To jeden z tych filmów, który czasami warto zatrzymać i cofnąć o kilka sekund, żeby dogłębnie przetrawić dane zdanie, reakcję. W gruncie rzeczy “Buntownik z wyboru” w reżyserii Gusa Van Santa jest trudny w odbiorze. Nie jest to ani szybka opowieść o wyjadaczu z ulicznego gangu, ani tym bardziej opowiedziany z toną etosu życiorys genialnego matematyka. Jednym słowem - dramat. Ale jeden z tych dramatów, które nastrajają optymistycznie, po których ma się myśl, żeby “rzucić wszystko i jechać w Bieszczady”.
Na szczególną uwagę zasługują dwaj aktorzy. Matt Damon, który wcielając się w rolę Willa Huntinga otrzymał Oscara (razem z Benem Affleckiem, za najlepszy scenariusz) oraz genialny Robin Williams, grający rolę psychologa Seana Maguire’a. On również został nagrodzony Oscarem - dla najlepszego aktora drugoplanowego (była to jego pierwsza tego typu nagroda). W filmie można spotkać także Stellana Skarsgårda, wcielającego się w rolę profesora Lambeau oraz wspomnianego już Bena Afflecka.
Oryginalny tytuł jest swego rodzaju grą słów (Good Will Hunting). W wolnym tłumaczeniu oznacza “W poszukiwaniu dobrej woli”, a biorąc pod uwagę imię i nazwisko głównego bohatera, znaczy dosłownie Dobry Will Hunting. Trudno więc szukać naszego polskiego buntownika, co nie znaczy, że go tam nie ma! Will dorastając w patologicznej rodzinie, miał bardzo trudne dzieciństwo. Był bity i poniżany. W końcu trafił do domu dziecka. Wydaje się, że to typowy osiedlowy zabijaka, ale posiada dar, o którym większość mogłaby marzyć. To on, prawdziwy buntownik, rozwiązuje problemy matematyczne z taką łatwością, jakiej pozazdrościliby mu wielcy matematycy tego świata. Jego inteligencja jest mu kulą u nogi. Nie potrafi otworzyć się przed innymi i obleka się w maskę buntu.
W momencie gdy jego droga krzyżuje się z profesorem Lambeau, rozpoczyna się proces przekraczania granicy. Kolejni terapeuci, którzy mają pomóc zbuntowanemu geniuszowi są przez niego wyśmiewani, nie dają rady z inteligentnym chłopakiem. Do czasu, gdy na horyzoncie pojawia się postać grana przez Robina Williamsa. Dawny kolega profesora, a zarazem psycholog, odkrywa źródło problemów Willa i miejscami posuwa się czasem do szyderstw, tym samym zmuszając do refleksji. To - oraz wpływ przyjaciół i nowo poznanej dziewczyny Skylar - (Minnie Driver) zmienia genialnego Willa, ale nie gasi iskry buntu, która objawi się znowu, w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
Oglądając ten film, wielokrotnie zadaję sobie pytanie: czy zrobiłbym tak samo? Potem wyciągam wszelkie za i przeciw, oglądam Buntownika ponownie i znowu mam mętlik w głowie. Do głowy przychodzi mi jeszcze jeden fragment, kiedy Sean pyta Willa, kto odkrywa przed nim świat. Dostaje odpowiedź: Nietzsche, Frost, Kant. Ta wypowiedź bohatera wyraźnie nie podoba się psychologowi. Może to właśnie jest sednem tego filmu? Przekroczenie utartej granicy - maski - i wreszcie wybór właściwych ludzi?