Gdy byłam mała często słyszałam, że skrajności nigdy nie są dobre, że ważny jest złoty środek i prawda też zawsze jest gdzieś po środku. Mojej małej głowie wydawało się to wtedy całkiem sensowne — w końcu pewien rodzaj wyważenia, dystansu, wydaje się całkiem rozsądną opcją. Dziś jednak wierzę, że prawda wcale nie leży po środku — ona znajduje się po prostu tam, gdzie powinna, niezależnie od tego co ludzie o niej mówią. Dlatego kompromis aborcyjny nie stanowi wcale kompromisu. Prawa kobiet nie są negocjowane, nie są ceną za kilogram jabłek na targu. W przypadku zestawienia prawa kobiety do jej własnego ciała z chęcią całkowitego odebrania jej tych praw w momencie zajścia w ciążę, oczywiście pełne prawo do aborcji nie stanowi żadnego spotkania po środku. Podobnie jak uczłowieczenie i nadanie praw obywatelskich niewolnikom w XIX wieku nie stanowiło kompromisu dla ich „właścicieli”, którzy przecież woleliby utrzymać wcześniejszy status quo (oznaczający ich wygodę), nawet za cenę ludzkiego życia i godności. Jednak tym drugim przypadku wszyscy już chyba rozumieją, że poprawne działanie nie stanowiło kompromisu, ale twarde przyjęcie za prawdę racji jednej ze stron. Myślę, że obecna dyskusja w zakresie aborcji opiera się o podobny schemat — chociaż różne strony konfliktu próbują mówić, że stan rzeczy powinien być do nich dostosowany, właściwie nie są to nawet osoby, które powinny zabierać w tej sprawie głos. Gdyby prawda leżała po środku, musiałaby zmieniać swoje położenie za każdym razem, gdy do dyskusji dochodziłby nowy interesariusz. Tak jednak nie jest, ponieważ zarówno w przypadku praw kobiet, jak i wielu innych, prawda jest bardzo prosta i znajduje się zawsze w tym samym miejscu — każda jednostka powinna mieć zapewnione podstawowe prawa człowieka i obywatela i móc decydować o sobie i własnym ciele.
Podobnie ma się sprawa dystansowania, bierności. Wiele razy w życiu słyszałam, że powinnam się dystansować, nie zabierać głosu, nie mieszać w politykę, że to nie moja sprawa. Nie jestem osobą, którą wyrok Trybunału Konstytucyjnego dotknął najbardziej. Oczywiście, zabranie moich praw zabolało mnie jako kobietę i obywatelkę, ale nie tak, jak zabolało wszystkie kobiety w gorszej sytuacji materialnej od mojej. Stać mnie na regularne badania ginekologiczne i stosowanie skutecznej, dostosowanej do moich potrzeb antykoncepcji, a w razie problemów zdrowotnych związanych z niechcianą ciążą — wyjazd za granicę. W razie kryzysowej sytuacji wsparłby mnie mój partner oraz rodzina, a dzięki moim rodzicom mogłam i mogę nadal się edukować, również w zakresie edukacji seksualnej. Dlatego ten wyrok uderzył przede wszystkim nie we mnie, a w te kobiety, których na te wszystkie rzeczy nie stać. I nie jest to powód, dla nikogo nie powinien być, aby nie uczestniczyć w protestach kobiet. Bo społeczna odpowiedzialność, podstawowa empatia i świadomość społeczna nakazują walczyć nie tylko wtedy, gdy samemu jest się zagrożonym, ale również wtedy, gdy niebezpieczeństwo wisi nad kimkolwiek innym. Z dumą patrzyłam na każdy transparent „nigdy nie będziesz szła sama”, bo wiedziałam, że to prawda, że feminizm dzisiaj oznacza, że kobiety nigdy nie pozwolą żadnej innej kobiecie samotnie walczyć o swoje i nasze prawa. Gdy krzyczałam razem z tłumem „jedna za wszystkie, wszystkie za jedną” czasem głos grzązł mi w gardle ze wzruszenia, bo to są właśnie słowa, które stanowią moim zdaniem transparent współczesnego feminizmu. Wszyscy i wszystkie uczymy się, że zarówno bycie dyrektorką ogromnej firmy, jak i bycie zawodową mamą, golenie nóg i ich nie golenie, granie w gry i czytanie książek, jest tak samo wartościowe, tak samo kobiece, że feminizm to stawanie w obronie kobiet, wspieranie ich, zachęcanie do działania, i walczenia o siebie. I chociaż tyle jeszcze przed nami, chociaż droga jest jeszcze daleka i pełna niewiadomych, jedno jest pewne – żadna z nas nie będzie szła sama.