Please ensure Javascript is enabled for purposes of website accessibility
Artykuły: Publicystyka

Właściwa gra we właściwym czasie… Wspomnienie pierwszego Half-life’a

Nieco ponad miesiąc temu, szesnastego listopada, miała miejsce dwudziesta rocznica premiery jednej z najważniejszych gier wideo w historii. Half-Life 2 pobił wówczas własny rekord największej ilości bawiących się jednocześnie graczy, studio Valve opublikowało na YouTubie pełnometrażowy dokument ukazujący kulisy produkcji, a tysiące fanów na całym świecie kolejny raz uwierzyło w zapowiedź trzeciej pełnoprawnej odsłony serii. Ja wróciłem jednak do początków legendarnej franczyzy – i po raz pierwszy ukończyłem pierwszego Half-life’a

Raczej nie zapomnimy o Freemanie

Dr Gordon Freeman zjeżdża kolejką w głąb placówki badawczej Black Mesa, mijając pracujących naukowców i ochroniarzy, konwoje transportowanych materiałów i przeprowadzane eksperymenty. On również ma wykonać jeden – zadaniem Freemana jest umieszczenie pochodzącej z obcego wymiaru próbki w spektrometrze antymas. Doświadczenie nie pójdzie jednak zgodnie z planem, maszyna eksploduje, otworzy się portal do wymiaru Xen, a Freeman będzie musiał przedostać się do kompleksu Lambda, gdzie rzekomo znajduje się urządzenie mogące zatrzymać skutki katastrofy. Zadanie nie jest łatwe, w pogrążonych w chaosie pomieszczeniach Black Mesy polują na niego nie tylko kosmici, ale też żołnierze wysłani tu z zadaniem pozbycia się wszystkich świadków.
Fabuła pierwszego Half-life’a nie jest skomplikowana, jednak (a może właśnie dzięki temu) stała się jedną z tych historii, które zna każdy. Nic dziwnego, twórcy zrobili wszystko, aby gracz został przeniesiony w miejsce akcji. Niewiele jest tu mówione wprost, a to, co jest, słyszymy z ust pracowników Black Mesy, postaci, które dla własnego dobra chcą ułatwić Freemanowi zadanie. Większość historii opowiadana jest jednak nie przez dialogi, a sam świat przedstawiony. Mijane przez gracza coraz bardziej zrujnowane laboratoria i napotykane zwłoki naukowców pokazują skalę zagrożenia, o postępach operacji wojskowej dowiadujemy się z komunikatów radiowych lub podsłuchanych rozmów mijanych żołnierzy. To podejście do opowiadania świetnie widać w zmieniającym się na przestrzeni gry zachowaniu naukowców. Początkowo, po szoku związanym z pojawieniem się obcych, na swoją zgubę witają oni wojskowych z otwartymi ramionami. Później wielu badaczy spotkać można zabarykadowanych w pokojach kontrolnych, magazynach, skrytkach, z przerażeniem reagujących na najmniejszy ruch. Natomiast pod koniec gry napotykane postaci wydają się z rezygnacją akceptować, że nie opuszczą Black Mesy cało. Są spokojniejsze, kilkukrotnie pomagają graczowi, niewiele robiąc sobie z czyhającego zewsząd zagrożenia.
To właśnie ten wyjątkowo organiczny sposób opowiadania historii urzekł mnie w Half-lifie najbardziej. Wiedziałem oczywiście, że największą rewolucję deweloperzy z Valve przeprowadzili na polu growego storytellingu (przed ukazaniem się Half-life’a w 1998 roku pierwszoosobowe strzelanki, nawet jeśli aspirowały do opowiedzenia historii z prawdziwego zdarzenia, robiły to przy pomocy odciętych od rozgrywki cutscenek – inaczej Half-life, tutaj wszystko dzieje się, w czasie gdy gracz ma kontrolę nad głównym bohaterem), ale nie spodziewałem się aż tak współczesnej narracji. Nie jestem może dużym fanem first person shooterów, ale mogę chyba zaryzykować stwierdzenie, że w wielu dzisiejszych przedstawicielach gatunku historia prezentowana jest bez takiego polotu, bez takiej naturalności w kontekście growego medium, w sposób dużo prostszy i mniej wyszukany.

Powrót do Black Messy

Tego typu opowiadanie może i sprawdziłoby się w grze wydanej dziś, ale oprawa graficzna i rozwiązania technologiczne chcąc nie chcąc zostały w końcówce lat 90., racja? No właśnie… nie. To prawda, kiedy lata temu zacząłem pierwszego Half-life’a, mniej więcej w połowie odpuściłem sobie męczenie się z siermiężnym wyglądem świata przedstawionego. Uwielbiam odkrywać starsze tytuły, znajdować zalążki popularnych dziś mechanizmów w grach z ery NES-a czy SNES-a, ale we wczesnej grafice 3D jest coś, przez co po jakimś czasie zwyczajnie boli mnie głowa. O ile więc starałem się doceniać debiutanckie dzieło Valve jako relikt swych czasów, tak ciężko było mi w pełni cieszyć się z rozgrywki. Rzecz w tym, że w 2020 roku grupa fanów zrzeszona pod nazwą Crowbar Collective wydała autoryzowany przez Valve remake Half-life’a zatytułowany po prostu Black Mesa. I właśnie tę wersję niedawno ukończyłem.
Black Mesę można chyba uznać za definitywną edycję Half-life’a. Deweloperzy z Crowbar Collective nie ograniczyli się do przeniesienia gry na bardziej współczesny silnik Source i podniesienia jakości oprawy graficznej. Zmieniono tu niemal wszystko – zupełnie nowe są tekstury i efekty dźwiękowe, tak samo jak system (teraz już dynamicznego) oświetlenia, zmodyfikowano sztuczną inteligencję postaci niezależnych, przebudowano nawet całe poziomy, dostosowując je do dzisiejszego standardu. Chyba największe zmiany dotknęły finałowych rozdziałów, w których Freeman zostaje przeniesiony do wymiaru Xen. W oryginale ten segment został znacznie ograniczony ze względu na zbliżającą się premierę; całość trwa może pół godziny i jest to fragment, który najbardziej dzieli społeczność – część docenia wrogą atmosferę i nastrój jak nie z tego świata, większość jednak zwraca uwagę na ogólny brak treści i dopracowania, zwłaszcza w porównaniu do wcześniejszych segmentów gry. Zupełnie inaczej Xen wygląda w Black Mesie. Twórcy zmienili kilka unoszących się w próżni płaskich platform w rozległe, wieloetapowe poziomy, pełne nowych zagadek środowiskowych i starć z kosmitami. Zmiana wyszła tak świetnie, że Xen pozostanie dla mnie jedną z najbardziej ikonicznych i najciekawszych części gry. A konkurencja jest naprawdę mocna.
Cieszę się, że nadrobiłem wreszcie pierwszego Half-life’a. Nie sądziłem, że moim wnioskiem z rozgrywki (poza tym, że to świetna gra) okaże się największy truizm w historii kultury: słuchać i czytać o sztuce to jedno, ale dopiero doświadczenie rzeczywiście daje o niej pojęcie. Od lat naiwnie czekam na zakończenie przerwanej cliffhangerem historii o Gordonie Freemanie, jednak zdaje się, że po Black Mesie wrócił mi niepoprawny optymizm. No cóż, Valve może i nigdy nie wyda gry z „trójką” w tytule, ale fani nie próżnują: do bazy Steama dodano ostatnio niewydaną jeszcze modyfikację Half-life 2 RTX, a nad remake’ami obu dodatków do pierwszej części gry prace trwają już od dłuższego czasu, więc jest na co czekać.

Wszystkie grafiki pochodzą ze strony gry Black Mesa na platformie Steam.
[1] Nintendo Entertainment System i Super Nintendo Entertainment System – najlepiej sprzedające się konsole stacjonarne sprzed czasów grafiki 3D.