"Gdy byłem dzieckiem matka często wyjeżdżała. Kochałem ją, choć wielokrotnie byłem wzburzony jej postawą. Nie mogłem wtedy pojąć jej zobojętniania na moje troski i potrzebę bliskości... potrzebę posiadania matki. Niekiedy dzwoniła późną nocą z budki telefonicznej, a wtedy krew w żyłach pulsowała szybciej."
— Johan, obudź się !! – usłyszałem przeszywający wrzask kobiety. W mojej głowie narodził się zamęt i zagubienie. Na dźwięk jej głosu moje ciało zadygotało, a na skroniach pojawiły się krople zimnego potu. Zacząłem mozolnie unosić powieki — ostatnich strażników sennych imaginacji. Ciężkie, pieczołowicie zaciśnięte od niezaspokojonych dążeń i fantazji.
— Wstaję! – krzyknąłem stanowczo.
Na horyzoncie rysowała się postać kobiety – to Marit. Rozgorączkowana biegła niespokojnie w moją stronę. Jej karmazynowe, długie włosy kołysały się niedbale w powietrzu, pobłyskując częstokroć w migoczących światłach plafonów. Długi, surowy korytarz stanowił posępne tło, kontrastujące z jej przyjaznym obliczem. Dobiegając, potrzebowała kilku chwil, aby wystarczająco dotlenić swe wątłe płuca.
— Oni są już blisko, musimy uciekać. Weź swoje rzeczy i pospiesz się! — wykrztusiła z trudem.
— Dlaczego? — odparłem zlękniony — Jeszcze wczoraj mówiłaś, że mamy czas, aby znaleźć inny schron. Co się zmieniło? — dodałem.
— Tym razem nie są sami, jest z nimi Hella. Nie mamy czasu — zapewniła.
Kilka chwil stałem skamieniały, przypatrując się jej bezładnym ruchom. Nieustanny lęk i wieloletnia tułaczka pozostawiły ślady na jej powabnej, okrągławej twarzyczce. Naprężona niegdyś, jak cięciwa w łuku skóra, stała się wiotka. Miejsce młodzieńczego rumieńca opanowała ziemistość cery, a wysokie, dostojne czoło zwieńczone zostało pierwszymi zmarszczkami. Mimo tego była piękna… Choć strapienie wypełniało moje serce, a tuzin wypatrywanych wspólnie wschodów słońca zamienił się na tryliardy sekund trwogi, wciąż dostrzegałem w niej moją Marit. Wskazówki na cyferblacie, podobnie jak kolejne miesiące pędziły nieubłaganie. Od zabójstwa mojej matki minęły trzy lata.
— Dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Dlaczego tak późno dowiedziałem się o Twoich kłopotach? — pomyślałem roztargniony, pośpiesznie upychając koszule w plecaku.
Gdy byłem dzieckiem matka często wyjeżdżała. Kochałem ją, choć wielokrotnie byłem wzburzony jej postawą. Nie mogłem wtedy pojąć jej zobojętniania na moje troski i potrzebę bliskości… potrzebę posiadania matki. Niekiedy dzwoniła późną nocą z budki telefonicznej, a wtedy krew w żyłach pulsowała szybciej. Kilka chwil później, zaciekłą dyskusję w półsłowie przerywał rozbrzmiewający takt dźwięku kończącego rozmowę — nieczułego na tęsknotę, otępiałego na wzruszenia. Bezmyślnie, rutynowo dźwięczał nawołując do odłożenia słuchawki. Spoglądałem wówczas na zrezygnowaną minę mojego ojca, który już wiedział, że ona znów nie wróci. Jako dziecko rozumiałem jego rozgoryczenie, wiedziałem, że on także tęskni. Choć mojej matki już nie ma, nadal myśl o niej wzmaga mój gniew. Zrujnowała rodzinny ład, a gdy zacząłem tworzyć własny, demony przeszłości zburzyły długo wyczekiwaną harmonię, niczym zamek budowany na piasku.
— Tędy! — zawołała Marit, szybkim krokiem kierując się w stronę drzwi ewakuacyjnych monumentalnego, opustoszałego budynku, w którym niegdyś znajdował się szpital.
Mijaliśmy ściany podatne na upływ czasu, z niezliczoną liczbą wgnieceń, wnęk, wklęsłości, pomniejszych dołeczków oraz niepomiernych dołków wydrążonych przez wandali i wyżłobionych przez skrywających się w gmachu bezdomnych ludzi.
Kroczyliśmy dalej, a jedynym przejawem naszej obecności był wciąż jeszcze słyszalny w budynku stukot ciężkich i sztywnych traperów. Już za chwilę wszelkie ślady miały zniknąć.
— Jaki jest plan? — zapytałem skonfundowany.
— Będziemy kierować się na południe kraju. Jeśli dostaniemy się do portu, spróbujemy statkiem dostawczym przemierzyć morze, a później zobaczymy. Dla mnie to też jest trudne Johan, ale ja mam silniejszy instynkt przetrwania niż Ty.
— Nieprawda — zaprzeczyłem zirytowany — Przecież wiesz, że nasze bezpieczeństwo jest dla mnie priorytetem.
— Ty zawsze ryzykujesz Johan, Twój lęk przed śmiercią zagłuszony jest nieustającymi myślami o matce. Rozumiem to, ale przypominam Ci, że ona już nie żyje, a my walczymy o to, żeby przeżyć! Nie cofniesz czasu! — tłumaczyła wyraźnie rozsrożona.
Opuściliśmy gmach i dostrzegliśmy jaskrawe, rażące w oczy światło słoneczne. Rozwścieczona Marit zastygła niczym lawa wulkaniczna w Pompejach. Obserwowałem jak jej klatka piersiowa unosi się powolnie, a ona bezszelestnie nabiera powietrza w płuca, jak gdyby to był jej ostatni zaczerpnięty oddech. Nagle doznałem olśnienia… Spojrzała na mnie, a jej oczy wyglądały jak dwa okrągłe jadeity. Szkliły się przez chwilę, a na twarzy pojawił się grymas rozgoryczenia. Nieuzewnętrznione wcześniej lęki sprawiły, że po jej policzkach zaczęły spływać strugi łez. Rozwarłem ramiona, jak gdybym chciał przygotować fundament, aby przejąć jej wszystkie strapienia na siebie. Marit zarzuciła na mnie swoje rachityczne dłonie w geście objęcia.
— Nie musimy dziś uciekać Marit — oznajmiłem całując ją w głowę — Dziś jeszcze nie musimy…
*Hella- w mitologii nordyckiej bogini śmierci
*Marit- kobieta cierpiąca na PTSD