty otoczenia, coraz bardziej efektowne oświetlenie oraz filtry, które klimatem nadrabiały ograniczenia technologiczne.
Resident Evil 4. Capcom, 2005.
Choć moją osobistą gamingową nostalgię wiążę raczej z wymienioną wcześniej epoką, a także siódmą generacją konsol, moją uwagę przykuł ostatnio pewien rozwijający się w scenie gier niezależnych trend, który cofa się do wspomnień z czasów oryginalnego Playstation. Przełom tysiąclecia to pełne wejście w świat grafiki 3D, pomimo wszystkich obecnych wówczas ograniczeń technologicznych. Charakterystyczny styl wizualny tamtej epoki to bardzo uproszczona, pikselowa grafika, która swoją skromność nadrabiała ciekawymi artystycznie rozwiązaniami budującymi klimat. Gry na PS1 miały pełne ostrych kątów modele postaci, niskiej rozdzielczości tekstury i często dość umowne projekty poziomów składające się z nieskomplikowanych brył. Składało się to na gry, w których kreatywność twórców liczyła się bardziej od mocy sprzętowej.
Metal Gear Solid. Konami, 1998.
Scena gier niezależnych od zawsze była miejscem eksperymentów – zarówno z formą, jak i treścią. Twórcy indie chętnie sięgają po unikalne style graficzne, które nie tylko omijają pewne ograniczenia budżetowe, ale przede wszystkim wyróżniają ich dzieła na tle mainstreamu. Popularność pixel artu czy nawiązywania do retro estetyki rodem z pierwszych konsol Nintendo nie jest niczym nowym, ale to właśnie powrót do ery PS1 i PS2 dał nam, moim zdaniem, jedne z najbardziej intrygujących wizualnie gier ostatnich lat. Jest to trend, który wzbił się na wyżyny popularności stosunkowo niedawno. Choć trudno mówić o „mainstreamowości” którejś z produkcji, tytuły takie jak: Signalis (2022) nawiązujący do pierwszych Resident Evil, chaotyczny ULTRAKILL (2020) inspirowany strzelankami z lat 90., czy Bloodborne PSX (2022) – fanowski demake kultowej gry From Software, zyskały ogromne uznanie.
Patrząc na sukces, którym cieszą się wspomniane tytuły, można by odnieść wrażenie, że produkcje emanujące nostalgią z lat zerowych, powoli wypierają te powracające do klasyków z lat 80. czy 90. – albo przynajmniej o wiele więcej się o nich mówi. Wydaje mi się, że wiąże się to z tym, że wspomniane gry naturalnie bardziej rezonują z młodszymi pokoleniami, dla których lata dwutysięczne są o wiele bliższe, niż końcówka ubiegłego wieku. Wykorzystują rozwiązania kojarzone ze złotą erą gamingu, aby stworzyć coś nie tylko nostalgicznego, ale przede wszystkim unikatowego. Wspomniane wcześniej Signalis przez wielu graczy uważane jest za jeden z najlepszych horrorów science–fiction ostatnich lat, a ULTRAKILL wielokrotnie nawiązuje do memów czy fenomenów popkulturowych. Warto również wspomnieć o Dread Delusion (2024), które czerpie garściami z pierwszych gier z serii The Elder Scrolls, ale wykracza poza klasycznie rozumiane fantasy, umieszczając gracza w surrealistycznej przestrzeni wprost z koszmarnego snu.
ULTRAKILL. New Blood Interactive, 2020.
Nie brakuje i gier z polskiego podwórka nawiązujących do omawianej estetyki. Nadchodzące Holstin (2025) to psychologiczny horror, który zabiera graczy do Jeziornych–Kolonii: małego, zapomnianego miasteczka pod Olsztynem, w którym niezrozumiała katastrofa pokryła wszystko obrzydliwą mazią, zabijającą od środka wszystko, co żyje. Mieszanka powolnej rozgrywki nawiązującej do klasycznych części Resident Evil oraz nostalgicznych, wystrojonych w klimacie lat 90. mieszkań, które większość z nas może jeszcze pamiętać ze swojego dzieciństwa; to wszystko tworzy naprawdę niepowtarzalny klimat.
Dlaczego to właśnie gry wideo są w stanie wywołać u nas taką nostalgię? Jak zauważa Jamie Madigan w tekście The Psychology of Video Game Nostalgia, gry zawsze były zjawiskiem społecznym. Od wspólnych rozgrywek ze znajomymi w dzieciństwie, po gry on-line i śledzenie internetowego dyskursu tworzącego się wokół kolejnych premier. Nostalgia związana z grami to nie tylko wspomnienia samej rozgrywki; to także powrót do tego, kim byliśmy, co czuliśmy i z kim spędzaliśmy te chwile. Sam ją czułem, kiedy pierwszy raz od wielu lat odpaliłem Minecrafta ze znajomymi – widziałem 10-letniego siebie, grającego w tę samą grę po powrocie ze szkoły.
Banałem byłoby powiedzieć, że nostalgia to zwykła chęć powrotu do lepszych, prostszych czasów; nie, jest ona czymś więcej. To poczucie przynależności do danej społeczności, z którą dzieliliśmy ten czas, to powrót do wersji siebie, którą wtedy byliśmy. To właśnie sprawia, że gry odwołujące się do nostalgii mają na nas tak silny wpływ. Autorzy takich produkcji nie tworzą ich cynicznie, by żerować na ludzkich emocjach – tworzą dzieła pełne pasji, które przywołują pozytywne wspomnienia, jednocześnie wzbogacając je o nowe, współczesne doświadczenia. Dzięki nowoczesnej technologii możemy realizować koncepcje, które na początku wieku były nieosiągalne. Właśnie ta mieszanka przeszłości i teraźniejszości czyni je tak wyjątkowymi.